Ponieważ niniejszy tekst splata w całość dwa poprzednie i z pewnych innych powodów, muszę zrobić pewne wstępne zastrzeżenie.
Może to nadmiar ostrożności ale nie zawadzi.
Moje (czasami( niekonwencjonalne podejście nie jest wyrazem sympatii dla ‘historiograficznego bolszewizmu’.
Fakty historyczne nie zawsze są tak perfekcyjnie dopieczone jak przedstawia edukacja albo popularyzatorska literatura. Co więcej, niektórym profesjonalnym badaczom zdarza się o tym zapominać (czasem celowo).
Ale wciąż, by zakalcowato wyglądający opis wydarzeń zastąpić czymś lepszym, trzeba zadać parę pytań (‘jak?’, ‘dlaczego?’ i ‘w jakim celu’?) i poszukać na nie odpowiedzi. Gdy znaleziona odpowiedź będzie rzucać inne od przyjętego światło na dane wydarzenie, to jeszcze nie daje podstawy do kwestionowania dotychczasowego ujęcia. Nie wystarczy erystycznie ostra szpila, świetnie brzmiąca w debacie. Trzeba jeszcze sprawdzić jak nowy opis zachowa się w swym ekosystemie, czyli w kontekście powiązanych faktów.
Jeżeli nie rozsadza ekosystemu/kontekstu, to można kwestionować jakiś wycinek historiografii. Oczywiście nie da się nigdy całkowicie wykluczyć wadliwości opisu ekosystemu kontekstualizującego kwestionowany opis faktu, ale to jest ekstremalnie mało prawdopodobne a metodologia takiego wyzwania będzie taka sama jak z pojedynczym faktem, tylko wymagająca wykładniczo większej pracy. Pracy, która może zakończyć się powrotem do punktu wyjścia.
Nie chodzi o to by kwestionować istniejącą historiografię, lecz o to, by dociekać, czy w danym przypadku istnieje taka potrzeba.
Modus operandi większości ‘challengerów’ (widocznych głównie w necie), polega na zakwestionowaniu obecnego opisu faktu historycznego przy pomocy dowolnej wątpliwości (zwykle wykorzystując błędy edukacji). Następnie dorabiają do tego triki erystyczne. Triki często wypracowane przy pomocy dyskusji na jakimś forum.
Zwykle nie wychodzą ani kroku poza próżną erystykę, zwiększając jedynie ilość trików erystycznych (bardzo często przeczących jeden drugiemu)
Historiografia nie działa źle, choć miewa okresowo gorsze okresy. Z edukacją historyczną (szczególnie dotyczącą historii kultury) jest znacząco gorzej i tu mała rewolucja mogłaby się przydać.
Ale z bolszewizmem historycznym nie idę,
Jeśli jakiś z jego miłośników, chce mnie mieć za kompana, to zbłądził dużo za daleko.
Nie udzielę w tym tekście żadnych,
nawet połowicznych, odpowiedzi.
Będą tylko pytania.
Sięgnijmy do tradycji chrześcijańskiej.
Bez obaw, jestem ateistą. Co więcej, ta część tradycji, jaką mam na myśli jest gnostyczna, czyli bardziej niemiła większości hierarchów, oraz integrystów, niż sam ateizm.
Był sobie raz Doketyzm. Powstał w drugim wieku naszej ery. Nie był największym z ruchów gnostycznych ale czerpał częściowo z nauki Valentinusa (lidera gnostyków, który napędził strachu kościołowi rzymskiemu).
Czerpał, ponieważ Julius Cassianus , który doketyzm stworzył, był uczniem Valentinusa.
Fundamentalną cechą doketyzmu, jest to, że Jezus w czasie swojego pobytu na Ziemi nie przyjął ludzkiego ciała, lecz nadał swej boskiej energii formę doskonałej iluzji żywego człowieka.
Dziś moglibyśmy powiedzieć, iż przebywał na naszej planecie jako ultra-intensywny hologram/projekcja.
To Star Trek(?)
To ludzki umysł, który nawet nie próbował tworzyć fikcji literackiej.
Zatem czego właściwie próbował?
XXX
Szarawa ciemność zaczęła się rozwiewać i Safo ujrzała dwie kobiece postaci
– Usiądź z nami – Głos Aurory brzmiał jak go pamiętała i chyba właśnie ten detal wybudził racjonalność Safony, lecz nie wygasił jej emocji na widok matki.
– Mamo minęło prawie 30 lat odkąd cię ostatni raz widziałam… przynajmniej na jawie… twój głos nie może brzmieć identycznie… ty nawet wyglądasz identycznie jak wiosną 1941…
– Tym lepiej, że sama to dostrzegłaś… Wyglądam jak w grudniu 1948… ale to ma minimalne znaczenie… – Ta data otworzyła kolejną zakamuflowaną kryptę pamięci Safo. Aż musiało to zawrzeć w konstatację skierowaną do siebie samej – Ta blondyna przychodziła w snach…w snach-nie-snach odkąd kacapy porwali Aurorę… pamiętam, że 1949 był pierwszym rokiem bez jej pojawiania się… – Ori jakby przerwała, aż córka skupi się ponownie na jej słowach – …Tym lepiej, wiesz już, iż nie jesteśmy składnikami twojej czasoprzestrzeni… Nie jesteś zatem pewna, czy ty sama wciąż jesteś(?)…
Jesteś. To pewne.
Nie jesteś pewna czy masz jeszcze jakiś wpływ na przebieg wydarzeń w tejże czasoprzestrzeni(?)….
Odpowiedź brzmi, TAK, masz wpływ… zwłaszcza z naszą pomocą…
Nie znaczy to niestety, że mogę zmienić twój los przez pstryknięcie palcami, ale jesteś moją Magiczną Fretką i wiele możemy razem zdziałać.
Safona zdała sobie sprawę, że wymazała z pamięci to czułe imię używane przez matkę dawno temu … i, że wymazała nawet akt wymazania… i przeszedł przez nią podmuch nieokreślonej wściekłości na nie wiadomo co i nie wiadomo kogo…i otworzyła oczy…
Była nadal w cyrkowej klatce i na wprost przed oczyma miała niezmieniony obrazek starej sali gimnastycznej w pruskiej stylistyce sprzed 1 wojny światowej ze znacznie młodszym parkietem.
Na wprost jej oczu nie zmieniło się nic ale w klatce zmieniło się całkiem sporo… Były z nią dwie kobiety, Ori i ta małomówna, którą Safo nazwała już n Finką, by uprościć sobie porządkowanie myśli.
– Masz rację Fretunio, to jest coś innego… To nie jest wizja post-anestetyczna. Szkoda, że nie poszłaś na medycynę… W sensie jaki wkrótce zrozumiesz, naprawdę tu jesteśmy, choć w bliższym twemu poznaniu sensie, nas tu niema. – Ori skomentowała rodzącą się myśl córki, szybciej niż się ona wyklarowała.
Safona nie odpowiadała przez dłuższą, ani nawet nie znajdowała w myślach czegokolwiek poza amorficznym szumem. W końcu jedynym co wydusić z siebie mogła, było oschłe polecenie
– Mów do mnie po imieniu.
– Ok, ty do mnie też. A ona ma na imię Ragna… Nie siedź tak goła, bo to naprawdę klatka z cyrku wzięta i diabli wiedzą jakie bakterie ci zaraz w pochwę wlezą… Ubierz na siebie ten kombinezon… I szybko przejdźmy do konkretów. Burczenie jakie słyszałaś w korytarzu to duża przemysłowa zamrażarka. Są w niej dwa ciała. Kobieta była prostytuującą się gruzińską studentką a mężczyzna niemieckim przedsiębiorcą, którego chciwość i nieszczęśliwe małżeństwo z majątkiem teściów zaprowadziły w łapy GRU. Firma jego teścia takie zamrażarki instaluje. Wydawało mu się, że otrzymał jakieś „kurierskie” zlecenie, dzięki któremu tanio wypłaci się GRUsznikam a przyjechał, by stać się marożonym miasom.
***
– Ale to oznacza, że nawet nie mogę myśleć o ucieczce bo zabiją wszystkich(?)
– Przeciwnie, to oznacza, że właśnie teraz musisz uciec, póki trzyma cię tylko parę skrajnych zębów a drapieżnik nie posmakował jeszcze tej potrawy jaką jesteś ty i twoja rodzina… Tylko, że ta ucieczka musi być jak śmierć… na zawsze i bez powrotu…
– Mam podrzeć ten koc i powiesić się na jego strzępach?
– To nie jest opcja, którą zaproponowałabym własnemu dziecku… To ma być niczym śmierć, lecz NIE-śmierć.
– …więc co?
– Widzisz ten brązowy guzik w szparze między zamkiem a framugą drzwi? – Safo uniosła się by zerknąć na zamek pod innym kątem. Istotnie był tam utkwiony guzik od pseudo-mundury wyrwany ze strzępem tkaniny.
– To zamek zatrzaskowy. Skoro nie zaskoczył we właściwe miejsce bo przyblokował go guzik, to wystarczy pchnąć. – Po raz pierwszy odezwała się Ragna. A Safo pchnęła drzwi bez słowa i stanęła o krok od klatki.
– Co teraz? – Safo spojrzała pytająco na Ragnę.
– Panowie GRUszniki wyruszyli już „spowodować katastrofę” mrożonej pary. Niech odjadą jak najdalej zanim zaczniemy. Tymczasem gwiazda głównej roli żeńskiej GRUsznica wciąż jest tu, na terenie obiektu. To ona jest naszym kluczem na zewnątrz. Nie będzie to klucz łatwy w użyciu. Kobieta jest silna wysportowana, szkolona w walce, myślę że już kogoś zabiła a to dużo zmienia w zdolności przetrawiania…
– No i jest prawie dziesięć lat młodsza od ciebie. – Aurora wtrąciła dodatkową informację do raportu Ragny.
XXX
Powyższe dwa fragmenty pochodzą z mojej powieści.
[Niestety w druku dostępna jest tylko nowela na jej podstawie i to po angielsku ale jeśli ktoś jest zainteresowany nowelą, to proszę o kontakt]
Pierwszy poziom związku tych fragmentów z koncepcją Cassianusa jest dość oczywisty. Są nim ultra-intensywne projekcje matki (Aurora/Ori) i drugiej kobiety (Ragna). W dalszej partii powieści, co prawda, rodzi się wątpliwość, czy istotnie Safona, została uratowana z pomocą tych projekcji, czy też przytrafił jej się fenomenalnie szczęśliwy zbieg okoliczności zaraz po wyjątkowo pechowym, jaki ją w to położenie wepchnął.
Takie karkołomne złożenie nie jest czymś nadzwyczajnym w jej życiu. A to jest drugi poziom asocjujący z koncepcją Cassianusa.
Przywołując mój tok myślenia z poprzedniego tekstu (Sztuka sieroca), chciałbym zwrócić uwagę na atawistyczną potrzebę człowieka do zaglądania przez membranę dzielącą świat zmysłowo obserwowalny od czegokolwiek, co jest poza nią. Możemy to także widzieć jako potrzebę patrzenia w iluzję, że jest tam cokolwiek(?). Niemniej sama potrzeba jest faktem i jest tak stara, że nie może wynikać z żadnych szeroko-rozumianych pobudek merkantylnych ani społecznych (znanych nam z okresu historycznego, lub przypisywanego przedhistorycznej erze urbanizacji).
Faktem jest też, że gdy (nawet bardzo inteligentne) zwierzę ‘umknie cudownie spod kosy’, to nie drąży tego tematu, tak jak robią to ludzie i to zwykle nie ci, którym się taki wypadek przydarzył.
Anomalia, czy nie anomalia?
Pamiętacie czarnego kota w filmie Matrix? Anomalie, to coś co należy drążyć, choć nie należy robić tego w metodologii teorii spiskowych.
Cassianus oczywiście pojawia się ze swym systemem myślowym/teologicznym, już w erze historycznej. Nie wiemy o nim zbyt wiele, właściwie niemal wszystkie, to wzmianki w pismach jego przeciwników. Czyli stronnicze i nieuczciwe (istnieją dowody na to, że ojcowie kościoła kłamali na piśmie, nawet w kwestii faktów łatwo-weryfikowalnych w tamtych czasach).
Dla moich rozważań wystarczy, że Julius Cassianus jest częścią tej rewolucyjnej fali w myśli ludzkiej jaka przetaczała się przez świat śródziemnomorski na przełomie starej i nowej ery. Tej samej fali, z której wyłoniło się, i której położyło kres, chrześcijaństwo.
Jestem zagorzałym przeciwnikiem widzenia oryginalności, czy prekursorstwa w formule sportowej. To co pozornie daje klarowny obrazek ‘pozycji medalowych’, w rzeczywistości zakłamuje prawdziwy obraz wydarzeń, nawet w tak pozornie niezakłamywalnych dziedzinach jak nauka, czy inżynieria (np. historia żarówki i Edisona)
Za pierwszą powieść proto-SF uważa się powieść Luciana z Samosaty napisaną w tym samym wieku w jakim działał Cassianus.
Autorem pierwszej powieści s.f. (+/-)pomyślanej jako taka był Johan Keppler. Tak, ten sam. Ten sam astronom, który usprawnił teorię Kopernika.
W czasach Kepplera pisuje Jordano Bruno który podejmuje podobne zmagania intelektualne z królującą teologią jak Cassianus, czego efektami stały się teksty kosmogoniczne oraz jego śmierć na stosie.
Uważa się, że projekcja/ hologram (w technologiczny, nie-spirytystycznym, znaczeniu), zaczyna odgrywać fabularną rolę w s.f., dzięki I. Asimovowi od lat 1950tych.
Zatem raz jeszcze, o co chodziło Juliusowi Cassianusowi, który nie był literatem, pisarzem s.f. , który nawet nie próbował nawet tworzyć fikcji literackiej, a który stworzył koncepcję ultra-intensywnego hologramu ok.1800 lat przed scenarzystami serii Star Trek(?)
Wymyślanie opowieści mitologicznych było już w jego czasach znane od niepamiętnych i już od dawne postrzegane jako parokializm.
Filozoficzny dyskurs o naturze samoświadomego bytu kreującego i (potencjalnie regulującego na bieżąco) wszechświat i życie w nim, toczyły się od kilku stuleci. Był to dyskurs, którego Cassianus musiał być świadomy, gdyż studiował w Aleksandrii (bodaj najważniejszym ośrodku myśli antycznego świata (śródziemnomorskiego).
Julius Cassianus nie stworzył narracji o naukach Jezusa. Gdy się rodził funkcjonowała ona w świecie śródziemnomorskim od ponad stulecia.
Po co w takich okolicznościach ustalać fizyczną naturę Jezusa w trakcie ziemskiego epizodu(?)
Dlaczego podważał narrację o wcieleniu się Jezusa w fizyczne/zwykłe ludzkie ciało?
Dlaczego chciał modyfikować właśnie ten, fundamentalny element narracji kościoła rzymskiego jaki była już wtedy ukształtowany bardziej niż cokolwiek, co w tej ideologii dotrwało do współczesności? Bóg cierpiący dla ludzi jak i jako człowiek, to podstawa sukcesu tej narracji. Po co w ogóle kruszyć kopie o takie „niuanse”?
Można by powiedzieć, że Cassianus niepotrzebnie komplikował sobie życie.
Skoro robił to w ramach kultu Jezusa, to jego teoria nie miała żadnego praktycznego zastosowania. Nie tylko wymyślił coś zbędnego w domenie w jakiej działał ale coś, co skazywało go na konflikt z najpotężniejszą frakcją tej domeny, a to oznaczało egzystencjalne niebezpieczeństwo.
I po co?
Po to by 18 wieków później scenarzyści serii Star Trek albo inni autorzy SF zdobyli na tym sławę(?)
Po co komplikował prostą sprawę? ‘Wierzysz w boskość Jezusa, to co za różnica w jakiej postaci odwiedzał Ziemię(?) Co za różnica, czy na krzyżu cierpiał, czy tylko manifestował skoro nie kwestionujesz epizodu ukrzyżowania(?)’
Epizod myśli ludzkiej
Może to jest całkowicie pozbawiony znaczenia epizod myśli ludzkiej(?)
Ale jednak kontemplacja jego i jemu podobnych, może być odświerzającym impulsem dla naszego rutynowego postrzegania oryginalności w kreacjach artystycznych.
Współcześni twórcy nie mają żadnej szansy na (NIE-PiaRowe) prekursorstwo. Już dawno skończył się okres, gdy było sporo okazji do bycia prekursorem w „sportowym’ znaczeniu. I tak naprawdę, większość udokumentowanych prekursorów była już epigonami w swoich dawnych czasach, tyle że rzadko się o tym dowiadujemy a jeszcze rzadziej dochodzi do korekty wiedzy popularnej.
Tak naprawdę jedyna oryginalność warta uwagi ginie z oczu, gdy przyjmujemy ‘sportowy’ tryb postrzegania.
Jedyna oryginalność warta uwagi jest w artyście. Artysta bywa zdolny do wydobycia jej na zewnątrz czasami. Czasem dzieło jest genialne, a czasem nie jest.
Zatem szukajmy pojedynczego obrazu, pojedynczej książki a może nawet tylko pojedynczego zdania.
Rober Czerniawski Rocherry / @ROCHERRY