Śnieżny obraz

Miałem bardzo dużo, wręcz nienormalnie dużo szczęścia… Miałem żonę, która była moim DOMEM, jej brata i stopniowo, również moje dzieci… Ale tylko dzięki Safonie było to możliwe… Nie miałem co do tego wątpliwości…

Ale moje rachunki przyszły.

Pierwszy wystawiła mi sama Safo, choć nie była to jakaś egoistyczna windykacja…

Przez jakiś czas przebywałem na rencie powypadkowej… Zajmowałem się domem i uczyłem dwa-trzy razy w tygodniu składania spadochronów, oraz teorii spadochroniarstwa w aeroklubie… Wszystko, co tam zarabiałem wydawałem na dolary, by robić zakupy w sklepie dewizowym [Dopiero w 1972 nazwali go Pewex] Zacząłem popalać fajkę, racząc się zapachem tytoniu amphora, dla zaspokojenia najgłębszych pokładów mojego hedonizmu… Czyli za głębokie one nie były…

 Yaxa był na studiach, a Matylda jeszcze w podstawówce i to z nią spędzałem najwięcej czasu… Safona pracowała na uczelni i robiła nieprawdopodobne ilości tłumaczeń w większości języków, jakie znała… Nazywano to wtedy oficjalnie pracami zleconymi, a nieoficjalnie fuchą… Zarabiała kilka razy więcej ode mnie, ‘rencisty mundurowego’.

Coś zawisło niedobrego w naszym domu, ale jakoś nikt nie był skory do identyfikowania, lub dotykania tego czegoś.

 W zasadzie powinienem był spodziewać się tego… Może nawet rozmontowywać zanim się nawarstwiło i zaczęło rzucać toksyczny cień… bo przecież od początku żyliśmy na gigantycznym długu… Ale to chyba mój „wypadek” spowodował gwałtowny przyrost ‘tego czegoś’, więc siłą rzeczy przegapiłem moment na interwencję, będąc skupionym na rekonwalescencji… A może to tylko usprawiedliwienie powstałe w mej głowie parę lat później.

Faktem był ten gigantyczny dług u natury świata,  którego żadne z nas przecież nie pragnęło zaciągać… W tym wypadku  historia z geografią nie zostawiły nam wyboru…

Gdy byliśmy nastolatkami historia zażądała od nas wydolności dwudziestolatków, doświadczenia (co najmniej) trzydziestolatków, a rozwagi wyjątkowo rozważnych czterdziestolatków… I rzeczywiście dostosowaliśmy się do tych wymagań walcząc o przetrwanie… Ale w jakimkolwiek stopniu różnilibyśmy się od nastolatków innych czasów i innych geografii… W jakimkolwiek stopniu sfałszowaliśmy nasze metryki i dosłownie, i metaforycznie, to i tak w dniu narodzin Yaxy, Safona miała naprawdę lat szesnaście a ja dziewiętnaście… Już tylko w tym widać, jaki wielki kredyt zaciągaliśmy przez następne lata wspólnego życia… A to przecież był ledwie początek.

Do chwili, gdy pierwszy raz zdałem sobie sprawę z obecności CIENIA upłynęło prawie 20 lat… A ja chyba w międzyczasie straciłem czujność… I w taką atmosferę chyba pod koniec 1963… może w 1964 roku wszedł Edwin Rozłubirski, czyli Kapitan Kurdupel, jak nazywała go cała moja rodzina… Był już pułkownikiem…

 Po debatach z generałem Kuropieską miał wielką wizję morsko-powietrznego, samodzielnego korpusu desantowego, z opcją na rozszerzenie o komponent pancerny… Ktokolwiek znał LWP od środka wiedział, że taki związek taktyczny jest totalną mrzonką, nawet gdyby car na kremlu dał srogi osobisty prikaz sformowania czegoś takiego.

Rozłubirski był człowiekiem twardo stojącym na ziemi, choć miewał momenty „samopodpaleń”… Tym razem przyszedł już chyba po „samougaszeniu”…

Mówił z sensem o ‘planie minimum’, ‘z którym warto się zmierzyć, by coś po nas zostało dla pokoleń, które dostaną od losu w prezencie lepsze czasy’.

Mówiąc w skrócie, szukał doświadczonego oficera ze spadochroniarską odznaką. Złapałem się tej myśli entuzjastycznie… Bardziej entuzjastycznie, niż podpowiadał mi mój rozsądek… bo jakoś mi się zdało, że zaangażowanie w takie nowatorskie przedsięwzięcie będzie moim orężem w walce z CIENIEM… Albo może po prostu pokiereszowane dzieciństwo upomniało się o swoje i oszalałem na punkcie obietnicy Edwina, że załatwi mi kurs pilotowania helikoptera… Dobiegałem czterdziestki, a oficjalnie już ją przeszedłem i chyba dopadało mnie to, co dopada wszystkich czterdziestolatków, którzy w przeszłości byli zbyt-poważnymi-młodzieńcami…

Safona powiedziała NIE.

Powiedziała, że… ‘Nie powinienem wracać do wojska, lecz pomyśleć jak z niego wyciągnąć syna. Powinienem kategorycznie stanąć po jej stronie w kwestii zorganizowania dla nas wszystkich wyjazd z tego kraju. Kraju rządzonego przez dyktaturę ciemniaków (bardzo spolaryzowały się jej poglądy w latach 60-tych)… Ciemniaków, dla których jedyną wartością są pijackie bełkoty Rosjan’… Nigdy wcześniej nie postawiła spraw w ten sposób, więc byłem zdecydowanie skonsternowany. Skupiłem się na argumentowaniu, którego cierpliwie wysłuchała.

Już nigdy nie powtórzyła swej wypowiedzi, tylko nasze życie zrobiło się… jeszcze trochę smutniejsze… choć pozornie niezmienione… aż do Wojny Sześciodniowej.

W zasadzie od schyłku 1966 roku było widać jak Rosjanie szczują Arabów do wymazania Izraela z mapy świata. Stalin kiedyś bardzo liczył na Izrael jako swoją ekspozyturę… a Żydzi ‘okazali się zdrajcami’… Tak to widzieli wpływowi Rosjanie. Żydzi, zaś zapewne, nie mieli o tym pojęcia. Cokolwiek Moskale im na ten temat komunikowali, mogę sobie wyobrazić ich odbiór…

‘Zdrajcami kogo, lub czego, się okazaliśmy?

Rosjanie pewnie też nie potrafiliby tego wyłożyć, tak by zrozumiał bezstronny obserwator. Ale ‘Rosja nigdy nie wybacza zdrad’, nawet tych wymyślonych przez własnych propagandzistów trzeciej klasy…

O karaniu zdrajców przypominają sobie zwykle wtedy, gdy mają w tym jakiś bieżący interes. Tym razem na Kremlu musiała odbywać się jakaś rozgrywka wewnętrzna, za którą miały jak zwykle zapłacić miliony, byleby tylko nie rosyjscy dygnitarze i ich car…

Mój syn był w podstawówce genialnym dzieckiem, więc przeskoczył dwie klasy. Dzięki temu, oraz dzięki byciu synem ‘ chadzającego z politykami bohatera wojennego’ (to drugie przymykało oczy wojskowych na jego cywilne „fochy”) do 1965 roku uzyskał dwa dyplomy WAT-u i Wyższej Szkoły Wojsk Pancernych.

W 1968 roku gdy nadchodziła antysemicka histeria, Yaxa był już oficerem reżimowej unter-armii.  Nie wiedziałem jaki rykoszet nowej wojny bliskowschodniej strzeli w Polskę, ale wszystko we mnie mówiło, że strzeli… Mówiło mi też, że świeżo upieczony oficer, będący synem Żydówki, może być tym rykoszetem raniony.

Jeszcze przed Wojną Sześciodniową (1967), a nawet zanim Naser powiedział, że ‘samo istnienie Izraela jest aktem agresji wobec Arabów’, ja już stawałem na głowie, żeby Yaxę gdzieś wysłać… Udało się dopiero prawie rok później. Posłano go do misji obserwacyjnej ONZ w Indochinach… Opóźnienie okazało się błogosławieństwem, gdyż Gomułka uruchomił swą akcję dopiero na początku 1968.

Chyba nikt nie miał pojęcia o etniczności Safony, ale SB zaczęło prześwietlać jej brata pracującego w biurze badawczym przemysłu zbrojeniowego. Tak na marginesie, Orfeusz napisał anonim sam na siebie, gdyż stracił wiarę w sens pracy dla polskiej zbrojeniówki, a zerwać się z tego cyrografu, nie było łatwo. Zerwać się za granicę, nie było szans. Orfo przeoczył jeden efekt uboczny takiego donosu. A może dostał od Safony zielone światło na „przeoczenie”… Wtedy wierzyłem, że to przeoczenie a teraz nie jestem pewny.

Najwyraźniej któryś esbek zaczął robić „bezinteresowne przecieki”. Po sławnym przemówieniu naczelnego ciemniaka kraju Władzia Gomułki w 1968 atmosfera wokół naszej rodziny zgęstniała. Orfo cieszył się z perspektywy paszportu w jedną stronę… Ja czekałem na rozwój sytuacji, a w Safonę wstąpiła furia przekory i powiedziała, że ‘jest Polką, więc z własnego kraju wyrzucić się nie da. Nie pozwoli na to bandzie ciemniaków na rosyjskiej licencji’… Z pewnością nie byłem jedyną osobą, której to powiedziała, bo jej dochody z tłumaczeń spadły do zera.

Wtedy, uważałem, iż nie mogłaby szkodzić samej sobie w taki sposób. Dziś mam wrażenie, że mogła polaryzować sytuację w ten sposób, by wpłynąć na mnie, choć … choć nie koniecznie robiła to z premedytacją.

Jakkolwiek było naprawdę, ja nie pojąłem pełnego spektrum jej intencji… najwyraźniej.

Natomiast, ludzie trzęsący się o własne kariery nie chcieli być z nią kojarzeni. Nawet moje nazwisko, które nosiła nagle przestało brzmieć z francuska i zabrzmiało ,temu i owemu, z hebrajska.

Ta informacja wzbudziła we mnie jakiś rodzaj palącej przekory i przez chwilę zastanawiałem się, czy nie podsunąć komuś donosu na samego siebie i nie opuścić owego nieszczęsnego kraju… Ale akurat w tym momencie było to wyjątkowo skomplikowane… Wydawało mi się skomplikowane, gdyż widziałem to przez mozaikę szans, priorytetów i uwarunkowań jaką wytworzyłem sobie grając już w drużynie Rozłubirskiego na kluczowej pozycji.

Gdybyż Gomułka wyskoczył z tym gównem 3-4 lata wcześniej… wszystko potoczyłoby się inaczej… I nie zaszłyby okoliczności, które doprowadziły do zniknięcia Safony… Albo gdybym miał jakieś przeczucie o jej tak-jakby-śmierci, to pomimo tych zawiłości rzuciłbym wszystko, tylko po to, by ona znalazła się jak najdalej od miejsca, w którym rok później zginęła… gdyby… gdyby… gdyby

Abel przetarł zaśnieżone włosy i ruszył w kierunku drzwi ogrodowych.

– Ablu, oglądałeś płatki śniegu?

– Po prostu wyszedłem z ciemni i stałem… Tak po prostu stałem…

– Czyli powinienem był zapytać, nad czym pracowałeś w ciemni?

– W końcu dostałem od czekistów zdjęcia zrobione przez polską milicję… przejęte z polskiego ministerstwa sprawiedliwości miałem go dostać z rok temu… To opóźnienie wskazuje, że prowadzili jakieś swoje dochodzenie, na którym właśnie postawili krzyżyk… albo chcą bym ja tak myślał… Nie mam czym rozwiązać tego dylematu, choć intuicyjnie stawiam na to pierwsze… Czekiści, to jednak tępe imperialne urzędasy jak i wszystkie służby u nas… albo bardziej.

– A co jest na zdjęciach?

Poczekaj chwilkę, zaraz je przyniosę… Jeśli dobrze pamiętam pisałeś pracę na WAT o analizie materiału fotograficznego z pól bitewnych(?)

– Mówiąc ściślej o rekonstrukcyjnej analizie pożarów wozów bojowych w oparciu o materiał fotograficzny.

– Właśnie mniej-więcej takiego specjalisty potrzebujemy… – Abel rzucił za siebie wychodząc przez drzwi ogrodowe a po minucie pojawił się w nich ponownie z plikiem sporych czarnobiałych odbitek.

+++

– Dwa pojazdy zapaliły się od tego samego środka palnego powodującego gwałtowny wzrost temperatury powyżej poziomu najczęściej spotykanego przez strażaków… czyli to prawie na pewno środek bojowy. Jak wiadomo Mercedes-Benz nie produkuje samochodów nafaszerowanych środkami bojowymi. Ktoś, kto faszeruje takie auto, zdecydowanie planuje coś naprawdę destruktywnego… Dodatkowo widać, że mercedes uderzył w pojazd o dużo wyższym zawieszeniu… najprawdopodobniej w jego tył… Ten model mercedesa pewnie osiąga 150km/h, gdy tymczasem,  UAZ 452 od biedy dociąga 95km/h… Widzę to tak, iż mercedes jadąc co najmniej 120km/h uderzył w tył UAZa jadącego poniżej 90/h, to spowodowało wybuch środka zapalającego… Ta substancja bojowa, która w mercedesie wtedy wybuchła przeniosła się do struktury UAZa. Mogę na tej podstawie, jeszcze pospekulować, że uderzenie było całkowicie niespodziewane dla kierowcy UAZa… że wcześniej, przez dłuższy czas mercedes także jechał poniżej 90km/h a przyspieszył najwyżej minutę przed uderzeniem… W efekcie kierowca UAZa popełnił  odruchowy błąd, naciskając na hamulec, gdy akurat w takiej sytuacji, jedyna szansa na ratunek była w naciśnięciu gazu do dechy…

– Cóż, mogę tylko dodać synku, że taki błąd najpewniej wskazuje, iż kierowca UAZa świetnie wiedział, kto prowadzi mercedesa i byli oni związani jakimś planem, lub przedsięwzięciem. – Podsumował Abel a w myślach dokończył – …  Dobrze, że zostawiłem w ciemni tych kilka odbitek z czekistowskiej twórczości jakie Zina dołączyła do przesyłki zawierającej ‘polski negatyw’. Trzy czarno-białe odbitki prezentujące spalonego mini Austina. Nie jestem pewien po co mi to przysłała dodatkowy.

 Yaxa , najprawdopodobniej zacząłby drążyć ten wątek a ja popłynąłbym za jego rozważaniami.

Nawet ja potrafię dostrzec, że spalony mini Austin na jej zdjęciach nie jest ciemnozielony o ile moje fotograficzne doświadczenie mnie nie myli i nadal potrafię odczytywać realne kolory z monochromu. Nie mógłbym się o to założyć, bo nie mam pojęcia w jakich warunkach je naświetlano, ale gdybym musiał przyjąć hazardowy typ, to odcień szarości pasuje w monochromie raczej do jasnego błękitu niż do bardzo ciemnej zieleni… Zresztą, nie musiałbym uprawiać takiego hazardu, bo wrak na zdjęciach, jakich szczęśliwie nie przyniosłem z ciemni, to mini mark1 a auto Safony, to był Mark 2 z pierwszej serii 1967… Wygląda, że czekiści zostawili sobie jej auto a spalili jakiegoś rzęcha… Ciekawe, czy zostawili go sobie, ponieważ kontynuują operację, czy ze zwykłej chciwości?… Ciekawe, czy któryś z rezydentów używa go jako „samochodu służbowego”, czy po prostu go sprzedał a pieniądze zainwestował np. w jeansy, lub inne niedostępne w sowieckiej Rosji, towary. Towary, które teraz jego żona sprzedaje w Moskwie?

Obaj mężczyźni zamilkli na dłuższą chwilę.

Abel jeszcze rozważał potencjalne opcje jakie czekiści mogliby wykroić używając mini Austina Safony.

Yaxa tymczasem rozważał, czy wprowadzić ojca w zagadnienie dziwacznych stanów umysłu jakich ostatnio doświadczał a potem już tylko grzązł bezproduktywnie gdzieś w ‘strefie buforowej’  pomiędzy kontradykcjami swej umysłowości i charakteru, aż w końcu przerwał milczenie, nawiązując do zdjęć, pod innym kątem.

– Mógłbym wyspekulować nawet więcej z prawdopodobieństwem dostatecznie dużym, by oprzeć na takich spekulacjach dochodzenie… i nawet nie boli mnie już tak bardzo, że to nigdy w żadnym śledztwie nie zostanie użyte, bo po prostu nie będzie nigdy śledztwa, którego normalnym celem byłoby normalne postawienie winnych przed sądem… Z tym się pogodziłem z rok temu. Natomiast, jedno co naprawdę mnie przygnębia, to czego nie wyczytamy, ani z tych, ani innych zdjęć i najprawdopodobniej z czegokolwiek innego, także NIE… Prawdopodobnie nigdy nie dorwiemy się do czegoś, z czego potrafilibyśmy wyczytać odpowiedź na najważniejsze…

…Dlaczego mama miałaby się znaleźć w tym mercedesie?… To pytanie masz na myśli?

  Tak dokładnie to mam na myśli… To pytanie pozostaje tak samo kluczowe, bez względu na to, czy miałaby się tam znaleźć naprawdę, czy szło tylko o wytworzenie przekonania, iż tam była. Bez tej odpowiedzi, ty, Matylda, ja, może też Orf, lub nawet Franek Rebski, będziemy żyli jak …. Jakbyśmy byli uwięzieni na wulkanie… na wulkanie, który może uaktywnić się  w przyszłym tygodniu , przyszłym roku, albo przyszłym stuleciu, który wcale nie musi wybuchać ze znaczącą siłą, by zabić nas wszystkich albo tylko część z nas, który może zrobić na wiele rozmaitych sposobów i bez żadnych alarmujących objawów przed faktem, który nawet może uczynić nasze szycie piekłem bez zabijania, podtruwając nas wyziewami lub bombardując  drobnymi odłamkami od czasu do czasu…

– Z jednej strony, mam głębokie przekonanie, że przez jakiś dłuższy czas czekiści będą buforem między nami a tym zagrożeniem. Ale z drugiej mam świadomość, wielu powodów z jakich mogą okazać się nieskuteczni, albo… albo po prostu mogą ‘zmienić front’. 

Dopóki nie wiemy, na jakiej podstawie Safonę wyselekcjonowano, albo w jaką sytuację wdepnęła przypadkiem, każdy z nas może nagle obudzić się w czymś takim samym, albo i w tym samym… kolejnej odsłonie tego samego.

 Z takim kamieniem na duszy żyło się w czasach stalinowskich… byłeś za mały by to odczuwać… Nie, właściwie, to się nie da porównać tych spraw… Groza stalinizmu była jakby grą statystyczną i w dodatku jej skala nie dawała się ogarnąć z indywidualnej perspektywy, przez co paradoksalnie, jej odczuwanie było słabsze… Tu mamy morze umiarkowanego mniej-więcej-spokoju a po środku jest wyspa naszej rodziny i przyjaciół, na której ktoś usiłuje dokonać testu nieznanej broni… Ale może analogia z czasami stalinizmu nie jest aż tak bezużyteczna… Ludzie starali się wtedy żyć normalnie… ja z Safoną staraliśmy się żyć normalnie… mieliśmy nieprawdopodobną serię szczęśliwych przypadków. Dużo więcej niż inni… dużo więcej niż nam się wydawało, wtedy… Pewnie niepotrzebnie pokazałem ci te fotki…

– Na twoim miejscu zrobiłbym tak samo… Na twoim miejscu miałbym do wyboru, zniszczyć zdjęcia oraz negatyw, co oznaczałoby, że nie mógłbym do nich wrócić w razie, jeśli coś, kiedyś przypadkiem wypłynie… coś do czego mogłyby się przydać… Alternatywnie, mógłbym  wtajemniczyć syna, ponieważ zaniechanie wtajemniczenia może odbić się jakąś nieprzewidzianą czkawką w przyszłości… Na przykład wlazłby po mojej śmierci do ciemni, znalazłby to i załamałby się psychicznie…

 – Jeszcze cię przeżyję… zobaczysz…

– To wtedy ty się załamiesz, bo nie zdążyłeś wtajemniczyć synka w to kacapskie gówno… – Obaj mężczyźni zaśmiali się w tym samym momencie ale nie był to śmiech rozładowujący napięcie. Obaj wiedzieli, że trzeba będzie wrócić do pytania ‘Co dublerka Safony robiła w wybuchowo-spreparowanym mercedesie niemieckiego businessmana(?), czyli czemu i komu, taka mistyfikacja miała służyć’ Trzeba będzie wrócić do tego pytania za kilkanaście sekund, lub kilkanaście lat. Trzeba będzie do niego wracać prawdopodobnie wiele razy.

 Abel będzie musiał do niego powrócić, nie tylko dlatego, że rozumiał i podzielał konstatację zawartą w metaforze o ‘uwięzieniu na wulkanie’. Wiedział, że będzie musiał wrócić do tego, choćby tylko z tego powodu, iż widział prawdziwego mini Safony w rękach czekistów. Ponieważ nie miał złudzeń, że Yaxa nie będzie potrafił zaprzestać swego ‘śledztwa niewykonalnego’.

Podziel się

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *