Paszportomania, samozniewolenie mediów, złe emocje
Ciemnogrodu dzień powszedni (6)
Wojna w sąsiednim kraju, a w Polsce eksplozja specyficznego patriotyzmu. Przed urzędami kolejki ustawiają się już od godziny czwartej rano, każdy chce sobie jak najszybciej wyrobić paszport. Czyżby gremialnie chcieli ci ludzie wstąpić do międzynarodowego legionu, o którego utworzenie zaapelował prezydent Ukrainy Wołodymyr Zełenski? Myślę, że wątpię. Wątpię także w to, że ci panikarze będą chcieli krew przelewać w przypadku napaści Rosji na Polskę. Osobiście jestem jak najdalszy od hurapatriotyzmu, lecz z odrazą patrzę na to, co się dzieje. Czemu bowiem ci ludzie paszportów nie wyrobili sobie rok wcześniej? Ich dzisiejsze zachowanie pokazuje jednoczenie niewiarę w naszego państwa zdolności obronne. Faktycznie, przez ostatnie siedem chudych lat rozmontowano armię, zaniedbano wszelkie związane z nią sprzętowe, techniczne i dowódcze aspekty. Utworzono WOT, o którego wartości bojowej nie mam nic do powiedzenia, co nie byłoby krytyczne. Współczesny teatr wojenny to nie milionowe armie orków wyżynające się w desperackim boju, lecz nowoczesny sprzęt, zwłaszcza lotniczy.
Co nam oferują tzw. „wolne media”? Otóż bezrefleksyjne powielanie rządowego przekazu i przemilczanie postępującej pod osłoną wojny dewastacji państwa (kolejne nominacje prezydenckie dla sędziów) oraz braku widoków na zakończenie pisowskich, a zwłaszcza „ziobrowych” awantur z UE, wszak wyroki TSUE nadal Polskę kosztują ogromne pieniądze. O to wszystko w mediach się nie pyta polityków Zjednoczonej Prawicy; politykom zaś opozycji nie pozwala się o tym na antenie mówić. O roli kościoła rzymskokatolickiego też warto napomknąć – jego przedstawicieli oferta jest zwyczajowa: będą się modlić i pościć w intencji uchodźców z Ukrainy, a jeśli nadarzy się okazja do zarobku, to chętnie ich przyjmą w swoich ośrodkach odpłatnie (najlepiej niech zapłaci państwo, w ostateczności wierni, bo Kościół jest ubożuchny). Jak zwykle, wyczuwający pismo nosem, Tadeusz Rydzyk już zaczął podszczuwać na przybywających z objętym wojną terytorium, bo jakoby wraz z prawdziwymi ofiarami mają się pojawić ludzie nieodpowiedniej proweniencji. Żaden hierarcha nie potępił tych słów wybitnie nacechowanych chrześcijańską miłością bliźniego.
Przycichli antyszczepionkowcy; blokując Twitter i Facebook Putin sprawił, iż ubyło tysiące amatorskich ruskich trolli, za to jest wysyp gołębi i jastrzębi wojennych (ci dodatkowo postulują powszechny dostęp do broni palnej w Polsce – chyba na żadnym weselu albo meczu futbolowym nie byli?). Gołębie drżą przed wojną atomową – czyli obiektywnie rzecz biorąc już ulegli szantażowi współczesnego Hitlera. Tymczasem appeasement to była i jest droga donikąd. Szantażysta, któremu się będzie ustępować, nigdy nie zaprzestanie stawiać kolejnych żądań. Co jednak zrobić, aby się mu przeciwstawić? Nikt racjonalny nie będzie wzywał NATO do ataku na Moskwę. Natomiast błyskawicznie można wykonać kilka ruchów, które pokażą, że nie będzie się tolerować bandyckiego postępowania kremlowskiego dyktatora. Po pierwsze, wsparcie walczącej Ukrainy sprzętem (broń i amunicja), plus dane wywiadowcze. Po wtóre, usunięcie Federacji Rosyjskiej z Rady Bezpieczeństwa i w ogóle z Organizacji Narodów Zjednoczonych. Po trzecie, wydalenie rosyjskich ambasadorów, a nawet zerwanie stosunków dyplomatycznych z państwem agresorem. Po czwarte, sankcje gospodarcze, bankowe itp. (Te dwa ostatnie punkty odnoszą się również do Białorusi Łukaszenki). Rozważyć również należy, których obywateli Federacji Rosyjskiej nakłonić do opuszczenia demokratycznego świata: oligarchów proputinowskich i wszystkich, którzy mają związek z władzą zbrodniarza wojennego Putina. Kto się nie chce odciąć od niego, niechaj wraca w jego objęcia…
Strach jest najgorszym doradcą i rodzi bardzo złe emocje. Już doświadczamy tego na co dzień, a frustracja będzie się prawdopodobnie pogłębiać. Napięcie psychiczne związane z wojenną sytuacją kumuluje się, ponadto napływ uchodźców może przerosnąć pospolite ruszenie, bo na razie to społeczeństwo im zapewnia opiekę, a rząd tylko się pod to podczepia propagandowo, skutki „nowego ładu”, wreszcie kłótnie o to, kto z nas chce przyśpieszyć koniec świata! Tak, nie przesadzam, tematyka eschatologiczna stała się nagle powszechna. Jedni chcą za wszelką cenę przeżyć nawet atak jądrowy, inni chcą życie oddać za wolność, kolejni fatalistycznie wieszczą, że już jest za późno, iż lada dzień nastąpi ostateczny kres i krach ludzkości. Eskapiści wybierają taką bądź inną formę dostatku spokoju: jedni in angello cum libello (w kąciku z książką), drudzy przyjmują otwarcie dewizę bibere est vivere (kto pije, ten żyje). Kwitnie też miłość w czasach zagłady… Pandemia już tak nie straszy, jak bomba atomowa, która wisi w powietrzu. Ujście emocjom musi się dać i wcale mnie nie zdziwi jakiś nowy typ kompulsywnej dekadencji pożenionej z danse macabre… Boć ileż znieść można paskudnego stresu?! I pomyśleć, że jeszcze nie tak dawno martwiliśmy się o emerytury, dyskutowaliśmy nad dochodem gwarantowanym, tymczasem obecnie plany na przyszłość zredukowaliśmy do najbliższych dób. Nie chcę nikogo dołować ani oliwy do ognia dolewać, lecz jeśli nie damy sobie na luz (nie mówię, że w… palnik), to gremialnie, zanim zwariujemy, rzucimy się sobie do gardeł.
Na koniec polecam obejrzenie filmu (według powieści noblisty José Saramago, także autora intrygującej Ewangelii według Jezusa Chrystusa) Miasto ślepców. To jako memento.
ROBERT PAŚNICKI