Bóg itd.

  Od wieków pasjonujemy się heroizmem. Malarstwo i literatura klasyczna, nawet muzyka, pełne są wspaniałych, bohaterskich rycerzy, bałwochwalczo podziwianych przez nadobne niewiasty, których mottem życiowym są słowa Bóg, Honor i Ojczyzna.

Walczą dzielnie. Jedni ze smokami i innymi stworami, dybiącymi na życie ich matek, sióstr i ukochanych; a drudzy z wrogiem rzeczywistym, który najeżdża dobra nasze, kraj rujnuje, niewiasty zniesławia, a z całego ludu chce uczynić niewolników i ich kosztem swoje dobra pomnażać. Czasem wygrywają, zwykle jednak giną bohatersko, stając się tematem bajań i pieśni, obrastając mitem jak kamień mchem.

  No i jak tu nie kochać podobnych mężów, rosłych, śmiałych, wręcz nieustraszonych, którzy – gdy tylko surmy zagrają – śpieszą hurmem na ratunek słabym, ojczyźnie, walczą w obronie honoru, a to wszystko z bogiem na ustach, niektórzy nawet w sercu? No, jak?

  Tak, dużo znamy podobnych śmiałków. Aż dziw bierze, bo skoro tylu ich, to dlaczego kraj nasz biedny stale jest szarpany, rozrywany, jęczy w kajdanach niewoli? Wydawać by się mogło, iż trudno wielce na pytanie owo odpowiedzieć. Pech? Nierówne siły? Działania nadprzyrodzone? Zrządzenie opatrzności? Spiski wrażych ludów sąsiednich? W rzeczywistości odpowiedź jest bardzo prosta: sobiepaństwo.

  Hm… Skąd sobiepaństwo pośród mnóstwa mężów szlachetnych? Wszak nic wspólnego nie ma ono z hasłem nadobnym, skrzętnie przekazywanym z pokolenia na pokolenie, nijak mu do honoru czy bóstw, a ojczyznę zna tylko z nazwy, jako twór, który gdzieś tam chyba bytuje, ale niewiele trzeba sobie nim głowę zawracać. Sobiepaństwo uznaje wyłącznie te ziemie, które są prywatne; ten honor, który własnej osoby dotyczy i tego boga, który da się nagiąć do potrzeb osobistych. Innych racje będzie negować dla samej zasady negacji, bez żadnych racjonalnych kontrargumentów. Nie cofnie się przed wzięciem łapówki, byle dorodna była, nawet wówczas, gdy wie, że zostaje opłacone za zdradę stanu. Co mu tam. Zdrada, nie zdrada, to tylko słowa. Niech się wali cały świat, rządzi, kto chce, byle polska wieś zaciszna, byle polska wieś spokojna. Jeśli moje nie jest zagrożone, inni mogą sczeznąć, ziemię gryźć, nic mi do nich.

  Sobiepaństwo, jak widać w naszej historii, potrafi zniszczyć i wypalić do gruntu wszystko, co szlachetne, dobre, pożądane przez uczciwych ludzi. Uwolnić w chamach poczucie elitarności, a w szujach wszelkiego sortu, wraz z obiecaną bezkarnością, pewność siebie w groźbach bądź czynach zagrażających życiu innych. Zabić człowieczeństwo, zrujnować kraj, oddać go w obce ręce, zmieść z map wszelkich na stulecia, a nawet na zawsze. Klękając przed złotą monstrancją, sobiepaństwo prosi swego boga o pomyślność w pomnażaniu dóbr materialnych, znaczące efekty knucia i cięgi dla sąsiada. Powstając łypie okiem, by sprawdzić, czy jego dewocja wywołała pożądany efekt. Pełne frazesów, nieustannie obciera sobie zatłuszczoną paszczękę swym szlachectwem, honorem, ojczyzną, nawet bogiem, co mu wcale nie przeszkadza wyciągać brudną łapę pod stołem, celem przyjęcia zapłaty za zdradę. Oj tam. Zmówi się jaki paciorek za dusze tych, co pomarli z nędzy bądź w niewoli i już. Pełne rozgrzeszenie. Mnie to przecież nie dotyczy. Chcę korony i będę ją miał! Wszak Litwa musi być dla księcia Janusza, a z jego córką – dla mnie! Zapytane, sobiepaństwo wykaże się pewnością, że działa wyłącznie dla dobra kraju i nic złego w swoich postępkach nie dostrzeże. Przecież to nie ja, to oni. Tamci. Wszyscy inni.

  Nie wątpię, że i rycerze prawi bywali. Dobroć jednak i szlachetność zwykle idzie w parze z naiwnością, bo w głowie im się nie mieści, że można kłamać, kraść, uprawiać skrytobójstwo, a już o tym, by sprzedać kraj za pomnożenie dóbr własnych, nawet nigdy nie słyszały. Boże uchowaj! Toż to siła diabelska jest, niemożliwe, by prawy szlachcic, Polak i katolik, który honorem pieczętuje własny herb, mógł czegoś takiego się dopuścić. Niemożliwe. Za ojczyznę wszak należy zginąć czy choćby krew przelać, a nie kupczyć nią jak starym łachem, który zaczął w grzbiet uwierać. Nie, niemożliwe. Morze łez takiej szlachetności przyjdzie wylać, gdy wreszcie przejrzy na oczy, widząc efekty zdrady, bo wówczas jest już za późno na zwykłe przeciwdziałania, a środki nadzwyczajne gromadzi się długo. Czasem kilka pokoleń.

  Sobiepaństwu zawsze i niezmiennie pomaga instytucja, której członkowie charakteryzują się noszeniem szat powłóczystych. Dawniej dzierżyli miano faryzeuszy. Ich nie interesuje honor czy ojczyzna, bo jako Watykańczycy są u siebie wszędzie i nigdzie. Nie interesuje ich nawet bóg, którym straszą swoje stada, aby łatwiej wystrzyc je do samej skóry. Zachowują jednak pewne pozory, bowiem wielki mają apetyt na wszystko, co nie ich, ale sięgnąć w jakikolwiek sposób można. Na przykład za pośrednictwem sobiepaństwa. Zawsze sprzyjają tym, którzy nie mają skrupułów, bo tylko tacy są gwarancją powiększania dóbr materialnych. Uczciwym ostatni grosz wyciągną, wciskając im odpusty, relikwie, wyimaginowane sakramenty bądź wyciągając łapy po datki na zbyt wysokie koszty utrzymania, choć ich skrzyń złota już nawet domknąć nie można. Aż wierzyć się nie chce, że do dziś masy wielkie ufają owym faryzejskim draniom. Tylekroć historia się powtarzała, że nawet największy głąb zdążyłby przejrzeć na oczy.

  Na sinusoidzie wydarzeń bujamy się pewnie od zarania ludzkości. Nic nie jest w stanie zmienić plemiennej mentalności, bo skoro tak wiele istnień traciło życie przedwcześnie, niepotrzebnie i w mękach, a my wciąż dążymy do powtórki, można mieć pewność, że głupota, zaprzaństwo, a przede wszystkim sobiepaństwo, są niereformowalne. Przynajmniej u nas.

  Rycerzy wciąż nie brakuje. Wszędzie pełno osiłków, którzy swoje herby i hasła o bogu, honorze i ojczyźnie tak bardzo czczą i wielbią, że tatuują je sobie na różnych częściach ciała, aby przypadkiem nie zapomnieć i pokazać całemu światu. Bohatersko walczą z obcymi klubowo plemionami. Mordę obiją każdemu, kto zaczepi ich kobiety. Nie, skąd, przecież nie chodzi o szacunek do swoich białogłów. W życiu. Ale one są ich własnością, tylko oni mogą je prać i dręczyć, a innym wara. Staną w szeregu, zakuci w kominiarki, z okrągłymi mieczami w dłoniach, przeciw uczciwości, walczącej o swoje prawa. Wynocha, podłe lewactwo. Nie będziecie nam tu swoją szlachetnością boga, honoru i ojczyzny profanować. To znaczy szmacić, bo tamto słowo obco brzmi, czort jeden wie, co oznacza. A najchętniej jawią się światu jako słudzy faryzeuszy, publicznie klękając i uprawiając gusła, choć nikt z nich już nawet nie pamięta, jaka jest istota religii, którą z takim zapałem na pokaz uprawiają.

  Ci rycerze, jak wszyscy przez wieki, jeszcze nie wiedzą, że sobiepaństwo z faryzeuszami prowadzi ich na manowce. Czy może faryzeusze z sobiepaństwem? Tak czy siak, czarne chmury wiszą już i nad współczesnym rycerstwem, i nad tymi, którzy z uczciwości chowają się gdzieś po kątach, zażenowani, a strach nie pozwala im walczyć. Siły wielce nierówne, prawda. Jak pokonać bezwzględną, chamską, sobiepańską tłuszczę, która opanowała kraj ze wszystkimi jego polityczno-społecznymi aspektami i drwi z przestróg, że pchają kraj w bezdenną otchłań? No, jak? Konia z rzędem temu, kto radę znajdzie…

  A jednak na laurach spocząć nie wolno. Jeszcze jest czas, choć sytuacja zdaje się temu przeczyć. Wciąż bowiem mamy sojuszników, którzy – poproszeni – chętnie pomogą. Ciągle jeszcze żyje wystarczająco wiele światłych umysłów, zdolnych ludzi, uczciwości i prawości. Pochowane, ale są. W surmy czas nam zadąć, aby każdy, komu na sercu leży dobro Ojczyzny, wypełzł z ukrycia i stanął silny przeciw sobiepaństwu, kłamcom, złodziejom, zdrajcom. W surmy trzeba zadąć, bo za kilka lat czas się skończy. Nie będzie komu wypełzać z ukrycia. Stada baranów z wypranymi mózgami pójdą bezwolnie na rzeź. Sojusznicy pokażą nam plecy, bo nie będzie już z kim unii zawierać. Może jeden, wschodni wielki brat zwróci na nas swe znudzone oczy, ale pewności nie ma. Był czas, gdy bogaty w gleby urodzajne, czy później w przemysł rozmaity, kraj, był kąskiem smakowitym. Dziś każdemu stanąłby w gardle. Poza tym – zdrajców się wykorzystuje, ale nimi gardzi i pod swoje skrzydła nie chowa. Już niejeden poczuł to na własnej skórze.

  A co się stanie, gdy zostaniemy sami? Sobiepaństwo pozbiera to, co ukradło bądź w łapówkach chętnie przyjęło i pójdzie w świat, do ciepłych krajów, by resztę nędznego, smrodliwego życia spędzić w słońcu i dolce far niente. Faryzeusze zostaną. Tak długo, aż padnie ostatnia owca i nie będzie już kogo strzyc. Potem zwiną, co się da i pójdą komu innemu sprzedawać urojenia. Zostanie ziemia i garść zobojętniałych na wszystko istot kiedyś ludzkich, które teraz gryzą się z psami o kości tych, co już nie wstaną. Fatalizm? Katastrofizm? Nadmiar wyobraźni? Zapewne. Czy ktoś jednak może być na sto procent pewien, że ta wizja nie ma szans na spełnienie?

  Dmijmy zatem w surmy. Głośno, nieustająco, aż do utraty tchu. Zbierzmy wszystkich, którym drogie jest życie i dobro, przyszłość ich dzieci, komfort starości ich rodziców. Zbierzmy też sprawnych w miarę rodziców i dzieci, które już wiedzą, czym różni się wolność i demokracja od sobiepaństwa, autokracji i zaprzaństwa. Wyłuskajmy z nor wszystkich, także – a może przede wszystkim – niezdecydowanych czy buńczucznych, którzy jeszcze żłoba nie sięgają, a już uprawiają sobiepaństwo, kłócąc się ze wszystkimi o wszystko. Stawmy razem czoła złu, pokonajmy je, a potem rozliczmy, aby nikogo więcej nie kusiło, przynajmniej w jednym stuleciu. Tak, rozliczenie jest ważne. Koniecznie trzeba odesłać sobiepanów w odosobnienie na dłuższy czas i kazać im z zagrabionych majątków zdać sprawę. Religię wszelaką, wraz z faryzeuszami, zamknąć w miejscach kultu. A rycerzy…

  Cóż, bohatersko nie zginą, mitem nie obrosną. Rycerze współcześni, jak to zwykle bywa z zakutymi łbami, załkają, o pomstę do nieba krzykną, a później sami sobie znajdą miejsce w nowej rzeczywistości. Smoków klubowych i innych straszydeł wszak nigdy nie zabraknie.

Anna Kupczak @DemosKratos55

Podziel się

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *