Wszystkie granice

“Pochowane Oddechy”

Odcinek V

W granicznym miasteczku wyciągnęła spod podszewki torebki legitymację łącznikową STASI i włożyła w nią przepustkę. Dojechawszy do przejścia granicznego, zamiast podać strażnikowi paszport wystawiła przez okno auta taką „kanapkę’. To nie była arogancja, czy brawura, lecz błąd spowodowany wyczerpaniem. Polski strażnik mechanicznie wziął dokumenty do ręki nim na nie spojrzał gapiąc się uporczywie w twarz Safo. Poczuł w dłoni coś innego niż paszport i dopiero w tedy spojrzał ale tylko na okładkę

–Fahren Się bitte – Mruknął bardziej niż polecił i prawie jednocześnie machnął w kierunku zbliżających się polskich celników, jakby kazał im uciekać przed nadciągającym bombardowaniem. Celnicy natychmiast pojęli gest i zareagowali adekwatnie. Dopiero teraz Safona zdała sobie sprawę z pomyłki.

 OK, trzeba się tego trzymać.

DDRowski strażnik graniczny nawet nie dotknął dokumentów. Zidentyfikował je zanim Safona dobrze wysunęła rękę za okno auta. Zasalutował z widocznym dystansem i machnął na swych kolegów, by otworzyli przejazd.

Po przejechaniu DDRowskiej granicy Safonę opanowało ‘paranoiczne olśnienie’, jak bardzo musi rzucać się w oczy mini-cooper na polskich tablicach. Myślała o tym całą drogę do przejścia w strefie muru ale nie miała alternatywnego transportu. Wszystkie alternatywne pomysły jakie rozważała musiałyby ściągnąć na nią, co najmniej tyle samo, lub więcej niechcianej uwagi. 

Logikę ‘służb’, trochę świadomie, choć bardziej intuicyjnie, znała z czasów, gdy Abel pracował w ‘tym światku’, stąd mogła być pewna, że jeśli operacja w jaką ją przemocą wciągnięto, była tak tajna jak się wydawało, to zatrzymywanie jej na posterunkach granicznych było wykluczone. 

Czyli wszystko jest nadal możliwe.

Jak dotąd wszystko potwierdzało, słuszność tego założenia. Jednak ta sama słuszność mogła wysłać przeciw niej kogoś takiego jak np. taksówkarz naprowadzany przez łańcuch NIE-interweniujących  obserwatorów

Paszportu użyła go dopiero przekraczając przejście w berlińskim murze.

Jeszcze porzucenie kochanego miniaka i złapanie taksówki … nie znam Berlina Zachodniego prawie wcale… nie mogę improwizować a zwłaszcza łazić po nocy.  

Wzięcie taksówki, to kontakt z tylko jednym człowiekiem. Jeśli nie zdarzy mi się jakiś pech, to dowiezie mnie gdzie trzeba i nie okaże się pospolitym bandytą, ani GRUsznikom… a zgłębianie po nocy alternatyw komunikacyjnych, to proszenie się o kłopoty.

 Jak mawia mój Abelard ‘Nikt nie jest w stanie zaaranżować sobie szczęśliwego trafu’… nie jestem wyjątkiem ale Rosjanie też nie są.

Przywołanie z pamięci powiedzonka jej męża odsłoniło w niej depozyt jego „tajniackiej logiki” mimowolnie naniesionej w jakiś zaułek jej umysłu.

