W imię Orszy

[dla  Moniki zmiękczyłem nieco moje postanowienie, więc prezentuję początek drugiej części mojego cyklu powieściowego. ALE bez polskiego wydawcy się nie obejdzie]

Zima 1985-86

Dźwięk telefonu wyrywa się w grudniową, darwińską noc przez rozsunięte ogrodowe drzwi i ginie w obfitości naturalnych odgłosów. Ktoś musi bardzo nie lubić air conditioning systems. Może powinien zmienić miejsce zamieszkania? Może… A może wystarcza mu siatka przeciw owadom…

Może rozkoszuje się każdą chwilą upału po życiu spędzonym w chłodnych częściach świata… Czasem nawet tych morderczo chłodnych.

– Bonjour. Je m’appelle Naomi Weil. Reprezentuję kancelarię prawniczą pośredniczącą w wykonaniu ostatniej woli pewnej osoby, której nazwiska chwilowo nie mogę wymienić. Czy mam przyjemność z monsieur Abelard Chardon de Rieul?

– Oui. Czy pani wybrała francuski do porozumiewania się ze mną w Australii, z powodu mojego nazwiska?

– Actually, yes… – Niski, kobiecy głos w słuchawce automatycznie przełączył się na angielski o hybrydowym, śródziemnomorsko-amerykańskim charakterze.

– A Chopin tworzył francuską muzykę?

– Nie znam się aż tak dobrze na muzyce klasycznej.

– Odpowiedź godna adwokata… Przynajmniej mam pewność, że istotnie pracuje pani w kancelarii prawniczej.

– Wracając do meritum, czy zechciałby się pan ze mną spotkać? Moim zadaniem jest przekazanie pewnego pakietu przeznaczonego panu w ostatnim rozporządzeniu osoby, którą znał pan w trakcie drugiej  wojny światowej.

– Czy pakiet też pochodzi z drugiej wojny?

– Raczej nie.

– A czy jest pani piękną, wysoką brunetką?

– Jestem wrednym adwokaciskiem o szarych włosach, oczach i cerze… Posiadam również garb… Jeśli zamierza pan ze mną flirtować. Ale za to jak każdy adwokat i parę innych profesji, jestem zawsze do wynajęcia.

– Świetna rekomendacja… Ma pani biuro w Darwin, albo gdziekolwiek w Australii?

– Nie. Ale to nie gra żadnej roli, bo pakiet ma być doręczony panu w wybranym przez pana miejscu.

– To było pytanie retoryczne. Gdyby pani miała biuro w Australii, to nie dzwoniłaby pani o czwartej dziesięć nad ranem… A Tierra del Fuego też wchodzi w grę?

– Najmocniej pana przepraszam… Sama nie wiem, jak to zrobiłam, ale najwyraźniej odjęłam te 6 godzin różnicy czasu zamiast je dodać. Jeszcze raz przepraszam… Tak czy inaczej wybór miejsca i czasu należy do pana. Kancelaria, która nam to zlecenie przekazała, opłaci każdy bilet.

– Sześć i pół godziny. Różnica czasu miedzy Darwin i Tel Awiwem wynosi 6 i pół godziny. To dość powszechny błąd, za który winę ponoszą telewizyjne relacje z noworocznych pokazów fajerwerków w Sydney… pokaz jest wcześniej niż otwieracie szampana w Tel-Awiwie, więc ludzie zapominają, iż to ‘wcześniej’ jest z powodu późniejszej godziny w Sydney.

-Skąd pan wie, skąd dzwonię?…

– Szybko kojarzę szczątkowe dane. Nieważne.

 OK. Później pogadamy o czymkolwiek będziemy mogli i chcieli.  A  tymczasem umówmy się w Sydney, w operze.

– Oczywiście zgadzam się.

– A obiad też stawiają? Ci tajemniczy zleceniodawcy… Mam na myśli ich.

– Mi stawiają… A ja muszę postawić panu, za tę nocną pobudkę.

– Nie spałem. Zatem spotkajmy się… Jest tam takie……………………

Nowe czołgi niosą dawne sny

Nad-wyraziste sny opuściły Yaxę na długo, nie licząc kilku odosobnionych epizodów, nie pozostawiających ‘powidoków’ w realnym życiu.

W 1978 zdarzył się najpierw jeden krótki senny epizod jaki wydawał się być tyko ‘jednym z tych odosobnionych’ a okazał się czymś innym.

Obraz samotnego mężczyzny w pięknym świetle wczesnego, letniego wieczoru na jutlandzkiej plaży, zdaje się ilustrować któryś z etapów dramaturgii miłości. Zwłaszcza, gdy szybkim krokiem zmierza ku mężczyźnie kobieta i patrzą sobie w oczy przez dłuższy moment… Ale nie tego lata i nie na tej plaży. Obie postaci emanują sprężystością i groźnym skupieniem, i są nawet tego samego wzrostu, i nawet różnica rysów twarzy oraz kształtów ciał ledwo zdradzanych przez kombinezony, nie różni ich tak bardzo jak noszone na ubraniu oznaczenia.

– Panie podpułkowniku.

– Pani porucznik.

Obraz zaczął się z ptasiej perspektywy. Yaxa nie czuł łączności z mężczyzną schodzącym z wydmy, aż do chwili uścisku rąk. W tej sekundzie znalazł się w ciele tego mężczyzny i spojrzał jego oczyma w twarz duńskiego oficera jaką znał z dawnych snów. Sprawiała zupełnie inne wrażenie niż dawniej. Jej wyraz twarzy był surowy, rygorystyczny, nawet… nawet na granicy wrogości.

Przebudził się gwałtownie. Mechanicznie wbił się w polowy mundur, umył zęby i pobiegł do garnizonu przez śpiące lubuskie miasteczko.

Szczęk zasuw

 [komandor-porucznik Andrej Samuelewicz Orszański kontynuuje swoje zeznanie]

I nadszedł dzień, gdy Yurij Andropow postanowił, iż jedynym sposobem na uporządkowanie rosyjskiego burdelu, któremu wydał wojnę jako szef czeki (i którą przegrał), będzie wyeksportowanie tego burdelu do zachodniej Europy.

Schemat strukturalnie, prawie identyczny z ‘zamachem’ jakiego próbował dokonać Chruszczow przez Kryzys Kubański ale jest jedna ogromna, oraz parę pomniejszych różnic. Chruszczow chciał przefazować wstrząsowo kilkudziesięciu facetów moskiewskiej wierchuszki i wpływowych emerytów. Tymczasem Andropow celował w około dwieście pięćdziesiąt milionów, w całą sowiecką populację.

 Nie był to pierwszy plan wywołania prawdziwej wojny zrodzony w najwyższych eszelonach imperialnej władzy.

Pominę plany leninowskie i wczesno-stalinowskie, ponieważ ich geneza jest w jakiś perwersyjny sposób zasadna i jako takie stanowią oddzielną kategorię. Natomiast w tejże andropowskiej kategorii miał miejsce co najmniej jeden precedens. Tamten plan wywołania wojny przygotowano na Arbacie (plus Chodynce). I nawet puszczono go w ruch, tylko że… ale o tym za chwilę.

Arbat statutowo produkował i aktualizował plany najazdu na Zachodnią Europę. Nazywano je ‘operacją obronną na najszerszą skalę’. Ale prace nad nimi były rodzajem sztabowej codzienności i nigdy nie zawierały scenariuszy wmanipulowania świata w takie „wydarzenie”. Wywoływania wojny nie należało do tego ‘statutu’… to niezwykle ważna różnica.

Tamten plan z roku 1969 zachwiał się z powodu wypadku samochodowego w Polsce.  Dobiła go czeka pod osobistym nadzorem właśnie Yurija Władimirowicza. I pod osobistym nadzorem tego samego Yurija Władimirowicza, napisano „nowy” łudząco podobny do tamtego, tyle że już nie na Arbacie, lecz na Łubiance.

Przy okazji wojny Yom Kipur, Yurij dostrzegł właściwy moment, by pójść z nim do Breżniewa. Klimat w komitecie centralnym był przez chwilę niespotykanie bojowy. Generalnie, poza ludźmi jacy wojny po prostu nie chcieli, ponieważ rozumieli swe doświadczenia z Drugiej Światowej, w KC zasiadała   zwykle banda obsranych tchórzy, straszących kogo się dało, do czasu, gdy ktoś postraszył ich.

W 1973 jednak, przez chwilę się rozbuchali i ‘tak-jakby zaakceptowali’ plan do wstępnych przygotowań. Po czym zostawiono go do ‘gnicia w poczekalni planów’. Najpierw gnił w poczekalni a następnie został zmielony przez breżniewowską rzeczywistość i wypuszczony w karykaturalnej formie jako okupacja Afganistanu.

Yurij Władymirowicz był zdegustowany. A zdegustowany Andropow, to bomba zegarowa. Tak mi mówili mi ludzie, zanim go spotkałem. Gdy stanąłem przed nim, mój instynkt powiedział, iż to coś bardziej niebezpiecznego.

Nie mam powodu nie wierzyć, opowieściom o tym, że nigdy się z tego stanu nie wyleczył i nigdy nie wybaczył nikomu, kto przyłożył rękę do takiego obrotu sprawy. A wyśledził ich wszystkich, bo przecież był prezesem czeki, choć nie wszystkim mógł się odpłacić natychmiast. W niektórych przypadkach musiał czekać dziesięć lat.

Dla realizacji nowego planu    potrzebował bezpośredniego wpływu na armię i całą resztę ‘kraju mużyków’ (lubił to pojęcie stosowane prywatnie przez Lenina na określenie Rosji). Jako prezes czeki był potężny ale jeszcze nie dość, by wydawać wszystkim rozkazy. Carat kolektywny wymyślony przez Lenina alergicznie reagował na próby wepchnięcia go ponownie w formułę stalinowską.  Z drugiej strony Andropow zdawał sobie sprawę, iż musi przygotować sobie nieoficjalne instrumentarium realizacji swej wizji zanim zasiądzie w najważniejszym kremlowskim gabinecie, by uniknąć paraliżu jaki oblepiał ten gabinet za rządów Breżniewa. I oczywiście, z jakiegoś powodu był pewien, iż wkrótce w tym gabinecie zasiądzie… W tym ostatnim miał całkowitą słuszność.

W 1978 ukończył proces dogadywania się z marszałkiem Ustinowem i paroma mniej wpływowymi członkami stronnictwa wojny. W negocjacjach  bardzo zależało mu na podporządkowaniu sobie Iwaszutina (prezesa GRU), którego podejrzewał o autorstwo ‘akcji 1969’. Nie potępiał go za chęć wywołania wojny, lecz za wdrażanie tego typu przedsięwzięcia z pominięciem czeki. Szczególnie zirytował go brak jakiejkolwiek konsultacji z prezesem czeki.

Przełom w negocjacjach, podobno nastąpił, gdy Ustinow wściekł się na Iwaszutina za serię wpadek ukoronowaną sprawą Rezuna [lepiej znanego jako Suworow]. Oficjalnie domagał się kontroli nad pewnym asetem posiadanym przez GRU. Ale miał z tego także egotyczną frajdę, jak mi powiedziano. Nie dziwię się, więc, że przeoczył pewne konsekwencje, pewnego polecenie jakie obaj spiskowcy wydali prezesowi GRU.

Wieść o tym poleceniu stała się sygnałem dla innych spiskowców. Do tego detalu jeszcze powrócę.

Ustalona w grupie Andropowa procedura zaczynała się od umożliwienia specjalnej, ultra-tajnej grupie czekistów dostępu do najlepiej rokujących młodych oficerów sił zbrojnych sowieckiej Rosji.

Ja znalazłem się pośród nich, choć nie całkiem w wyniku profilowania dokonanego przez grupę ultra-specjalną Andropowa.

Innym sygnałem jaki zaowocował powierzeniem mi tajnych zadań było osobliwe zainteresowanie czekistów watykańskim konklawe w 1978 roku.

 Na tym etapie nie miałem jeszcze żadnego innego kontaktu ze ‘stronnictwem pokoju’, poza kontradmirałem w stanie spoczynku, Valentinusem. I nie miałem najmniejszego pojęcia, że wewnątrz ‘stronnictwa pokoju’ istnieje jeszcze jakaś inna konspiracja. Konspiracja w bardziej dosłownym znaczeniu.

Valentinus dał mi wytyczne, pod jakim kątem powinienem się przygotować i kazał czekać. I w końcu zostałem wezwany.

Równoległą częścią planu miało być złapanie Breżniewa w jakiś rodzaj pułapki politycznej jaka zmusi go do oddania władzy Andropowowi. Już samo wysłanie go na emeryturę nie było proste. Nie dlatego, że Breżniew trzymał się władzy bardziej niż inni moskowiccy liderzy. Należał do najbardziej umiarkowanych pod tym względem. Problemem było to, że zniedołężniały po zabiegu (w 1974 roku), sekretarz generalny, był ‘niewypowiedzianie wygodną okolicznością’ dla ogromnej masy aparatu, w tym kilku wpływowych graczy top-eszelonu.

Gdzieś od 1977, impiercy pokroju Yurija Władymirowicza, czuli się osobiście upokorzeni tym, że cała populacja wiedziała, że tron zajmuje kompletny ‘dement’. Yurija dodatkowo wprawiał w codzienną furię fakt, iż aparat starał się podtrzymywać w nieskończoność taki zawstydzający stan rzeczy.

Wymyślił sobie wtedy dodatkową legitymizację swego spisku. Teraz jego misją było również ‘ratowanie godności i honoru Breżniewa’. Ratowanie drogą pozbawienia go władzy i poprowadzenie dwustu pięćdziesięciu milionów na wojnę światową… cóż…

Wiele spraw wypływało w przestrzeń moskiewskich plotek ale szczegółowość i powszechność wiedzy o aferze Breżniewówny z cyrkowcami, była wyjątkowa. To oznacza, że KGB wykonało planowy przeciek i jeszcze zadbało o jego rozpowszechnianie.

Odprawa ZERO – jesień 1979

Postaram się odtworzyć przebieg tamtej konferencji, ponieważ jej dramaturgia ma znaczenie.

Andropow zaczął w stylu nadętym. Ale na tle coraz-bardziej-pozbawionego-znaczenia-bełkotu przesycającego Związek Sowiecki  tamtych lat, była to poruszająca, rewolucyjna oracja. W tamtej atmosferze można się było dać uwieźć słysząc to bez odpowiedniego przygotowania. Najprawdopodobniej byłem jedynym na sali, komu takie przygotowanie zapewniono.

– Towarzysze, zapewne wstępnie was pouczono o naturze tej odprawy?  Wyselekcjonowano was do jednego z najbardziej wyjątkowych zadań w całej historii naszej ojczyzny. Nie tylko Związku Sowieckiego, który jest najdoskonalszym wcieleniem rosyjskiej państwowości, ale całej rosyjskiej historii.

Bezpośrednią przyczyną, dla której dwie najważniejsze instytucje naszego państwa tj. Ministerstwo Obrony i Komitet Bezpieczeństwa Państwowego zgodnie połączyły swe wysiłki jest wykładniczy wzrost zagrożenia podstępnym atakiem USA i ich popleczników wykryty przez nasze działania wywiadowcze.

Wiemy, że uderzenie jest bliskie, ale nie znamy jego daty,  ani sposobu zadania nam pierwszego ciosu. Nie możemy mieć pewności, że poznamy te szczegóły z dostatecznym wyprzedzeniem,  byśmy byli zdolni uniknąć sytuacji z 1941 roku.

Nasz obecny wróg nie jest jeszcze gotów, choć przygotowania są już w toku, dlatego wasze zadanie ma chwilowo jedynie charakter studialny. Jak zapewne wam wspomniano macie dwa tygodnie na znalezienie nowatorskiej koncepcji tego, co w naszej terminologii wojennej określa się, jako „ operacja obronna na najszerszą skalę” . A mówiąc po męsku, chodzi o koncept uderzenia uprzedzającego.

Wybrany koncept będziecie następnie rozwijać wspólnie do fazy przed- wdrożeniowej.

Za niedługi czas będziecie czuwali nad szczegółowym rozpisaniem go do wdrożenia.

Dziś spotkaliśmy się z dwóch powodów, których nie opisano być może dostatecznie dokładnie w specyfikacji, z którą was zapoznano.

Po pierwsze. Chcę was uczulić na to, że nowatorstwo waszego projektu, to ma być NOWATORSTWO a nie lizusowskie pozoranctwo  z jakim niestety często się w naszym kraju spotykamy.

 A po drugie.  Nie chcę widzieć żadnej koncepcji zakładającej użycie broni masowego rażenia, nawet gdyby to miał być gaz łzawiący… I wytłumaczę wam nawet, dlaczego. Powiem to bardzo wyraźnie, byście zrozumieli właściwie naturę wyzwania, z którym wszyscy musimy się zmierzyć.

Już w czasach Stalina pojawił się słuszny plan wypchnięcia Amerykanów z naszej euroazjatyckiej wyspy. Amerykanie zamiast pilnować swoich spraw na swojej wyspie obu Ameryk, bez przerwy prowokowali i próbowali nas osaczać na naszym własnym lądzie. Stalin niestety był już stary schorowany i wahał się z powodu broni atomowej, którą amerykanie mogli mu wrzucić przez okno daczy.  Pomimo swojego świetnego instynktu, już  nie potrafił pojąć nowoczesnej technologii z relacji ekspertów. Wszystko dzielił na ‘groźne’ lub ‘bez znaczenia’.

 Wojna koreańska była świetną okazją, by zmusić Amerykanów do grania po naszemu i stanowiła wstępną dywersje. Osiągnęliśmy w niej, co należało. Nie tylko związaliśmy siły Zachodu z dala od Europy, ale przede wszystkim udowodniliśmy sobie, że amerykanie wcale nie są tak skorzy do użycia bomby atomowej jak to przedstawiali…

 Niestety, Stalin zmarł. Chruszczow, choć miał już realnie rzecz ujmując,  wystarczająco dużo siły i rozpoznania, by plan dokończyć próbował zaszczuć Amerykanów głupimi sztuczkami z Kubą. Sztuczkami, których ostatecznie sam stał się ofiarą. Przy okazji obciążył nas wszystkich tym brzemieniem na dekady… choćby paliwo, którego ślemy na Kubę tyle, co zużywa cały nasz sektor cywilny, a im ciągle mało, bo Fidel robi przy jego pomocy swoje interesiki w trzecim świecie. To pożyteczna dygresja, choć nieco poboczna. Wskazuje jak zbędne wygłupy obrastają realnymi konsekwencjami na całe dekady.

Po Chruszczowie, pozostała nam doktryna, że można wyrzucić Amerykanów z Europy, ostrzeliwując ich atomowymi rakietami,  a potem nasza armia zajmie pustynną zachodnią Europę, jako nuklearna żandarmeria.

Ta doktryna nie uwzględnia fundamentalnej cechy amerykańskiego reżimu. Jest nim swoisty kontrakt między reżimem a społecznością. Ten kontrakt ma pewne konsekwencje niedające się zrównoważyć dowolnym nasileniem ostrzału atomowego, poza oczywiście takim, które zniszczy ich całkowicie, zanim zdąża się odgryźć. A takiej możliwości jak wiecie nie było, nie ma i raczej długo nie będzie.

Trzeba dostrzec lekcję płynące z takich wydarzeń jak atak na Pearl Harbour. Oczekuję, że pisząc wasze propozycje będziecie mieć na uwadze różne precedensy historyczne.

Towarzysze, czy któryś z was pamięta ilu Amerykanów poniosło śmierć w Pearl Harbour?

– Niespełna 2500 towarzyszu przewodniczący – Zameldowałem nim pozostali skończyli kalkulowanie, czy Andropow pyta naprawdę, czy tylko okrasza swą tyradę pytaniem retorycznym(?) Albo, czy w ogóle to dobry moment, by wchodzić w jakąkolwiek interakcję z naczelnym czekistą imperium.

Ja nie myślałem o admiralskiej emeryturze, ani w tym momencie, ani przedtem. Miałem zadania jakie otrzymałem i moją własną misję. A dodatkowo wstając mogłem wszystkim zaprezentować mój wzrost i atletyczną sylwetkę, dyskwalifikujący mnie jako podwodnika ale mające parę zalet. W moskiewskim imperium, takie fizyczne przymioty zawsze miały znaczenie. Zawsze warto było pokazać, że ma się czym walnąć w mordę choćby sytuacja była ekskluzywnie polityczna.

– Właśnie… Co więcej, to byli nieomal wyłącznie wojskowi. A to bardzo ważne w tym kontekście. Z powodu tak relatywnie niskich strat amerykanie poczuli się tak dalece urażeni, że obiecali rzucić Japonie na kolana i słowa dotrzymali pomimo prowadzenia równoległych operacji na europejskim teatrze działań.

 A zatem teraz wyobraźcie sobie 250 tysięcy Amerykanów w tym kobiet i dzieci żyjących permanentnie w Niemczech. Uderzenie broniami masowego rażenia na ,,tylko’’ amerykańskie instalacje w Niemczech gwarantuje ze 100 tysięcy zabitych rannych, poparzonych i zatrutych w czasie krótszym niż tydzień w tym… kobiet i dzieci!

 Jeżeli jakiś planista zakłada, że po czymś takim amerykański prezydent będzie się bawił w jakąś ograniczaną wojnę nuklearną… zasadę elastycznej odpowiedzi… lub podobne bzdury, to powinien swoim głupim łbem nabić nim car-puszkę przed kremlem. Bo tylko do tego taki durny łeb się nada.

Każdy amerykański prezydent, czy będzie uważał to za rozsądne, czy nie, nieuchronnie będzie musiał dostarczyć narodowi zdjęcia naszych głównych miast wypalonych do fundamentów.  Nawet bardziej, do ostatniego poziomu najgłębszego schronu.

 A nam chodzi tylko o to,  by Amerykanie odjechali i trzymali się za morzem. Konfrontacyjne sparingi dla zdrowia,  to możemy sobie robić w Afryce . Te czarne małpy i tak uwielbiają się wyżynać, więc mogą to robić, jako reprezentanci nasi, czy Ameryki.

Tak, czy owak, podkreślam raz jeszcze, jeśli ktoś mi wyskoczy z użyciem taktycznej broni masowego rażenia w dowolnej formie, choćby i gazu łzawiącego,  to spędzi resztę życia licząc Chińczyków nad Amurem.

 Broń masowego rażenia, to broń polityczna a nie bojowa. Chemiczna, czy biologiczna jest za mało skuteczna i zbyt kapryśna. I nie ma, co postulować, że od czasu I wojny światowej poczyniono kolosalne postępy. Tak twierdzą te cwane nieroby z Wyspy Odrodzenia, by nie zamykać ich ciepłego przytuliska (do czego i tak w końcu doprowadzę).  To ja wiem lepiej, niż ktokolwiek, iż jedyna sprawdzona skuteczność broni masowego rażenia, polega na skłócaniu zachodnich społeczeństw z ich rządami. I w tym sensie jest to broń dla KGB, nie dla armii. A reszta to nadzieja na dobre wiatry… dosłownie i w przenośni.

Dalej,  broń atomowa. Ta jest za mocna, bo nawet jeden mały ładunek nieszczęśliwie ulokowany może ściągnąć na Moskwę taką odpowiedź, jakiej żaden post-chruszczowowski ciemniak nie jest w stanie sobie wyobrazić… i to nawet bez uruchamiania arsenału międzykontynentalnego.

Wiosna 1980

Miesiącami trwało zanim Andropow zebrał nas ponownie. Tym razem było nas mniej. Ważne, że ja dostałem ponowne wezwanie.

Moją uwagę zwracał głównie bardzo młody jak na sowieckie standardy podpułkownik. Byłem intuicyjnie prawie pewny, że służy przy stawce [sztabie generalnym], że jakikolwiek przydział liniowy miał najwyżej przez tydzień… tak dla odfajkowania. Później moje przeczucie zostało potwierdzone.

Zaproponował coś co nazwałbym ‘hybrydą planu von Schliefiena z operacją Market-Garden’.

 Zrobił to ze impersko-dworskim-wdziękiem. Generalnie, pomysł interesujący ale nie uwzględniał jednego istotnego czynnika… że to sowieckie siły zbrojne miały go realizować.

Autor był dla mnie skrajnie antypatyczny ale zamierzałem zrobić wszystko, by jego plan przeszedł, ponieważ im większe prawdopodobieństwo fiaska na polu boju, tym plan był lepszy z mojego punktu widzenia.

Zaskakująco niewielu zdaje sobie sprawę jak wielką rolę odegrało w blitzkriegu 1940, szczęście. A co najważniejsze, ponieważ bardzo niewielu entuzjastów, oraz niewiele więcej oficerów rozumie, że nawet szczęście, nic by Niemcom nie dało, gdyby, nie unikalna konfiguracja czynników. Konfiguracja jakiej zawdzięczali, zupełnie unikalne kadry oficerskie i podoficerskie. A miedzy tymi nielicznymi jacy rozumieją, większość uważa, że ‘jego armia’ dysponuje podobnie unikalnymi kadrami oficerskimi i podoficerskimi jak Wehrmacht w tamtym czasie, albo iż możliwe jest skompensowanie ewentualnych braków, współczesną wyższością mobilności i siły ognia. Generalnie, wiara w blitzkrieg jest, sama w sobie, bardzo ryzykowną. Jest ona jak łuk Odysa… Trzeba Odysa, by wydobyć jego przewagi.

W praktyce, z blitzkriegiem jest nawet trudniej, ‘trzeba być Odysem’ i jeszcze mieć szczęście, i jeszcze wstrzelić się w moment…  A wiara, iż rosyjska armia imperialna późnej ery breżniewowskiej może odegrać go lepiej niż Niemcy w 1940 roku, to bardzo obiecujący materiał na klęskę, albo ściślej i po żołniersku, to wpychanie granatu w tyłek Moskwy… komplet nie zawiera zawleczki.

Przy całej swej inteligencji i zdrowym instynktom, Andropow nie był w stanie wyłowić tego rodzaju słabości planu. Był analfabetą w tej domenie. Analfabeta nie może przeczytać książki ale może być urzeczony młodym wyszczekanym grafomanem.

Z puntu widzenia ‘stronnictwa pokoju’ jakie mnie w to wsadziło, najlepszy byłby scenariusz jaki poniesie fiasko na etapie przygotowań. A to oznaczało, że i z nimi nie mogłem grać całkiem czysto.

Moi patroni nie byli idiotami, więc zdawali sobie sprawę, iż pożądany przez nich scenariusz może nie okazać się realistycznym. Ja musiałem pozbawić ich nadziei, kompletnie.

+++

Mój projekt przedstawiałem po ‘cwanym pułkowniczku’. Trochę improwizowałem referując. Przemilczałem elementy jakie, przez kontrast, mogłyby wyświetlić słabości projektu mojego przedmówcy.

Jeszcze przed zakończeniem konferencji, jakiś ‘obsługant’ Andropowa podszedł do mojego krzesła z ‘poleceniem od prezesa KGB i marszałka Ustinowa’.. Ponieważ zerkałem regularnie na ‘pułkowniczka’ dostrzegłem, że podszedł też do niego. Po jej zakończeniu, w sali zostały tylko cztery osoby. Nie było wśród nas Ustinowa.

Andropow usiadł w audytorium i zaprosił nas obu, byśmy usiedli obok niego. ‘Obsługant’ stał za jego plecami.

– Poprosiłem was towarzysze byście pozostali chwilkę, choć wszyscy, łącznie z marszałkiem niestety nas już opuścili.

 Po krótkiej naradzie z marszałkiem zdecydowaliśmy, że to wasz plan towarzyszu pułkowniku będzie rozwijany… Choć z uwzględnieniem dywersji na Bliskim Wschodzie i na Falklandach oraz tej chytrej „likwidacji floty bałtyckiej” zaczerpniętych z koncepcji komandora.

A zatem mianuje was kolegialnym szefem zespołu planistów… Teraz jeszcze nieoficjalnie ale to się zmieni szybciej niż myślicie. Dostaniecie specjalne podwójne przydziały. Zacznijcie już konstruować listę ludzi i środków, których będziecie potrzebować.

 Zgłosi się po nią mój oficer, który zapewni wam także najszersze wsparcie wywiadowcze i kontrwywiadowcze oraz konsultacje w aspektach planu wymagających politycznej, dyplomatycznej i każdej innej NIE-wojskowej roboty.

Na tym etapie powinniście poruszyć własną wyobraźnię bardziej niż kiedykolwiek w ciągu całej waszej służby dotąd i pewnie w przyszłości. Co oznacza, że nie powinniście wahać się z proponowaniem dowolnych środków niekonwencjonalnych poza bronią masowego rażenia w Europie (o czym przypominam po raz kolejny)…  Ale jeśli np. uznacie, iż przeniesienie atomowych środków taktycznych na chińską granicę może nas profitować na europejskim teatrze działań, to nie wahajcie się zgłaszać takich pomysłów. W Azji możemy stosować inne standardy.  Jestem nawet gotów poprzeć atomowe bombardowanie Pekinu, jeśli będzie w tym jakiś sens. A jeśli trzeba, nie bójcie się też łagodności. Jeżeli mamy dać Chińczykom te ochłapy, jakich domagali się wszczynając wojnę z nami w 1969… Albo jeśli Japonii mamy dać te ich upragnione Kuryle i zyskać na tym coś dla powodzenia waszego europejskiego planu, to postulujcie. Ja będę to właściwie popychał do przodu… To nie zdrada interesów Rosji, nie żadne handlowanie naszym terytorium.  Rosja nigdy nie zawiera traktatów na wieczność, nawet jeśli komuś tak się wydaje. Co raz daliśmy możemy trzy razy odebrać.  W wolnej chwili poczytajcie jak ci ociężali umysłowo Litwini cieszyli się z otrzymania od nas zabranej Polsce Wileńszczyzny. A potem wzięliśmy Wileńszczyznę z całą Litwą i wszyscy są zadowoleni. Nieprawdaż? Rosję zbudowano na umiejętnym dawaniu, co trzeba we właściwy sposób, tak by zabrać, co nam potrzebne we właściwym czasie.  Tak było i tak będzie zawsze. A zatem z odwagą i rozmachem do roboty towarzysze.

 Przypominam tak na wszelki wypadek, że klauzula tajności tego projektu jest wyższa od każdej, z jaką do tej pory się zetknęliście. Nie możecie o tym spotkaniu, ani zadaniach powiedzieć nikomu łącznie z dzieckiem w kolebce i waszym psem. Jeżeli komukolwiek poza wyraźnie wskazanymi osobami cokolwiek na ten temat wspomnicie, to ten ktoś zostanie usunięty z powierzchni Ziemi, a wszelki ślad jego istnienia zatarty… Zaś wy podążycie za nim.

Takimi słowy Andropow obwieścił moje wejście do gry.

+++++++++++++++++++++++++++++++

Pewnie dostrzegliście już ‘okruszki’ prowadzące do konkluzji, że czasoprzestrzeń Liliethalów i Chardonów de Rieul jest prawie identyczna z naszą ale nie tą samą.  A może na którymś etapie części pierwszej doszło do rozwidlenia jednej i pojawiła się nowa, alternatywna.

Ta alternatywna nie jest jednak produktem artystycznej wyobraźni.

Jest ona w 100%  zbudowana z faktów i procesów jakie zapisała znana nam historia a różnica polega tylko na tym, że w alternatywnej rzeczywistości doszło do rozwiązań, ku którym zmierzała i nasza, lecz zrządzeniem losu ich uniknęła.

W przygotowaniu istnieje także powieść pozostająca w naszej czasoprzestrzeni, jaką ją znamy.

Czy kiedyś będziecie mogli poznać różne zagadki Lilenthalów, oraz Chardonów de Rieul?

 To się okaże, gdy znajdzie się wydawca.

Podziel się

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *