24 lipca po południu załoga apollo 11 miała powrócić z księżyca ale już dzień wcześniej ok. ósmej rano dwupłatowy Antonow An2 kończył kołowanie do zatoki postojowej na lotnisku Babimost. W jego otwartych drzwiach stał już od dłuższej chwili mężczyzna w mundurze wyjściowym podpułkownika. Zeskoczył na płytę natychmiast, gdy samolot przestał się poruszać. Złapał plecak rzucony przez kogoś z wnętrza. Po chwili wysypało się z wnętrza jeszcze trzech oficerów ubranych w mundury polowe zwane w Szóstej Dywizji UeSami[1].
– Słabo tu na zachodzie z gościnnością… – Jeden z kapitanów zrobił uwagę w żartobliwym tonie. – … coś nie widać naszej podwózki…
– Nawet o schodkach i goździkach na powitanie zapomnieli… – Jedyny porucznik rozwinął ironię kolegi.
– Nie kuś losu bo podstawią nam furmankę… – Odpowiedział mu drugi z kapitanów.
– Czyli sami widzicie panowie, że dobrze was uczyłem, by nigdy nie polegać na tym co obiecali wam przełożeni, zwłaszcza, gdy wymaga to współpracy z innymi rodzajami broni… Zresztą na prawdziwej wojnie na rozpoznanie strefy zrzutu trzeba będzie i tak skoczyć, bez podwózki a nawet, jakiejkolwiek użytecznej wiedzy o docelowym terenie… Wiem, że przynudzam a wy wiecie, że już nie musicie mnie słuchać… – Podpułkownik posumował ich żarty w tonie zbyt poważnym, ale nikt nie miał zamiaru protestować, mimo, że nie wiązała ich już zależność służbowa. – … Ale nie jest tak źle bo oto właśnie coś nadjeżdża…
– Może jednak przydali się byśmy na coś więcej? Albo chociaż poczekamy z odlotem, by zabrać podpułkownika spowrotem do domu?…. I tak mamy się kręcić po tych zdupiach do soboty… – Jeden z kapitanów zaczął w tonie już całkowicie poważnym, gdy dwa auta terenowe niemal dojeżdżało do zatoki.
– Nie, panowie, żadnych improwizacji… Realizujemy wspólną część planu w Zielonej Górze a potem róbcie swoje, tak jak macie w oficjalnych rozkazach. Ja już w generały nie pójdę a wy jeszcze możecie, więc jeśli coś ma się spaprać, to nie może być wiązane z waszymi nazwiskami. Czyli, musimy uniknąć wszelkich sytuacji, po których ktoś chciał by je zidentyfikować i z tą sprawą powiązać… Zresztą, umówmy się, że opcjonalnie będziecie mieli pasażera w powrocie…
– Kogo?
– Może mnie a może kogoś innego… Po prostu, w sobotę między ósmą a dziesiątą rano czekajcie przy bramie lotniska… jeśli się pojawi, to leci z wami jeśli nie… to nie czekacie dłużej.
Jeden z kierowców, który dostarczył auto dostał parafkę w zamian za kluczyki i Czterech oficerów pożegnało się z lotnikami pakującymi się do drugiego z samochodów i opuściło lotnisko Babimost.
+++
– Dobra, panowie, jeśli nikt nie zmienił zdania i nadal chcecie pomóc i, to czekajcie tutaj w gotowości.
– Jasne.
W czwartek 24 lipca 1969 roku około 10 rano Abel w mundurze wyjściowym wysiadł z samochodu i skierował się w stronę niskiego cywila stojącego przy wejściu komendy wojewódzkiej milicji obywatelskiej w Zielonej Górze.
Trzech oficerów w unikalnych mundurach polowych pozostało czekając w terenowym GAZ 69.
Niski cywil umknął ich uwadze, choć nie powinien był ale cóż… znali go tylko w mundurze i to zwykle polowym.
Abel z cywilem wmaszerowali do komendy milicji obywatelskiej. Wewnątrz cywil przystawił pod nos dyżurnego jakąś szczególną legitymację i w imperatywnym tonie zażądał rozmowy z komendantem wojewódzkim.
– Pozwólcie towarzyszu, że nas przedstawię, generał Edwin Rozłubirski a to podpułkownik Chardon de Rieul … – Niski cywil, czyli tak naprawdę, wymówił nazwisko Abla w tak zawiły sposób, że fonetycznie zabrzmiało z rosyjska, jakby ‘Szardonieriew’.
Abel nie wzdrygał się od dawna na przekręcanie jego nazwiska. W sowietystycznej Polsce brzmiało bardziej dziwacznie niż nazwiska pochodzące z mandaryńskiego lub suahili, więc Abel przywykł do najróżniejszych form celowego i mimowolnego okaleczania jego brzmienia. Wielokrotnie różni ludzie (także ci szczerze życzliwi) sugerowali mu zmianę. Abel odziedziczył swe nazwisko po pewnym Francuzie, Stefanie Chardan de Rieul, który w osiemnastym wieku został zatrudniony w polskiej armii jako generał i nie zamierzał zmieniać go bez dobrego powodu a takowy, jak dotąd, się nie pojawił.
Fakt, że jego przyjaciel, który znał poprawne brzmienie od 23 lat, użył takiej dziwacznej wymowy, był improwizowanym sygnałem. Nie mógł uczynić tego bez powodu. Może wyczuł, że komendant milicji nie jest taką dupą na jaką wygląda(?) Edwin zawsze lepiej wyczuwał te PRLowskie typy. Abel skupił się na powstrzymaniu wszelkich oznak jakimi po ludzku reagujemy na dysonanse poznawcze. Chwilę później odpowiedź wyłoniła się samoistnie z głębi dwóch dekad wspólnych doświadczeń; Abel odczytał i docenił ‘ten manewr’.
Jeżeli komendant milicji widział już listę domniemanych ofiar katastrofy, lub zobaczy ją wkrótce, mógłby rozpoznać nazwisko i zacząć nakręcać niepotrzebnie ‘sprawę wizyty’… Oczywiście można by mu podać fałszywe nazwisko, lecz w wypadku, gdyby jakimś pechowym trafem ‘sprawę wizyty’ zaczął drążyć kto inny, to łatwiej będzie wybrnąć z zarzutów o ‘konspirację’ jeśli komendant milicji nie będzie mógł zeznać, że podano mu fałszywe.
– Major Wizlicki… miło poznać…Otrzymałem z Warszawy telefon w sprawie wizyty towarzysza[2] generała.
– Muszę obejrzeć… a właściwie, specjaliści jakich ze sobą przywiozłem, muszą obejrzeć cywilne wraki z wypadku jaki miał miejsce w waszym obszarze 20 lipca wieczorem
– To był właściwie tylko jeden… Z wypadku w rejonie gorzowskiej komendy powiatowej.
– Właśnie ten mam na myśli
– Według mojej wiedzy tam był tylko jeden cywilny wrak… A mogę zapytać dlaczego 6 Dywizja Powietrzno-Desantowa interesuje się tym wypadkiem?… Tak sugerując się mundurem towarzysza podpułkownika…
A to wścibska szuja… – Abel skomentował w myślach, ale w niczym nie zmienił swojej służbowej obojętności i nawet się nie odezwał; wiedział, że Edwin lepiej od niego radzi sobie z takimi ludźmi i nie mylił się.
– Cieszy mnie, że towarzysz komendant dostrzega takie szczegóły… To znamionuje, że jesteście czujnym i utalentowanym stróżem porządku… Dzięki takim jak wy nasza ludowa ojczyzna kwitnie… Podpułkownik kieruje tu zespołem moich specjalistów a mundur jego macierzystej jednostki, mu w tym nie przeszkadza … Robiąc drobny wyjątek dla towarzysza komendanta ciekawości powiem, że towarzysz podpułkownik jest oddelegowany do zadań jakimi kieruję ja. Wybaczcie towarzyszu ale to wszystko w co mogę was teraz wtajemniczyć.
– Tajemnica służbowa rzecz święta… Jest jednak pewien problem
– Jakiż tu może być problem, towarzyszu komendancie?…
– Dostałem co prawda rozkaz, by zabezpieczyć na naszym parkingu spalonego mercedesa, ale go nie mam… Przypuszczam, że radzieccy towarzysze się zanadto rozpędzili pakując swój wóz… a ja nie mam żadnej mocy, by to sprawdzać… to są sprawy dla Warszawy nie dla mnie.
– Taaak to wygląda(?) – Rozłubirski podsumował używając pytającej intonacji, lecz jego pozornie mechaniczna uwaga, zabrzmiała raczej jak pogróżka. – … Rozumiecie, że to nie wygląda najlepiej?… Sugerujecie towarzyszu, że wysłano mnie bez zweryfikowania takiego stanu rzeczy?…
– Tak się zdarza… sam jestem w niewygodnej sytuacji nie mogąc wypełnić rozkazu zabezpieczenia…
– A istnieje jakiś wstępny raport techniczny dochodzeniówki?… Jakieś zeznania świadków itp. ?
– Technicznego jeszcze nie było, bo nocą nikt nie mógł go zrobić a potem nie było czego badać… Ze świadków, to jest tylko maszynista pociągu, jaki zbliżał się do przejazdu, gdy nastąpił wybuch… Był mniej-więcej w odległości drogi hamowania pociągu… Jak towarzysz generał pewnie wie pociąg ma dość długą drogę hamowania… a tam dodatkowo las trochę zasłania, więc niewiele miał do powiedzenia… Relacja chłopaków z gorzowskiej drogówki, też nie daje wiele, ale w sumie nawet więcej niż jego zeznania, bo oni właśnie dojeżdżali do przejazdu w parę minut po wybuchu i mogli chociaż ocenić skutki.. na świeżo i z profesjonalnego punktu widzenia… Innych świadków brak. A co do protokołu z wypadku, to nawet nie znam szczegółów oględzin miejsca zdarzenia, bo wszystkie zdjęcia i notatki kazali nam oddać … Wie towarzysz … sama góra… Zapieczętować i oddać kurierowi…
– No to dla was lepiej… możecie spać spokojnie i bez spalonego mercedesa w garażu
– Tak sądzicie?
– Jestem tego pewien… O ile w życiu czegokolwiek można być pewnym.
–Mogę rozkazać, by patrol drogówki, który zabezpieczał zdarzenie zreferował wam wszystko co wiedzą… Nic więcej nie mogę dla was zrobić towarzyszu… To są chłopaki z Gorzowa… Mogę ich wezwać tutaj albo wy możecie ich złapać w tamtejszej komendzie powiatowej…
– A mogę ich spotkać na miejscu zdarzenia? .. Na przykład za trzy godziny?…
– Tak myślę, że to da się zrobić … nawet jeśli nie mają dziś służby… ale może lepiej za 5 godzin(?)
[1] Ubiór Skoczka
[2] Mimo, że wszyscy oficerowie wojska i milicji musieli być członkami partii, to regulaminowym zwrotem służbowym, tak w wojsku jak w milicji był ‘obywatel’ (w tym wypadku) generał, jednakże istniała pół-oficjalna praktyka używania w pewnych okolicznościach formuły partyjnej ‘towarzysz’