Moje ciuchy zabrali dla wysokiej kobiety o mojej figurze i GRUsznica też miała taką budowę… a nawet włosy ordynarnie zafarbowane na czarno… To moja tożsamość jest czymś czego potrzebują… czymkolwiek naprawdę była ‘zjawa’ mojej mamy, miała rację. A z tego wszystkiego wynika, że nie ma tu wokół mnie dziesiątków śledzących mnie oczu, bo w taką operację wtajemnicza się najmniejszą możliwą liczbę osób a i pośród nich, większość nie ma nawet ćwierci obrazu całości… Mogła zdarzyć się jedna para oczu, która mnie już wychwyciła… ktoś kto miał asekurować Rosjankę ale taki ktoś nie jest dostatecznie wtajemniczony, by odróżnić ją ode mnie… Chyba że, taki ktoś miał jej towarzyszyć w podróży z Berlina do Tel-Awiwu(?)… Taki też mógł nie znać jej wcześniej ale jeśli mam mieć towarzysza podróży, to… Nie… plotę bzdury… Jak impostorka mężatki miałaby podróżować z obcym facetem do brata ochranianego przez izraelskie służby w Izraelu?… Rosjanie wykładają się dość często na szczegółach wykonania ale nie przeoczyliby takiego czynnika w planowaniu… nikt nie śmie przeoczyć izraelskich służb.

Safona bardzo szybko odkręciła tablice i opuściła paskudną ulicę po zachodniej stronie muru berlińskiego. Kierowała się tam gdzie ulice były lepiej oświetlone, rozglądając się za taksówką. Te myślowe układanki nie dawały jej spokoju. ‘Tajniacka logika’ może pomóc ale budzi też paranoję, nawet u profesjonalistów a co dopiero u przypadkowych użytkowników.

Nie mogę wykluczyć, iż istnieje jakiś cichy alarm… coś co GRUsznica, albo ktoś kogo nawet ona nie znała, miałby zrobić na jej szlaku, aby główny dowódca operacji otrzymał automatyczne potwierdzenie, iż wszystko idzie według planu… brak takiego potwierdzenia automatycznie wzbudza procedurę alarmową  

Żaden człowiek służb, jednak nie założy, że jego koleżanka została wyeliminowana  przez cywila… szczególnie przez cywilkę, matkę, żyjącą z inteligenckiej profesji… a to znaczy, że jeśli cichy alarm został uruchomiony, to raczej z interpretacją, iż to Rosjanka próbuje się zerwać, czyli reakcja będzie nastawiona na osobę o schemacie behawioralnym krańcowo odmiennym od mojego. Czy to dla mnie lepiej, czy gorzej? 

Nie zaatakowała tego dylematu ponieważ dostrzegła nadjeżdżającą taksówkę.

Duży beżowy opel zwolnił natychmiast, gdy podniosła rękę i spokojnie podjechał do krawężnika. Paranoja podbiła jej nieco adrenalinę podszeptując, że taksówkarz to najlepsza przykrywka dla interweniującego alarmowo rosyjskiego agenta ale tej adrenaliny było za mało by przemóc wyczerpanie Safony. Była tak wykończona, że opadając na tylne siedzenie wyrzuciła z siebie chaotyczną mieszankę słów niemieckich i angielskich jakiej sama nie zrozumiała, jakby ktoś bredził jej własnymi ustami. 

Najdziwniejsze było to, że taksówkarz zrozumiał ten bełkot. Odgiął się w swym siedzeniu, tak by widzieć pasażerkę bezpośrednio i uśmiechem odrzekł także trochę mieszając angielski z niemieckim:

– OK Mädel, ale na Tegel, czy Tempelhof …na Schönefeld będzie raczej trudno.

Safona odpowiedziała nie całkiem rozważnie, lecz była zbyt wyczerpana na rozwagę szczególnie, że musiałaby zawrzeć ją w niemieckim.

– Potrzebuję lotniska, gdzie mogę jak najszybciej kupić dwie rzeczy świeże ubrania i lot dalej od ‘żelaznej kurtyny’.

– Nie sądzę byś kupiła coś o tej porze na lotnisku poza strefą wolnocłową. Proponowałbym… podjedźmy do Kempinski-Hotel, znam tamtejszych pracowników… oni nam wszystko załatwią… to niedaleko. 

Safona poczuła lęk, co może kryć się pod taką propozycją ale czuła też, że jej umysł i wola działania działają już tylko siłą inercji. Jeśli miałby mnie dostarczyć kacapom, to do konsulatu, albo w jakiś ciemny zaułek… jeśli zatrzyma się w takim zaułku, to mam zawinięte w kombinezon polskie tablice rejestracyjne… może ich nienormalna waga, choć raz na coś się przyda… a jeśli konsulat, to w okolicy dobrze patrolowanej przez policjęż, naprzód

Taksówkarz okazał się bardzo pomocnym, przytomnym człowiekiem i co najważniejsze nie był rosyjskim agentem a nawet jeśli był, to nie miał rozkazu „ingerowania”.  …ż… kimkolwiek naprawdę jest Jorg (jak chciał by się do niego zwracano), nie ma rozkazu „ingerować” natychmiast a to daje niezbędne minimum szans.

Jorg wywiązał się z deklaracji. Sklep hotelowy otworzył się w nocy, Safo zrobiła zakupy a z pomocą recepcjonisty zabukowała bilet do odbioru na lotnisku. 

Tylko Jorg nie chciał od niej napiwku, więc Safona poprosiła go o zaopiekowanie się jej miniakiem, jeśli go wcześniej ktoś nie ukradnie (co było także dobrym rozwiązaniem, acz tego już nie nadmieniła). Chciała by wziął stumarkowy banknot „na koszty garażowania”.

– Łatwo znajdziesz ciemnozielonego mini-austina bez tablic rejestracyjnych pod murem niedaleko miejsca, z którego mnie zabrałeś…proszę…

– Zgodzę się jeśli dasz mi swój autograf na tym banknocie.

– Autograf?.. Ja nie jestem żadną gwiazdą…

–  Widziałem twój paszport, gdy Markus bukował ci bilet… Naprawdę masz na imię Safona?

– Dziś nie jestem pewna… dziś raczej, Ragna.

– No to dla mnie jesteś gwiazdą… To jest moja wizytówka… proszę zadzwoń po mnie, gdy następnym razem odwiedzisz Berlin-West… pokaże ci najciekawsze miejsca… inne niż pokazuje się turystom.

– To nie stanie się prędko.

– Po prostu obiecaj, że zadzwonisz, gdy przyjedziesz.

– Obiecuję, że zadzwonię… gdy tylko przyjadę… – A w myślach dopowiedziała: …lecz oboje wiemy, iż nie przyjadę tu nigdyTa historia odpłynie w naturalne zapomnienie… po jakimś czasie, Jorg, sprzedasz  auto w całości lub na części… Polski taksówkarz, choćby najuczciwszy, tak właśnie by zrobił. 

+++

Pierwsze łzy Safony upadły na jej fotel w samolocie AirFrance zmierzającym do Frankfurtu nad Menem.

Ten pierwszy atak niepowstrzymanego szlochania nie był wywołany kolejną utratą jej własnego życia i wszystkimi potwornymi niesprawiedliwościami jakie ją ponownie w życiu spotkały, lecz jej własnym błędem. Błędem, o który trudno byłoby mieć do niej pretensje w tamtych okolicznościach.  Na wysokości 6000 metrów, Safona nagle uzmysłowiła sobie, że zapomniała opróżnić tajny schowek w jej aucie i nawet zapomniała uprzedzić Jorga, iż coś takiego się tam znajduje.

Płakała nad problemami, na które potencjalnie naraziła tego dobrego człowieka.

Oczywiście miała jego numer telefonu, mogła go zatem uprzedzić o konieczności dyskretnego pozbycia się zawartości schowka ale telefonowanie do niego w najbliższym czasie mogło go narazić na jeszcze większe niebezpieczeństwo.

Po paru minutach opanowała szlochanie ale nim wysiadła z samolotu ten chroniczny płacz powrócił. Tym razem napędzały go prawdziwe rany jakie zadały jej  wydarzenia 20 lipca 1969 roku. Ten nieustający szloch trwał tygodniami. Potem nauczyła się nad nim częściowo opanowywać na tyle by móc funkcjonować w codzienności, lecz ten stan nie opuścił jej przez ponad dwa następne lata.

Podziel się

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *