Jako że impulsem do napisania tego tekstu stały się dla mnie opinie na temat Chłopców z Placu Broni (1907), wrócę teraz do tego najbardziej znanego dzieła Molnára.
Jak doszło do jego powstania? Molnár przesiadywał całymi nocami w budapeszteńskiej kawiarni New York, w towarzystwie przyjaciół, biesiadował tam i grał w karty. W tym właśnie przybytku odnalazł go nauczyciel literatury z gimnazjum, Kornel Rupp, który poprosił swego dawnego ucznia o pomoc w ratowaniu szkolnego tygodnika Tanulók Lapja (Gazeta uczniowska). Obaj doszli do wniosku, że należy drukować w pisemku powieść dla młodzieży w odcinkach, aby zyskać czytelników. Molnár zabrał się do pracy… W tym samym czasie przegrał w karty pokaźną kwotę tysiąca koron. Taki honorowy dług należało od razu spłacić, a nikt ze znajomych pisarza nie chciał mu przyjść z pomocą, bo znany był z rozrzutności. Z tego trudnego położenia wybawił go dyrektor Wydawnictwa Franklin, który właśnie za tyle kupił wszelkie prawa do powstającej powieści. W ten sposób Molnár nie dostał ani korony więcej, choć książka okazała się bestsellerem, nie tylko na Węgrzech. Doczekała się również rozmaitych ekranizacji (w tym trzech niemych produkcji – pierwszej już w 1917) oraz przeróbek teatralnych.
Najbardziej znane są wersja amerykańska z 1934, pod tytułem No Greater Glory (Nie ma większej chwały), w reż. Franka Borzage i koprodukcja węgiersko-angielska z 1968 w reż. Zoltána Fábriego. Ta pierwsza zdobyła w 1935 na festiwalu w Wenecji nagrodę dla najlepszego filmu zagranicznego (Puchar partii faszystowskiej), a była też w tej samej kategorii nominowana do Pucharu Mussoliniego. Druga miała nominację do Oscara dla najlepszego filmu obcojęzycznego, ale przegrała z rosyjską wersją Wojny i pokoju.
W każdym razie całą śmietankę spijał wydawca, a Molnár za własne pieniądze kupował egzemplarze okazowe rozlicznych przekładów swojej powieści (np. w latach 30. tylko we Włoszech opublikowało ją sześć wydawnictw, każde w innym tłumaczeniu). Dopiero po II wojnie i upadku Wydawnictwa Franklin udało się w końcu spadkobiercom odzyskać prawa autorskie… Do dzisiaj żyje jeszcze jeden z wnuków Molnára, Mátyás Sárközi (ur. 1937), pisarz, dziennikarz i tłumacz. W Polsce wydano jego książkę Węgrzy w serii Poradnik ksenofoba. Jego brat przyrodni, Ádám Horváth (1930-2019) był reżyserem telewizyjnym, a wcześniej wykładowcą uniwersyteckim.
Po wojnie komunistyczny rząd na Węgrzech usiłował wymazać postać pisarza ze świadomości czytelników. W końcu milioner, który mieszkał w Ameryce, nie mógł w tamtych czasach być wzorcem osobowym. Jeszcze w 1970 antologia największych pisarzy węgierskich Ferenca Molnára całkowicie pominęła.
A co przyczyniło się do ponownej popularności Chłopców z Placu Broni? Pewne oszustwo.
O losach prawdziwych kolegów Molnára wiemy niewiele. Z oświadczenia Dezső Ágostona, uważanego za ostatniego chłopca z ulicy Pawła, które opublikowano w piśmie Magyar Ifjúság (Węgierska młodzież) 3 kwietnia 1958, dowiadujemy się, że „Boka został operatorem telegraficznym, Barabasz listonoszem, Lesik sekretarzem, a Czele producentem kopert zegarków ”. Nie udało się jednak potem znaleźć śladu żadnego z nich w profesjonalnych rejestrach, muzeach czy rocznikach. Wiadomo też, że losy prawdziwego Boki (nosił zresztą imię Zoltán, nie Janosz) były inne: został wziętym prawnikiem, o czym Molnár sam wspominał na spotkaniach autorskich. Może więc Ágoston nie był wiarygodną osobą?
Wiemy natomiast, że 22 czerwca 1895 roku, w roku ukończenia szkoły średniej, Ferenc Molnár (wtedy jeszcze Neumann) i czterej jego szkolni koledzy podpisali zobowiązanie, zgodnie z którym za dziesięć lat „w Budapeszcie, w miarę możliwości, spotkamy się razem z naszymi rodzinami”. Tak więc pierwsze spotkanie miało się odbyć w 1905 roku, a ostatnie, o którym wiemy, odbyło się w 1937 roku. Jego uczestnikami byli szkolni towarzysze zabaw Molnára, na których prawdopodobnie się wzorował, tworząc bohaterów swojej powieści. Spotykali się oni w budapeszteńskiej restauracji Ferenca Bandla.
A kto był pierwowzorem Nemeczka? Sam Molnár strawestował słynne stwierdzenie Gustawa Flauberta: „Pani Bovary to ja” i powiedział: „Emma Nemeczek to ja” (Bovary miała na imię Emma). Jednak jego młodsza siostra, Erzsébet, we wspomnieniach Byliśmy rodzeństwem, uznała, że brat najbardziej przypominał Feriego Acza, z jego cechami przywódcy (Feri zresztą to zdrobnienie od Ferenc).
Tymczasem na początku lat 60. pojawił się skromny emeryt Józsika Ferenc Jezsek, który wtedy utrzymywał się głównie z udawania pierwowzoru Erno Nemeczka. Dzięki temu fortelowi załatwił sobie mieszkanie komunalne i pobierał dzienną opłatę od księgarni, w której podpisywał egzemplarze Chłopców z Placu Broni. Oprowadzał także chętnych po kamienicy, która powstała przy ulicy Pawła, i za drobne prezenty opowiadał dzieje walki o plac. Niebawem jednak krytyk literacki Lajos Hollós Korvin udowodnił mu oszustwo, publikując artykuł na ten temat. Wszystko skończyło się procesem sądowym, który oszust wytoczył Korvinowi.
W trakcie rozprawy wyszły na jaw różne szczegóły, podane przez kilku świadków. Prawdziwy pierwowzór tej postaci w 1917 wraz z Molnárem odwiedził wytwórnię filmową, gdzie powstawała pierwsza ekranizacja powieści i poznał małego odtwórcę roli Nemeczka. Zmarł rok czy dwa lata później, prawdopodobnie na gruźlicę lub na hiszpankę. W każdym razie dobiegał wtedy czterdziestki. Na procesie w 1963 zeznawała też siostra Molnára, która stwierdziła, że już w 1938, kiedy pojawił się jakiś wcześniejszy „Nemeczek”, brat napisał do niej: „Wyrzućcie go, to oszust. Prawdziwy Nemeczek umarł na gruźlicę w 1919”.
Przy okazji, jeden ze świadków podał, że Molnár, wspominając młode lata, powiedział o swoim koledze: „Wepchnęliśmy go do wody”. My, a nie jacyś źli oni. Widać, jak wyobraźnia pisarza wykorzystuje i przekształca rzeczywistą materię…
Tak czy siak, cały ten skandal i proces, na który trzeba było wydawać wejściówki, bo tylu ludzi chciało go obserwować, wywołały niesamowite zainteresowanie powieścią. Stopniowo sztuki Molnára też wróciły na węgierskie sceny teatralne.
W Polsce podobnych problemów politycznych z twórczością Molnára nie było – Chłopcy z Placu Broni byli wielokrotnie wznawiani, także po II wojnie. Ciekawe natomiast są losy polskiego tłumaczenia: to pierwsze, dokonane w 1913 przez Janinę Mortkowiczową, powstało w oparciu o wersję niemieckojęzyczną, ponieważ tłumaczka nie znała węgierskiego. Polski tytuł różni się od oryginalnego, a także od tych z innych języków – wszędzie są to Chłopcy z ulicy Pawła (przypomnę, że na Plac Broni można było wejść od ulicy Pawła i – z drugiej strony – od ulicy Marii). Ta decyzja Mortkowiczowej jest uzasadniona: plac jest dla tych chłopców ważniejszy – to ich mała ojczyzna, o którą toczy się walka.
Za to z niewiadomych powodów tłumaczka przerobiła nazwę grupy Feriego Acza, chłopców z Ogrodu Botanicznego, z czerwonych koszul na czerwonoskórych. Czerwone koszule z oryginału nawiązywały do stroju legionu Garibaldiego, walczącego o wyzwolenie i zjednoczenie Włoch. Ich przeciwnicy wybrali barwy czerwono-zielone, nawiązujące do kolorów wojsk Wolnych Węgier, tzw. honvedów (dosłownie: obrońców ojczyzny), czyli węgierskich żołnierzy z powstania przeciw Austrii w latach 1848-49, którzy walczyli pod czerwono-biało-zielonym sztandarem. Notabene, kiedy Feri Acz zabrał chłopcom z Placu Broni czerwono-zieloną chorągiewkę, a siostrze Czelego, która ją uszyła, zabrakło zielonego płótna, przywódca tej grupy, Janosz Boka, zdecydował o zmianie barw na czerwono-białe…
Kolejna aluzja polityczna to cytat, umieszczony na proporczyku Związku Kitowców. Pochodzi on ze sławnej Pieśni Narodowej Sándora Petöfiego, którą poeta wyrecytował publicznie w dniu wybuchu rewolucji 15 marca 1848. Mortkowiczowa przetłumaczyła te słowa: „Przysięgamy walczyć zawsze o wolność i o honor”. Tymczasem zacytowany przez Molnára fragment to: „Przysięgamy! Nigdy już niewolnikami nie być nam!”. Pełna wersja tej części poematu brzmi:
„Szukać naszych mogił cienia
Przyjdą synów naszych syny.
Klękną młode pokolenia,
Błogosławiąc ojców czyny.
Przysięgamy! Ty nad nami,
Boże sam!
Nigdy już niewolnikami
Nie być nam.”
(tłum. Julian Wołoszynowski)
Nie wiadomo, co skłoniło tłumaczkę do dokonania takiej zmiany. Te słowa zgodne są z duchem epoki, w której rozgrywa się akcja powieści. Jest rok 1889, Węgry są coraz mocniej zintegrowane z Austrią w ramach wspólnej monarchii, ale wciąż żywe są echa walki o wyzwolenie, szczególnie wśród młodzieży. Poezja Petöfiego nie jest już zakazana, jednak w szkołach i na uczelniach nie wolno zakładać żadnych stowarzyszeń ani organizacji (w tych warunkach nawet Związek Zbieraczy Kitu byłby nielegalny).
Nowe tłumaczenie, dokonane w 1989 przez Tadeusza Olszańskiego (ur. 1929), dziennikarza i tłumacza, autora smakowitej książki Nobel dla papryki, przywraca wspomniane elementy, do tego używa nieco uwspółcześnionego, bardziej zrozumiałego języka.
Wróćmy teraz do reakcji czytelników – i widzów, bo większość dzieci nie czyta teraz lektur, tylko ogląda ich adaptacje. Znalazłam mnóstwo komentarzy na różnych portalach, także obcojęzycznych. Wiele osób, które muszą zapoznać się z tym tekstem jako lekturą szkolną, stwierdza, że ta książka (i film) to nuda, nic się w niej nie dzieje, same dłużyzny i tak dalej. Część – o wrażliwszym sercu – mimo wszystko wzrusza się na koniec śmiercią Nemeczka. Niektórzy rodzice obawiają się, że dzieci uznają Chłopców za instrukcję, jak zorganizować gang… Są też osoby, które fatalnie wspominają lekcje, na których zajmowano się tą lekturą. Czytałam na przykład post doktora historii, który wspomina ten czas z obrzydzeniem i nie może do dziś wybaczyć nauczycielce, że dała mu złą ocenę za to, iż uznał działania Feriego Acza za postawę godną naśladowania. Podobało mu się, że Feri zachowywał się honorowo, docenił odwagę Nemeczka i zaproponował mu przejście do czerwonych koszul; paradoksalnie, traktował go lepiej niż jego właśni koledzy…
Moim zdaniem to nie jest właściwa lektura dla tak małych dzieci. Trudno, żeby doceniły nostalgiczną atmosferę schyłkowego okresu monarchii austro-węgierskiej. Czasu, w którym dramatem jest fakt, że uliczny sprzedawca podnosi cenę kawałka chałwy, uczniowskiego obroku (to dzisiejsza „mieszanka studencka”) czy panieńskiej skórki (rodzaj twardego nugatu z piany z białek, zaparzonej syropem cukrowym) z jednego krajcara na dwa. Czasu, gdy rozrywką jest zeskrobywanie scyzorykiem i porównywanie grubości warstwy brudu na wewnętrznym otoku czapek. Czasu, kiedy atrakcją staje się upolowanie kitu, który trzeba żuć, by nie wysechł, a robi się to na zmianę, podczas wyznaczonych dyżurów (to oczywiście dawny kit szklarski z pokostu lnianego i kredy, nieszkodliwy dla zdrowia). Czasu, kiedy niezabudowany plac może być prerią, puszczą, Górami Skalistymi czy miasteczkiem na Dzikim Zachodzie.
Tak naprawdę może tę powieść docenić dorosły i to ze starszego pokolenia, które grało kapslami w Wyścig Pokoju, w cymbergaja monetami i grzebieniem, bawiło się hacelami czy w kocią kołyskę… I w tej grupie wiekowej przeważają bardzo pozytywne oceny książki; tu odczuwa się wyraźnie, że jest to znakomita opowieść o dorastaniu i przemijaniu (pomyśleć, że Molnár napisał ją, mając zaledwie 28 lat!).
Jako dorośli, potrafimy też dostrzec, że Chłopcy nie dają się jednoznacznie podsumować: można w nich widzieć odniesienia patriotyczne, wezwanie do walki o ojczyznę, nie tylko tę małą; z drugiej strony da się tu zauważyć bezsens poświęcenia i ofiary z życia, skoro Plac Broni niebawem zostaje bezpowrotnie utracony. Powieść Molnara można traktować jako metaforę wojny, ale pisarz pozwala nam samym na wyciągnięcie wniosków, czy jest to jej pochwała czy krytyka.
Daje nam w sumie gorzką lekcję, że trzeba być wiernym pewnym wartościom, przede wszystkim honorowi, na który składają się lojalność, uczciwość i godność, ale należy także umieć pogodzić się ze stratą.
PS Małe uzupełnienie: dopiero niedawno przeczytałam, że w 1909 Giacomo Puccini zwrócił się do Molnára o zgodę na wykorzystanie jego dramatu Liliom do stworzenia opery. Ten odmówił, bo nie chciał, by kojarzono Liliom głównie jako dzieło Pucciniego. Po latach zgodził się jednak na przeróbkę tej sztuki na musical Carousel, co już opisałam w pierwszym odcinku tego cyklu.
Tu najbardziej znana piosenka z tego musicalu, w wersji z koncertu Live 8.