Rajd przez zbłąkaną duszę

Rozdział 5.

Przez ostatnie 17 miesięcy wszystko działało jak zawsze, choć świat był kompletnie inny.

Był to po prostu świat bez Safony.

Nie ważne, że najprawdopodobniej chodziła po jakimś zakątku naszej planety.

Nie była to jakaś sentymentalna tęsknota za matką.

To było znacznie więcej czegoś, znacznie mniej opisywalnego.

Analogiczny, choć nieidentyczny stan dotyczył wszystkich jej najbliższych.

Dla nich wszystkich to był świat bez niej.

Najmniej tę różnicę widać było w rzeczach błahych i rutynowych, więc Yaxa zatapiał się w nich raczej bezrefleksyjnie a one odwdzięczały się uśmierzaniem wszelkich refleksji, jakiegokolwiek typu.

Zaraz po wstępnym uporaniu się z absorbcją jesiennego poboru 1970, dotarł do  garnizonu rozkaz wykonania doraźnej korekty w planie szkolenia.

Co było osobliwe, poza samym faktem wyprodukowania takiego rozkazu przez Głównego Inspektoratu Szkolenia LWP, to fakt, że tzw. korekta doraźna dotyczyła szkolenia ‘starych roczników’ a nie ‘młodego wojska’, które z oczywistych powodów powinno mieć priorytet w kilka tygodni po przybyciu jesiennego poboru do jednostek.

Rozkaz precyzował zaskakująco konkretnie, jakie procedury mają być przećwiczone przez wskazane pododdziały i w jakim terminie.

Coś takiego na papierze podpisanym osobiście przez jedną osobę w kilku wcieleniach. Głównego inspektora wyszkolenia LWP i kontrasygnowane przez wiceministra obrony, będącego jednocześnie głównym inspektorem obrony terytorialnej. Wszystkie wcielenia nazywały się Grzegorz Korczyński a w tym, kończącym się roku, miało dojść jeszcze jedno wcielenie ale o nim nie wiedział jeszcze ani Yaxa, ani komendant garnizonu, ani nawet sztab generalny LWP.

Coś takiego brzmiało omalże jak rozkaz wymarszu na trzecią wojnę światową. Brzmiało tak ponieważ Generalny Inspektorat Wyszkolenia LWP znany był z tego, że nie produkował NICZEGO konkretnego, NIGDY.

Wszyscy wiedzieli, że inspektoraty przy Sztabie Generalnym LWP zajmują się głównie przeciąganiem karier oficerów, z którymi nikt nie chce pracować a jedynym widomym objawem ich pracy są tony makulatury i czasem nieco zbędnego zamieszania.

 By uzmysłowić sobie całą głębię dziwaczności zaistniałej sytuacji, warto, też przypomnieć, iż w LWP zapracowanie na miano ‘oficera, z którym nikt nie chce pracować’, było niezwykle trudne. Co więcej, zrobienie tego w sposób, jaki skłoniłby dowództwo do umieszczenia danego osobnika, w którymś z inspektoratów, albo jednym z podobnych ciał, było jeszcze trudniejsze. Po prostu standardy oficjalne i zwyczajowe były tak niskie.

 Inspektoraty były rodzajem komfortowego zesłania. Większość ‘zesłanych’ po krótkim czasie doceniała walory tych miejsc, byli jednak wśród nich i tacy, którzy uporczywie starali się powrócić do obiegu, by nakarmić swój naturalny głód destrukcji.

 Zobligowani najnowszym rozkazem, dowódcy poszczególnych pododdziałów, teoretycznie mogli tylko dopisać nowy „wzbogacony” terminarz ćwiczeń i przekazać go w dół aż do dowódców plutonów, takich jak na przykład porucznik Yaxa Chardon de Rieul. Praktyka ma jednak naturalną tendencję do wyszukiwania luk w strukturach teorii.

 Dowódca pułku Yaxy uznał, że ‘nie będzie sobie psuł wskaźników awaryjności sprzętu tuż przed końcem roku’ a jak wiadomo, przemarsz masy sprzętu pancernego na bocznice kolejowe, mógł skończyć się epidemią awarii, zwłaszcza, że wyznaczone okno czasowe na przeprowadzenie ćwiczeń, było ciasne i należało uzgodnić z PKP użycie więcej niż jednej bocznicy, czyli niektóre byłyby bardziej oddalone. Pomysłem dowódcy pułku było, by każda kompania czołgów, lub piechoty zmotoryzowanej, użyła tylko jednego ze swych wozów, na którym przećwiczono by wszystkie pozostałe załogi. Dowódca pułku ponoć, zasugerował też dowódcom batalionów, by komendanci poszczególnych ćwiczeń ‘się streszczali …w miarę możliwości’.

 ‘Streszczać się w miarę możliwości’ oznaczało, że nie powinni być drobiazgowi i gorliwi. W takiej formie zostało to przekazane komendantowi ćwiczeń w kompanii Yaxy, czyli jemu samemu. Z nie całkiem jasnych przyczyn jego dowódca kompanii wyznaczył właśnie Yaxę, komendantem ćwiczeń. Delegowanie tego typu obowiązków nie było oczywiście złamaniem żadnej zasady regulaminu ale było jawnie sprzeczne z NIE-pisaną ‘zasadę łatwych sukcesów’.

‘Łatwe sukcesy’ akcelerujące karierę są łakomym kąskiem dla miernych oficerów każdej armii ale skonstatowanie ponadnarodowej właściwości miernot, to jeszcze za mało, by zrozumieć znaczenie tej zasady w realiach LWP.

 Już w latach 1960tych, większość oficerów (głównie tych, którzy nie walczyli w Drugiej Wojnie światowej) traktowała służbę raczej jako rozwiązanie bytowe, niż cokolwiek innego. Ich mentalność, oraz percepcja rzeczywistości sprawiała, że bardziej przypominali trzeciorzędnych imperialnych urzędników, niż choćby najmierniejszych wojskowych.

Jak przystało na podrzędnych urzędników, tylko skrajnie niewielki margines spośród z nich myślał o przejściu całej drogi awansów. Oczywiście, każdy chciałby zaznać generalskich przywilejów i na koniec otrzymać generalską emeryturę, lecz raczej nikt nie traktował takich mrzonek poważnie. Gra toczyła się o jak najszybsze dosłużenie się rangi (co najmniej) majora i przejście na emeryturę w pierwszym możliwym terminie. Wielu traciło cierpliwość już przy stopniu kapitana, dlatego ‘łatwe sukcesy’ zapisane w historii służby, były tak ważne i dlatego wymiganie się dowódcy kompanii z centralnie zarządzonych ćwiczeń, było skrajnie dziwne. A  jeszcze dziwniejsze, było to, że dowódca kompanii zwolnił z udziału w ćwiczeniach wszystkich pozostałych dowódców plutonów.

Najwyraźniej ‘instynkt urzędniczy’ podpowiadał przełożonym Yaxy, że z tymi ćwiczeniami jest coś-nie-tak, choć nie mówił im, co (?). Zatem profilaktycznie starali się ominąć je jak najszerszym łukiem. A że jakiś oficer musiał być komendantem ćwiczeń, więc Yaxa się na to miejsce świetnie nadawał, na przykład dlatego, że był metrykalnie najmłodszy, albo dlatego, że był ‘taki-nie-całkiem-swój’. Yaxa rozważał przez chwilę inne motywacje swego przełożonego, jak ta, iż był on najlepiej technicznie wykształconym oficerem, nie tylko w swej kompanii, lecz i w całym pułku(?) Albo wersję mniej merytorycznie brzmiącą, choć bardzo praktyczną w realiach LWP tzn. Wersję bazującą na plotce przypisującej mu (jak to dziś się określa) ‘posiadanie złotego spadochronu’, czyli bycie osobą o koneksjach gwarantujących wychodzenie cało z każdej opresji(?).

Yaxa przyjął oba wytłumaczenia naraz, by oczyścić myśli. Pierwszą chciał przyjąć, a drugą, właściwie musiał przyjąć z powodów empirycznych. Wiedział, iż wielu kolegów i przełożonych wierzy w tę plotkę. A skoro wierzą, to ich wiara staje się obiektywnym czynnikiem kształtującym obiektywne fakty… Przyjmował takie założenie, na przekór przekonaniu, że nikt racjonalny (zwłaszcza oficer) nie powinien był traktować plotek poważnie. Był jednak świadom, był on, najwyraźniej, jedyną osobą w pułku, która nie traktowała poważnie plotek.

W tamtych czasach jeszcze kiepsko uzmysławiał sobie fakt, że nawet komfort NIE-przejmowania się plotkami zawdzięczał właściwie temu, iż akurat plotki na jego temat, były bardzo bliskie prawdy.

Podziel się

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *