Rozdział 1
Kartografini bezświetla
20 lipca 1969 przed 20:18 UTC
Porwano ją z Poznania.
Przyjechała tam w sobotę i zatrzymała się hotelu Bazar, by rano „na świeżo” pójść na nieoficjalne spotkanie, które wyznaczono osobliwie na niedzielę. Niemal pewne podpisanie umowy i przekazanie manuskryptu odbyłoby się w poniedziałek. Procedura wyglądała dziwnie, lecz Safona nie była w położeniu by się taką dziwnością zniechęcać. Antyżydowska nagonka roku poprzedniego i niewyparzony język Safo odcięły ją od zamówień na tłumaczenia, ba, zabrały nawet, te które były w toku i na które miała podpisane umowy.
Safo pojechała zatem na spotkanie w Poznaniu mimo, że jego organizacja nie wyglądała standardowo. Zakładała, że może ktoś chce jej nieoficjalnie podzlecić tłumaczenie jakie oficjalnie dostał już jakiś znajomy nieuk.
Wylądowała w ciężarówce już z workiem na głowie. Bycie na pace ciężarówki łatwo było rozpoznać leżąc związaną po środku nawet z tym brezentowym workiem przez, który naprawdę nic nie było widać. Ruch pojazdu miotał nią jak workiem kartofli a siedzący na ławkach mężczyźni wymieniali jakieś kadłubowe uwagi co jakiś czas. – Wyjątkowo mało-gadatliwi jak na sołdatów… to bardzo NIE-zwyczajni rosyjscy funkcjonariusze…NIE-normalnie zdyscyplinowani, albo dostali wyjątkowe i wyjątkowo precyzyjne rozkazy… – skonstatowała w myślach. To rozpoznałby każdy.
Teraz gdy ciężarówka stanęła i wyniesiono ją na zewnątrz, powinno się dać uzyskać jakiekolwiek wskazówki z otoczenia… a tu właściwie nic poza śpiewem ptaków. Niosło ją co najmniej czterech bardzo silnych mężczyzn. Tyle powiedziały jej próby wyrywania się, które nie robiły na niosących najmniejszego wrażenia ani w znaczeniu fizycznym ani żadnym innym. Dopiero odgłos kroków w jakimś korytarzu dał odrobinę konkretniejszą wskazówkę. W tymże korytarzu zbliżali się do mechanicznego równomiernego dźwięku jaki Sofo znała lecz akurat teraz nie mogła skojarzyć z właściwym urządzeniem. Nim jednak do źródła dźwięku dotarli, skręcili w następne drzwi. Tu odgłos kroków zmienił się całkowicie… czyli już nie betonowa lub kamienna posadzka lecz jakby parkiet.
Wreszcie położono ją na czymś jakby chropawym wojskowym kocu i zatrzaśnięto metalowe drzwi a raczej kratę. Kroki kilku mężczyzn odpłynęły z zakresu słyszalności. – Wyszli.
Safona usilnie szukała w głowie odpowiedzi na pytanie co mogłaby teraz zrobić? Spotkała pustkę ale instynkt podszepnął jej, by krzyknąć za nim dostrzegła racjonalny pożytek z tego kroku. Wrzasnęła najsilniej jak mogła po hebrajsku.
– Ani yiv-at lecha ba beitsim. – Nie ważne co krzyknęła, ani czy ktoś to usłyszał, lub zrozumiał (to ostatnie było niemal niemożliwe i takie być miało). Ważne, że wiedziała teraz, iż pomieszczenie jest duże i wysokie, co najmniej 10 metrów w każdą stronę a na długość może i dwa razy tyle.
Wizualizowanie przestrzeni, których nie można, lub nie należy widzieć, oraz tego co tam się dzieje trenowała przez setki a może tysiące godzin jako dziecko. Teraz ogarnęły ją obrazy i uczucia z tamtych trzech lat. Lat spędzonych na ukrywaniu się z bratem bliźniakiem przed wszystkimi za wyjątkiem rodziny pani Katarzyny. Zapomniana sztuka z czasów wojennego dzieciństwa ożyła pod wpływem wydarzeń. Pojawiła się świeża i kompletnie NIE-zardzewiała, jakby wyzwolenie Lwowa miało miejsce 25 dni a nie 25 lat temu.
Opuszczony i splądrowany warsztat inżyniera Czajkowskiego był podobnej wielkości co budynek, do którego dzisiaj ją przyniesiono.
Wstając z podłogi wciąż skuta kajdankami za plecami i z brezentem na głowie , wciąż nieco pochylona wykonała odruchowo ćwierć obrotu i uderzyła skronią w metalowy pręt. Niezbyt boleśnie, ale następne ruchy wykonała z nadmiarem ostrożności. Identyczne pręty ograniczały prostokąt nie większy niż dwa metry kwadratowe. Jestem w klatce – Powiedziała na głos i usiadła.
Kilka minut później skrzypnęły drzwi, zatem ktoś wszedł do pomieszczenia… Samotne kroki… raczej męskie ale to żaden z tamtych osiłków… kroki są zbyt lekkie. Zbliżył się i bez otwierania kraty niezwykle sprawnie zdjął jej kajdanki i niemal równocześnie ściągnął jej z głowy brezentowy worek. Cofnął się kilka kroków nim na niego spojrzała.
Gapił się… Gapi się jak paser na skradziony samochód… Czy ja spotkałam kiedyś jakiegoś pasera? – absurdalna metafora wraz ze świadectwem własnej absurdalności przemknęły przez głowę Safony .
Safo także mu się przyglądała z wnętrza cyrkowej klatki ustawionej pod jedną ze ścian starej Sali gimnastycznej.
Szczupły facet mniej-więcej jej wzrostu w osobliwym, ni to garniturze, ni to mundurze jak bohaterowie pretensjonalnych filmów podróżniczych. Jedyne co czyniło go mniej groteskowym, był czeski pistolet maszynowy zawieszony na szyi w całkowicie NIE-rosyjski i NIE-filmowy sposób.
Przyglądał się z pół minuty nim zaczął mówić… po polsku. Mówił niemal bez akcentu jakby kryjąc białostocką/poleską polszczyznę wymową literacką. – Cóż, może po prostu być Polakiem z Polesia… z tego po sowieckiej stronie granicy. – powiedziała w myślach.
– Proszę się rozebrać… do naga… i wyrzucić ubranie na zewnątrz klatki…
– A paszoł won – Safona weszła mu po rosyjsku w jakąś uprzejmościową formułkę zanim ją wypowiedział. …Pieprzę twoją bandycką kurtuazję i mogę gadać z tobą w twoim bandyckim języku…albo nie gadać wcale …to się okaże… – dopowiedziała w myślach. Mężczyzna ujął rękojeść broni i podniósł ja do oka kontynuując po polsku, choć mniej uprzejmie.
– Rozbieraj się bo…
– Tak na szto mnie razdewaćsja kak ty ubiwać choczesz, mnie bolieje udobna umirać w adeżdje – Dopiero chwila osłupienia mężczyzny uświadomiła Safonie jak dwuznacznie zabrzmiało to zdanie. Przeszył ją ostry lęk, lecz w następnym ułamku sekundy wyparła go mówiąc w myślach – Trudno. Jeśli mają mnie gwałcić, to mają też dość przewagi liczebnej i technicznej, by to zrobić z moimi niezamierzonymi kurewskimi podtekstami, czy bez nich. I nagle Safona ujrzała praktyczną miarę tego co książki mówią o odwadze, a ściślej, tego mówią autorzy świadomi, tego co mówią. Jej paroksyzm odwagi był może dwuznaczny ale oczyścił jej myślenie. Groźne miny i przeładowanie broni przez mężczyznę stały się dla niej ledwie odnotowywalne. Facet nie potrzebował tej ‘jednoaktówki’, by zabrać mi ubranie… jeśli mnie teraz zabije, albo postrzeli, to jego przedsięwzięcie ucierpi… Tu musi być jakieś przedsięwzięcie, nawet jeśli mnie z kimś pomylili… nie, jeśli to byłaby pomyłka, to to nie odstawiałby ‘teatrzyka’… on mnie po prostu testuje… tak, jeśli pomyłka, to on jeszcze nie jest tego świadomy….
Miała rację, mężczyzna zdał sobie sprawę z nędzy swej siły perswazji i podszedł do drzwi Sali. Otworzył je na tyle by krzyknąć coś w głąb korytarza. Po chwili weszło pięć zwalistych postaci w podobnych „mundurach” oraz jedna znacznie smuklejsza ubrana w jakby-lotniczy dużo-za-szeroki kombinezon, kominiarkę i pokaźne okulary słoneczne. Pomimo przebrania było jasne, że to kobieta. Kobieta wzrostem identyczna ze mną, czyli to nie pomyłka…prawdopodobnie, jej budaowa też przypomina moją… maskują to za dużym kombinezonem… Moskale potrafią spieprzyć nawet najbardziej wyrafinowane wysiłki… swoje wysiłki, najczęściej… a przecież ta wełniana kominiarka w środku tak gorącego lata to akt autentycznego rosyjskiego heroizmu… Jak można tak marnować takie poświęcenie?… – omal uśmiechnęła się do pretensjonalności własnego komentarza. Był w sam raz na grozę i absurdalność tej sytuacji.
Jeden z osiłków wcisnął klucz w zamek klatki, gdy przekręcił drzwi się uchyliły. Jednocześnie inny z nich złapał Safo za ramiona i wyjął z klatki jak lisa do obdzierania z futra. Safona walczyła jak lis ale dysproporcja siły, niestety też była podobna jak między lisem a człowiekiem. Zamaskowana i zakombinezowana postać zbliżyła się z jakąś wilgotną szmatką w dłoni zapach zdradzał czym jest nasączona. Przycisnęła ją do twarzy Safo. Drugi raz tego dnia, zapach chloroformu był ostatnim doznaniem przed prawie półgodzinną utratą przytomności.
Zapach chloroformu obwieścił z parosekundowym wyprzedzeniem utratę przytomności. Safona domyśliłaby się automatycznie, iż obwieszcza on również utratę ubrania ale… Ale nie mogła się domyśleć, ani ona, ani nikt inny, że obwieszcza on również, mały, choć niezwykle brzemienny w skutkach dar szczęścia… guzik… guzik w dość nietypowym dla guzików miejscu.
Guzik Szczęścia
Szarawa ciemność zaczęła się rozwiewać i Safo ujrzała dwie kobiece postaci siedzące przy małym kawiarnianym stoliku. Światło było mizerne i rozproszone ale matkę rozpoznała bez cienia wątpliwości. Druga z kobiet wydawała się również znajoma. Nie z powodu ogólnego podobieństwa do Aurory… przynajmniej nie tylko z tego powodu. Była jak ekstremalnie wybielona wersja jej matki. Azjatycką czerń włosów Ori zastępował u niej nordycki blond a ekspresję rysów odróżniało właściwie tylko to, że brwi i rzęsy tej małomównej, były niemal niewidoczne, niemal albinotycznie białe. Jej obecność ożywiała wspomnienie jakichś jeszcze bardziej upiornych odwiedzin w czasach dzieciństwa Safony… upiornych ale NIE-destruktywnych. Safona ugrzęzła w archeologii swej pamięci poszukując momentu tamtych dawnych odwiedzin – …Przed wojną?.. Przed zaginięciem mamy, lub po nim?… Przed zaginięciem taty, lub…?
– Usiądź z nami – Głos Aurory brzmiał jak go pamiętała i chyba właśnie ten detal wybudził racjonalność Safony, lecz nie wygasił jej emocji na widok matki.
– Mamo minęło prawie 30 lat odkąd cię ostatni raz widziałam… przynajmniej na jawie… twój głos nie może brzmieć identycznie… ty nawet wyglądasz identycznie jak wiosną 1941…
– Tym lepiej, że sama to dostrzegłaś… wyglądam jak w grudniu 1948… ale to ma minimalne znaczenie… – Ta data otworzyła kolejną zakamuflowaną kryptę pamięci Safo. Aż musiała to zawrzeć w konstatację skierowaną do siebie samej – Ta kobieta przychodziła w snach… w snach-nie-snach, odkąd kacapy porwali Aurorę… pamiętam, że 1949 był pierwszym rokiem bez jej pojawiania się… – Ori jakby przerwała, aż córka skupi się ponownie na jej słowach – …tym lepiej… wiesz już, iż nie jesteśmy składnikami twojej czasoprzestrzeni… Nie jesteś zatem pewna, czy ty sama wciąż jesteś(?)…
Jesteś. To pewne.
Nie jesteś pewna czy masz jeszcze jakiś wpływ na przebieg wydarzeń w tejże czasoprzestrzeni(?)….
Odpowiedź brzmi, TAK, masz wpływ… zwłaszcza z naszą pomocą…
Nie znaczy to niestety, że mogę zmienić twój los przez pstryknięcie palcami, ale jesteś moją Magiczną Fretką i wiele możemy razem zdziałać.
Safona zdała sobie sprawę, że wymazała z pamięci to czułe imię używane przez matkę przed aresztowaniem i, że wymazała nawet akt wymazania… i przeszedł przez nią podmuch nieokreślonej wściekłości na niewiadoma co i nie wiadomo kogo… i otworzyła oczy.
Była nadal w cyrkowej klatce i na wprost swych oczu miała niezmieniony obrazek starej Sali gimnastycznej w pruskiej stylistyce sprzed 1 wojny światowej ze znacznie młodszym parkietem.
Na wprost jej oczu nie zmieniło się nic ale w klatce coś się zmieniło. Stolik kawiarniany okazał się omamem ale dwie kobiety były z nią naprawdę. Ori i ta małomówna, którą Safo nazwała już w myślach Finką, by uprościć sobie porządkowanie myśli.
– Masz rację Fretunio, to jest coś innego… to nie jest wizja post-anestetyczna. Szkoda, że nie poszłaś na medycynę… W sensie jaki wkrótce zrozumiesz, naprawdę tu jesteśmy, choć w bliższym twemu poznaniu sensie, nas tu nie ma. – Ori skomentowała rodzącą się myśl córki.
Safona nie odpowiadała przez dłuższą chwilę skupina na zbieraniu myśli. W końcu jedynym co wydusić z siebie mogła, było oschłe polecenie.
– Mów do mnie po imieniu.
– Ok, ty do mnie też. A ona ma na imię Ragna… Nie siedź tak goła, bo to naprawdę klatka z cyrku wzięta i diabli wiedzą jakie bakterie ci zaraz w pochwę wlezą… Ubierz na siebie ten kombinezon…jest dobrze zdezynfekowany. I szybko przejdźmy do konkretów. Burczenie jakie słyszałaś w korytarzu, to duża niemiecka przemysłowa zamrażarka. Są w niej dwa ciała. Kobieta była prostytuującą się gruzińską studentką a mężczyzna niemieckim przedsiębiorcą, którego chciwość i nieszczęśliwe małżeństwo z majątkiem teściów zaprowadziły w łapy GRU. Firma jego teścia takie zamrażarki instaluje. Wydawało mu się, że otrzymał jakieś „kurierskie” zlecenie, dzięki któremu tanio wypłaci się GRUsznikam a przyjechał, by stać się marożonym miasom.
Rosyjski plan jest taki… Mrożona para „zginie” w jego samochodzie na przejeździe kolejowym, gdzieś po drodze do niemieckiej granicy. Jego samochód jest spreparowany, by spłonąć jak pochodnia nawet bez wielkiego impaktu.
Ty masz przeżyć… ale tylko według planu „A” … Nawet i plan „A” nie jest optymistyczny, bo zakłada, że będą cię więzić w taki, czy inny sposób do końca życia , bardzo daleko od domu, bez kontaktu z kimkolwiek bliskim… tak jak mnie do 1948.
W planie „A” twojemu mężowi w trakcie identyfikacji zwłok zrobią propozycję nie-do-odrzucenia. Propozycję zachowującą cię przy życiu… może nawet z opcją na reglamentowany kontakt za dobre sprawowanie.
Jeśli Abel odmówi, albo zacznie coś kombinować… a wiesz, że zacznie… Rosjanie popełnili błąd w profilowaniu twojego męża. Uznali jego pragmatyczny stoicyzm za oportunizm i co więcej za cechę dominującą… a tak naprawdę, twój Abel to kawał dobrze zamaskowanego świrusa…
– Mówisz jakbyś go znała
– Przepraszam, ale włamywałam się czasami do twojego życia… nie wiem jak to inaczej określić po krótce a na pełny wykład nie mamy czasu.
– W innych okolicznościach przestałabym z tobą gadać na co najmniej rok. Pod wpływem tego wyznania Safona na dłuższą chwile popadła w refleksję:
Dlaczego tak chronicznie racjonalna osoba jak ja nie wyrwie się z tego, co nie może być racjonalnie zakwalifikowane, inaczej jak tylko jako halucynacja?
Dlaczego ktoś taki jak ja, gotów jest interaktywnie uczestniczyć bez fundamentalnych protestów w tym, co halucynacją być musi, bez względu na poczucie, iż raczej nią nie jest?
Cóż mogę odpowiedzieć samej sobie krótko…
Bo to ta taktyka jest najbardziej racjonalną pośród dostępnych taktyk wyjścia z tej sytuacji… czyli innymi słowy… racjonalnego wyjścia z tej sytuacji niema.
Moskale dali mi szach i mat.
Nawet zanim mnie tu dowieźli, moja instynktowna ocena sytuacji mówiła mi właśnie to… nie chciałam słuchać.
Mówiła mi też, że to szach z matem na kilku szachownicach jednocześnie… nie chciałam słuchać nawet bardziej… i zostały mi halucynacje. A gdy tamten cwaniaczek w operetkowym mundurze zorientuje się, iż straciłam rozum, to zastrzeli mnie ze swojej czeskiej zabawki zamiast testować moją psychologiczną odporność… Bo nie sądzę, by wiedział co zrobić z wariatką podążającą za własnymi halucynacjami… on tu dowodzi, więc sam sobie da rozkaz i wszystko się skończy… sprawy nie będzie, bo mnie nie będzie.
Ori jakby czekała na bezdechu, aż córka skończy i gdy to nastąpiło wyznała coś oderwanego od tematu.
– Oddałabym wszystko za takie ‘inne okoliczności’ nawet wliczając ‘taki rok milczenia’… ale teraz dajmy sobie szansę na to, co dać możemy… Jeśli Abel się postawi, albo zacznie coś kombinować…
– … prawie na pewno, zacznie…
– …to on a także twoje dzieci znajdą się w śmiertelnym niebezpieczeństwie… ciebie oczywiście zabiją bez wahania… Legalizacja agentki będzie nie-taka-doskonała, ale kacapy nie wypuszczają z zębów tego w co raz się wgryźli… chyba, że im się zęby wyłamie…
Generalnie chodzi im o umieszczenie gdzieś w świecie agentki GRU… w pierwszym etapie jest to Izrael z opcją rozwojową. Ale…
– …Orf… – Przemknęło przez ciało Safony wspomnienie nieprzyjemnego uczucia gdy w kilka tygodni po przybyciu do Izraela jej brat bliźniak zakomunikował, że przez najbliższych parę lat będzie można się z nim kontaktować tylko pośrednio… przez jakeś cholerne biuro… że prościej byłoby, gdybym przeniosła się jednak do Izraela… Natychmiast mu to wtedy wybaczyła i dziś to przykre uczucie odebrała w inny sposób. Inny lecz nie mniej przykry… raczej nawet bardziej… przykry.
– …Tak. Tu teoretycznie znośno-podobny plan „A” potencjalnie rozdwaja się na swą wersję podstawową i opcjonalne ‘A-minus’
– Co oznacza?…
– …Co oznacza, że jeśli twój mąż po przekonaniu siebie i waszych dzieci, nie zdoła przekonać jeszcze twojego brata do współpracy, by ratować twoje życie to…
– …zabiją Orfa?..
– Tak. To jest też i dla nich gorsza wersja wypadków z powodu mojego synka szybującej pozycji w izraelskim przemyśle obronnym ale… i tak cenna.
– Ale to oznacza, że nawet nie mogę myśleć o ucieczce, bo zabiją wszystkich(?)
– Przeciwnie, to oznacza, że właśnie teraz musisz uciec póki trzyma cię tylko parę skrajnych zębów a drapieżnik nie posmakował jeszcze tej potrawy jaką jesteś ty i twoja rodzina… Tylko, że ta ucieczka musi być jak śmierć… na zawsze i bez powrotu…
– Mam podrzeć ten koc i powiesić się na jego strzępach?
– To nie jest opcja, którą zaproponowałabym własnemu dziecku… To ma być niczym śmierć lecz NIE-śmierć.
– …więc co?
– Widzisz ten brązowy guzik w szparze między zamkiem a framugą drzwi? – Safo uniosła się by zerknąć na zamek pod innym kątem. Istotnie był tam utkwiony guzik od pseudo-mundury wyrwany ze strzępem tkaniny.
– To zamek zatrzaskowy. Skoro nie zaskoczył we właściwe miejsce bo przyblokował go guzik, to wystarczy pchnąć. – Po raz pierwszy odezwała się Ragna. A Safo pchnęła drzwi bez słowa i stanęła o krok od klatki.
– Co teraz? – Safo spojrzała pytająco na Ragnę.
– Panowie GRUszniki wyruszyli już „spowodować katastrofę” mrożonej pary. Niech odjadą jak najdalej zanim zaczniemy. Tymczasem gwiazda głównej roli żeńskiej GRUsznica wciąż jest tu na terenie obiektu… To ona jest naszym kluczem na zewnątrz. Nie będzie to klucz łatwy w użyciu. Kobieta jest silna wysportowana, szkolona w walce, myślę że już kogoś zabiła a to dużo zmienia w zdolności przetrawiania…
– No i jest prawie dziesięć lat młodsza od ciebie. – Aurora wtrąciła dodatkową informację do raportu Ragny.
Zanim przejdziemy do dalszej części planu, wdrap się na klatkę. Znajdziesz tam dobry uchwyt, by wspiąć się na więźbę. Przejdź po belkach i obejrzyj sobie teren dokoła przez parę tych okienek pod dachem… tylko nie łap się lamp bo jak widzisz są włączone a to kacapska elektryka.
Najbardziej optymistycznie inspirującym widokiem był dla niej jej własny mini-austin zaparkowany blisko sali gimnastycznej. Była też druga rzecz, może nawet bardziej optymistyczna jeżeli nie była pomyłką. Na placu wokół nie było nikogo. Brama wjazdowa otwarta przegrodzona jedynie szlabanem. Zapewne wierzeje zamykają tylko na noc. W budce przy szlabanie tylko jeden żołnierz a drugi zgrzany i znudzony ledwie pozoruje stanie na warcie.
Po trosze z tłumaczonych kiedyś dokumentów ale głównie, z rozmów z Ablem, Safo wiedziała, iż przed 1957 rosyjskie obiekty wojskowe i za-wojskowe-mające-uchodzić, były niezwykle liczne i rozproszone po całej Polsce w pełnym zakresie od maleńkich po ogromne. W wyniku porozumień Gomułki z Chruszczowem liczbę wojsk rosyjskich w Polsce unormowano i rozpoczęła się powolna „reorganizacja dyslokacji”, która 12 lat później nie była jeszcze zakończona. Ten obiekt musiał być jedną z tych najmniejszych placówek ‘w procesie re-dyslokacji’, czyli przenosin do któregoś z wielkich rejonów stacjonowania. Coś, co najwyraźniej powstało w czasach pruskiej monarchii na tych terenach jako najprawdopodobniej szkoła z internatem, po prostu było nierozwojowe i zbyt łatwe do zablokowania. Za bramą widać było podmiejskie zabudowania jakiegoś nie-najmniejszego miasta.
Wszystkie granice
W granicznym miasteczku wyciągnęła spod podszewki torebki legitymację łącznikową STASI i włożyła w nią przepustkę. Dojechawszy do przejścia granicznego, zamiast podać strażnikowi paszport wystawiła przez okno auta taką „kanapkę’. To nie była arogancja, czy brawura, lecz błąd spowodowany wyczerpaniem. Polski strażnik mechanicznie wziął dokumenty do ręki nim na nie spojrzał gapiąc się uporczywie w twarz Safo. Poczuł w dłoni coś innego niż paszport i dopiero w tedy spojrzał ale tylko na okładkę
–Fahren Się bitte – Mruknął bardziej niż polecił i prawie jednocześnie machnął w kierunku zbliżających się polskich celników, jakby kazał im uciekać przed nadciągającym bombardowaniem. Celnicy natychmiast pojęli gest i zareagowali adekwatnie. Dopiero teraz Safona zdała sobie sprawę z pomyłki.
OK, trzeba się tego trzymać.
DDRowski strażnik graniczny nawet nie dotknął dokumentów. Zidentyfikował je zanim Safona dobrze wysunęła rękę za okno auta. Zasalutował z widocznym dystansem i machnął na swych kolegów, by otworzyli przejazd.
Po przejechaniu DDRowskiej granicy Safonę opanowało ‘paranoiczne olśnienie’, jak bardzo musi rzucać się w oczy mini-cooper na polskich tablicach. Myślała o tym całą drogę do przejścia w strefie muru ale nie miała alternatywnego transportu. Wszystkie alternatywne pomysły jakie rozważała musiałyby ściągnąć na nią, co najmniej tyle samo, lub więcej niechcianej uwagi.
Logikę ‘służb’, trochę świadomie, choć bardziej intuicyjnie, znała z czasów, gdy Abel pracował w ‘tym światku’, stąd mogła być pewna, że jeśli operacja w jaką ją przemocą wciągnięto, była tak tajna jak się wydawało, to zatrzymywanie jej na posterunkach granicznych było wykluczone.
Czyli wszystko jest nadal możliwe.
Jak dotąd wszystko potwierdzało, słuszność tego założenia. Jednak ta sama słuszność mogła wysłać przeciw niej kogoś takiego jak np. taksówkarz naprowadzany przez łańcuch NIE-interweniujących obserwatorów
Paszportu użyła go dopiero przekraczając przejście w berlińskim murze.
Jeszcze porzucenie kochanego miniaka i złapanie taksówki … nie znam Berlina Zachodniego prawie wcale… nie mogę improwizować a zwłaszcza łazić po nocy.
Wzięcie taksówki, to kontakt z tylko jednym człowiekiem. Jeśli nie zdarzy mi się jakiś pech, to dowiezie mnie gdzie trzeba i nie okaże się pospolitym bandytą, ani GRUsznikom… a zgłębianie po nocy alternatyw komunikacyjnych, to proszenie się o kłopoty.
Jak mawia mój Abelard ‘Nikt nie jest w stanie zaaranżować sobie szczęśliwego trafu’… nie jestem wyjątkiem ale Rosjanie też nie są.
Przywołanie z pamięci powiedzonka jej męża odsłoniło w niej depozyt jego „tajniackiej logiki” mimowolnie naniesionej w jakiś zaułek jej umysłu.
Moje ciuchy zabrali dla wysokiej kobiety o mojej figurze i GRUsznica też miała taką budowę… a nawet włosy ordynarnie zafarbowane na czarno… To moja tożsamość jest czymś czego potrzebują… czymkolwiek naprawdę była ‘zjawa’ mojej mamy, miała rację. A z tego wszystkiego wynika, że nie ma tu wokół mnie dziesiątków śledzących mnie oczu, bo w taką operację wtajemnicza się najmniejszą możliwą liczbę osób a i pośród nich, większość nie ma nawet ćwierci obrazu całości… Mogła zdarzyć się jedna para oczu, która mnie już wychwyciła… ktoś kto miał asekurować Rosjankę ale taki ktoś nie jest dostatecznie wtajemniczony, by odróżnić ją ode mnie… Chyba że, taki ktoś miał jej towarzyszyć w podróży z Berlina do Tel-Awiwu(?)… Taki też mógł nie znać jej wcześniej ale jeśli mam mieć towarzysza podróży, to… Nie… plotę bzdury… Jak impostorka mężatki miałaby podróżować z obcym facetem do brata ochranianego przez izraelskie służby w Izraelu?… Rosjanie wykładają się dość często na szczegółach wykonania ale nie przeoczyliby takiego czynnika w planowaniu… nikt nie śmie przeoczyć izraelskich służb.
Safona bardzo szybko odkręciła tablice i opuściła paskudną ulicę po zachodniej stronie muru berlińskiego. Kierowała się tam gdzie ulice były lepiej oświetlone, rozglądając się za taksówką. Te myślowe układanki nie dawały jej spokoju. ‘Tajniacka logika’ może pomóc ale budzi też paranoję, nawet u profesjonalistów a co dopiero u przypadkowych użytkowników.
Nie mogę wykluczyć, iż istnieje jakiś cichy alarm… coś co GRUsznica, albo ktoś kogo nawet ona nie znała, miałby zrobić na jej szlaku, aby główny dowódca operacji otrzymał automatyczne potwierdzenie, iż wszystko idzie według planu… brak takiego potwierdzenia automatycznie wzbudza procedurę alarmową
Żaden człowiek służb, jednak nie założy, że jego koleżanka została wyeliminowana przez cywila… szczególnie przez cywilkę, matkę, żyjącą z inteligenckiej profesji… a to znaczy, że jeśli cichy alarm został uruchomiony, to raczej z interpretacją, iż to Rosjanka próbuje się zerwać, czyli reakcja będzie nastawiona na osobę o schemacie behawioralnym krańcowo odmiennym od mojego. Czy to dla mnie lepiej, czy gorzej?
Nie zaatakowała tego dylematu ponieważ dostrzegła nadjeżdżającą taksówkę.
Duży beżowy opel zwolnił natychmiast, gdy podniosła rękę i spokojnie podjechał do krawężnika. Paranoja podbiła jej nieco adrenalinę podszeptując, że taksówkarz to najlepsza przykrywka dla interweniującego alarmowo rosyjskiego agenta ale tej adrenaliny było za mało by przemóc wyczerpanie Safony. Była tak wykończona, że opadając na tylne siedzenie wyrzuciła z siebie chaotyczną mieszankę słów niemieckich i angielskich jakiej sama nie zrozumiała, jakby ktoś bredził jej własnymi ustami.
Najdziwniejsze było to, że taksówkarz zrozumiał ten bełkot. Odgiął się w swym siedzeniu, tak by widzieć pasażerkę bezpośrednio i uśmiechem odrzekł także trochę mieszając angielski z niemieckim:
– OK Mädel, ale na Tegel, czy Tempelhof …na Schönefeld będzie raczej trudno.
Safona odpowiedziała nie całkiem rozważnie, lecz była zbyt wyczerpana na rozwagę szczególnie, że musiałaby zawrzeć ją w niemieckim.
– Potrzebuję lotniska, gdzie mogę jak najszybciej kupić dwie rzeczy świeże ubrania i lot dalej od ‘żelaznej kurtyny’.
– Nie sądzę byś kupiła coś o tej porze na lotnisku poza strefą wolnocłową. Proponowałbym… podjedźmy do Kempinski-Hotel, znam tamtejszych pracowników… oni nam wszystko załatwią… to niedaleko.
Safona poczuła lęk, co może kryć się pod taką propozycją ale czuła też, że jej umysł i wola działania działają już tylko siłą inercji. Jeśli miałby mnie dostarczyć kacapom, to do konsulatu, albo w jakiś ciemny zaułek… jeśli zatrzyma się w takim zaułku, to mam zawinięte w kombinezon polskie tablice rejestracyjne… może ich nienormalna waga, choć raz na coś się przyda… a jeśli konsulat, to w okolicy dobrze patrolowanej przez policję… Cóż, naprzód.
Taksówkarz okazał się bardzo pomocnym, przytomnym człowiekiem i co najważniejsze nie był rosyjskim agentem a nawet jeśli był, to nie miał rozkazu „ingerowania”. …Cóż… kimkolwiek naprawdę jest Jorg (jak chciał by się do niego zwracano), nie ma rozkazu „ingerować” natychmiast a to daje niezbędne minimum szans.
Jorg wywiązał się z deklaracji. Sklep hotelowy otworzył się w nocy, Safo zrobiła zakupy a z pomocą recepcjonisty zabukowała bilet do odbioru na lotnisku.
Tylko Jorg nie chciał od niej napiwku, więc Safona poprosiła go o zaopiekowanie się jej miniakiem, jeśli go wcześniej ktoś nie ukradnie (co było także dobrym rozwiązaniem, acz tego już nie nadmieniła). Chciała by wziął stumarkowy banknot „na koszty garażowania”.
– Łatwo znajdziesz ciemnozielonego mini-austina bez tablic rejestracyjnych pod murem niedaleko miejsca, z którego mnie zabrałeś…proszę…
– Zgodzę się jeśli dasz mi swój autograf na tym banknocie.
– Autograf?.. Ja nie jestem żadną gwiazdą…
– Widziałem twój paszport, gdy Markus bukował ci bilet… Naprawdę masz na imię Safona?
– Dziś nie jestem pewna… dziś raczej, Ragna.
– No to dla mnie jesteś gwiazdą… To jest moja wizytówka… proszę zadzwoń po mnie, gdy następnym razem odwiedzisz Berlin-West… pokaże ci najciekawsze miejsca… inne niż pokazuje się turystom.
– To nie stanie się prędko.
– Po prostu obiecaj, że zadzwonisz, gdy przyjedziesz.
– Obiecuję, że zadzwonię… gdy tylko przyjadę… – A w myślach dopowiedziała: …lecz oboje wiemy, iż nie przyjadę tu nigdy… Ta historia odpłynie w naturalne zapomnienie… po jakimś czasie, Jorg, sprzedasz auto w całości lub na części… Polski taksówkarz, choćby najuczciwszy, tak właśnie by zrobił.
+++
Pierwsze łzy Safony upadły na jej fotel w samolocie AirFrance zmierzającym do Frankfurtu nad Menem.
Ten pierwszy atak niepowstrzymanego szlochania nie był wywołany kolejną utratą jej własnego życia i wszystkimi potwornymi niesprawiedliwościami jakie ją ponownie w życiu spotkały, lecz jej własnym błędem. Błędem, o który trudno byłoby mieć do niej pretensje w tamtych okolicznościach. Na wysokości 6000 metrów, Safona nagle uzmysłowiła sobie, że zapomniała opróżnić tajny schowek w jej aucie i nawet zapomniała uprzedzić Jorga, iż coś takiego się tam znajduje.
Płakała nad problemami, na które potencjalnie naraziła tego dobrego człowieka.
Oczywiście miała jego numer telefonu, mogła go zatem uprzedzić o konieczności dyskretnego pozbycia się zawartości schowka ale telefonowanie do niego w najbliższym czasie mogło go narazić na jeszcze większe niebezpieczeństwo.
Po paru minutach opanowała szlochanie ale nim wysiadła z samolotu ten chroniczny płacz powrócił. Tym razem napędzały go prawdziwe rany jakie zadały jej wydarzenia 20 lipca 1969 roku. Ten nieustający szloch trwał tygodniami. Potem nauczyła się nad nim częściowo opanowywać na tyle by móc funkcjonować w codzienności, lecz ten stan nie opuścił jej przez ponad dwa następne lata.
Po 20:18 UTC. Wciąż 20 lipca 1969
Gdy Safo wracała po grubej belce więźby w kierunku klatki, drzwi Sali gimnastycznej niespodziewanie zgrzytnęły i wpadła do wnętrza GRUsznica. Jej pospieszny krok zdradzał nienaturalną nerwowość. Safo zamarła na belce. Tętno biło ją od wnętrza jak wściekłe zwierzę usiłujące wyrwać się na zewnątrz. Ale Rosjanka stojąca na wprost otwartych drzwi klatki najwyraźniej jej nie zauważyła. Patrzyła na Aurorę siedzącą na brzegu otwartej klatki. Safo nigdzie nie dostrzegła Ragny. GRUsznica była prawie dokładnie pod miejscem gdzie na belce stała Safona.
Wydawało się, że wzbierające osłupienie GRUsznicy pochłonie zaraz cały budynek i przemieni w milczący kamień wraz ze wszystkimi uczestnikami wydarzeń. Już to samo w sobie rzucało cień na mit profesjonalizmu GRU i potwierdzało mężowskie opowieści, które Safo traktowała z przymrużeniem oka. Ale erozja mitu GRU nie powiedziała jeszcze ostatniego słowa. Z tej osłupiałej ciszy rozległ się histeryczny wrzask Rosjanki:
– Kto ty, bljadź? – Skądinąd był to dowód na to, że Safona nie przeżywa zwykłych halucynacji, lecz co najwyżej wyjątkowo plastyczny koszmar w stanie całkowitej nieprzytomności, bo jakżeż inaczej postać z jej halucynacji mogłaby być widzialną dla innej osoby. To mogło mieć sens tylko w wypadku, jeśli wszystkie widziane osoby były aktorami koszmaru. Tymczasem Ori wstała powoli mówiąc bardzo wolno i spokojnie.
– Aurora Rudolfowna Lilienthal … A wy? Kak was zwatć?
– Ty atkuda zdjeś, suka tupaja? – Skrzecząc wściekle Rosjanka zdarła z głowy kominiarkę lewą ręką a prawą wyciągnęła pistolet z kieszeni kombinezonu i wycelowała go w Aurorę.
Na widok pistoletu wycelowanego w jej matkę Safonę ogarnął impuls całkowicie sprzeczny z jej naturą… a może tylko jej codziennościową naturą. Pod dyktando tegoż impulsu, Safo zwiesiła się z belki jak gdyby robiła to przez całe życie z podkomendnymi swego męża i skoczyła prawie pięć metrów w dół wprost na Rosjankę. Spadła na nią z tak dużą prędkością i pod tak ostrym kątem, iż pięty Safony uderzyły w kark oraz plecy GRUsznicy a po nierejestrowalnie krótkim ułamku sekundy, jej talia znalazła się między udami Safo. Ręce spadającej instynktownie uchwyciły się włosów i ramienia stojącej, zaś w następnym ułamku sekundy, równie bezwarunkowo przykurczyły się, gdy ciało Rosjanki uderzało frontalnie w parkiet… Chrupnięcie kości odbiło się echem w pustej sali gimnastycznej. Safo zamarła kucając … właściwie siedząc na człowieku w agonii. Słyszała ciche charczenie.
Ori podniosła koc z podłogi klatki i przeszła majestatycznie kilka kroków.
– Usiądź gdzieś z boku Fretunio… daj popracować lekarzowi. – Następnie wsunęła pod twarz Rosjanki koc złożony na pół. Wstała i znów przyklękła za głową leżącej. Napięła poły koca i zacisnęła. Spotkała wzrok córki wciąż zaciskając – …Nie przejmuj się Fretunio… Oni sami by ją dobili, a jeśli nie, to pozostałaby kaleką do końca strasznego życia… nie ważne jak długiego… i tak strasznego… Czas zgonu 20:20 UCT.
– Właściwie…Mamo… nie jest mi jej żal… Myślałam raczej o tobie… Myślałam, że jesteś teraz rodzajem projekcji… taką unaukowioną wersją ducha…
– Bardzo dobrze ci intuicja podpowiada… naprawdę powinnaś była wybrać inne studia… Tak, jesteśmy tutaj projekcją jak światło rzucane na ekran kinowy… tle, że energia tej projekcji jest znacznie większa niż światła z projektora i możemy tę energię wzmacniać na parę chwil lub osłabić do poziomu porównywalnego ze światłem projektora… no i nie jesteśmy płaskie…
– Ale wtedy przed wojną, gdy nas rodziłaś nie byłaś projekcją… Prawda?
– To temat na inny moment… ale istotnie, nie byłam taką projekcją jaką jestem tu… teraz
Safona dopiero teraz zauważyła Ragnę bezceremonialnie zdejmującą ze zwłok kombinezon i kwiecistą sukienkę jaką miała pod nim. Nie przerywając czynności zwróciła się do Safony.
– Safo ubierz jej sukienkę i buty… bielizny po niej ci nie zaproponuję, choć i tak muszę ją zdjąć… dotrwasz jakoś bez majtek do Berlina Zachodniego… Rozmiar butów pasuje? – Ragna cierpliwie czekała aż Safo skończy przymierzanie.
– Lekko za duże
– Nie zabijesz się przez nie, bo nie mają obcasów. W Berlinie tak czy inaczej powinnaś zrobić zakupy na podróż. Gotówki w jej torebce jest aż nadto. – W trakcie rozmowy Ragna przeszukiwała kieszenie kombinezonu, aż wygrzebała tłumik i przykręciła go do pistoletu leżącego na parkiecie.
– Myślę, że nie będzie potrzebny ale… Wiesz jak się z tym obchodzić?
– To jedna z nielicznych zalet bycia żoną komandosa.
– Nim tu przyszła zatankowała i przeparkowała twojego mini-austina. Stoi teraz tuż przy drzwiach zewnętrznych sali gimnastycznej. Z tego miejsca nie jest widoczny dla żołnierzy przy bramie… możesz spokojnie go przejrzeć przed podróżą. Wczoraj w trakcie remontu kotłowni „przypadkiem” odkryto kilka skrzynek niemieckiego spirytusu medycznego, więc nikt się dziś nie będzie kręcił po placu… ale gdyby jednak coś wynikło, to jest ich ‘na obiekcie’ znacznie mniej niż masz amunicji w aucie. Masz tam też jej torebkę z twoimi legalnymi papierami. Nie krępuj się przejęciem jej bo twoją oddali „zamrożonej” razem z twoimi ciuchami… Poważnie zaś, w torebce GRUsznicy są rzeczy decydujące dla twojego przetrwania. Rosjanie wyciągnęli z biura paszportowego twój legalny paszport. Masz w nim wizę francuską… nie wiem po co?… niemiecką, izraelską i tranzytową przez DDR. W torebce jest też sporo gotówki i bilet lotniczy Bonn-Tel Awiw na 27 lipca i karty kredytowe. Bilet i karty wyrzuć natychmiast, gdy wjedziesz do Berlina Zachodniego. Pamiętaj nie wyrzucaj ich wcześniej, gdyż takie ‘artefakty’ po tej stronie żelaznej kurtyny, ktoś na pewno znajdzie i prędzej lub później trafią one do jakichś władz. W Berlin West kup też bilet do dowolnego miasta w Niemczech Zachodnich na pierwszy wolny lot… W torebce pod podszewką jest także rodzaj specjalnej przepustki rosyjskiego ministerstwa obrony oraz legitymacja STASI wystawiana rosyjskim oficerom łącznikowym na terenie DDR z twoim własnym zdjęciem jakie kiedyś złożyłaś w polskim biurze paszportowym… Jesteś wyposażona doskonale i bez tych dokumentów ale jeśli zobaczysz najmniejszy grymas na DDR-owskiej granicy, to spokojnie wyciągnij te papiery… A ten rosyjski pistolet wyrzuć do jakiejś wody najlepiej przed granicą. – A jak mam przekroczyć granicę tego „obiektu”?
– Wyjedziesz przez bramę jako ona…przecież ona miała ruszyć w podróż jako ty, więc strażnicy otrzymali adekwatne instrukcje… na wszelki wypadek trochę ci pomogę… gdyby jednak coś się przedłużało miej ten pistolet na siedzeniu i zastrzel strażników… jest ich tylko dwóch a nikt ich nie monitoruje… dzisiaj.
– Nigdy nikogo nie zabiłam… no prawie…
– Strzelałaś?
– Nawet sporo
– Czyli dasz radę… A, i pamiętaj o schowku jaki Abel zrobił w twoim mini… …Gdy dojedziesz do Berlina Zachodniego zaparkuj na ulicy… najlepiej przy murze … Zabierz zawartość schowka i tablice rejestracyjne… zabierz wszystko i zawiń dokładnie w kombinezon. Złap taksówkę na lotnisko. Po kupieniu biletu zdecydujesz, czy brać hotel, czy czekać w poczekalni… i oczywiście wyrzuć graty do jakiegoś śmietnika.
– A ci pozostali nie będą mnie ścigać?
– Nie.
– Jesteś pewna? – Ragna tylko skinęła głową, co nie całkiem trafiło do przekonania Safony. Pewnie dlatego Ori ponownie włączyła się w rozmowę.
– Właśnie dlatego przyprowadziłam tu Ragnę… Ragna jest… specjalistką.
Gdy ty chodziłaś po więźbie Ragna przeniosła swoją projekcję kilkadziesiąt kilometrów stąd i spowodowała wypadek. Mercedes z dwoma GRUsznikami i mrożoną parą uderzył w jadący przed nim mikrobus wiozący resztę grupy. Jak mówiłyśmy, mercedes był spreparowany do dużego pożaru… no i ten pożar nastąpił … w nieco innym czasie niż zaplanowano, acz w takim samym… niemal tym samym miejscu. Spłonęły dwa pojazdy zamiast jednego a ofiary miały we krwi alkohol…
– Co do tej nieuprzejmej panny…– Ponownie Ragna przejęła instruowanie Safony. – … Początkowo planowałyśmy podrzucić ją do łóżka komendanta tego „obiektu”, co byłoby dla szefów tej operacji w GRU dostatecznie konfudujące, aby sami starali się zatuszować całą historię… słabością pierwotnego planu było zbyt była nieuchronność przejścia takiej afery przez zbyt wiele gabinetów w sowieckim ministerstwie obrony… zbyt wiele oczu, zbyt wiele rąk, zbyt wiele ambicji i animozji zawsze utrudnia zamiecenie sprawy pod dywan… Szczęśliwie ta nieuprzejma panna podsunęła nam inne rozwiązanie pakując saperkę do twojego samochodu. Po drodze do DDRowskiej granicy, po prostu stań w ustronnym miejscu i ją tam porzuć… możesz trochę zamaskować ciało ale nie jest to absolutnie konieczne. My postaramy się ją znaleźć I dokończyć pochówek
– A co jeśli ktoś inny znajdzie ciało przed wami?
– Jeżeli ty znikniesz, to taka sytuacja będzie bez znaczenia… nawet jeśli ktoś znajdzie ją wcześniej, to też nie problem, bo jak wiesz polska milicja jest kiepska w ściganiu prawdziwych przestępstw… a Moskale nie będą jej szukać po tej stronie granicy, zważywszy z jakim pakietem pieniędzy i dokumentów, zniknie… Nie będą sprawdzali listy znalezionych w Polsce denatek, ponieważ skupią się na szukaniu jej żywej… gdzieś w świecie. Ale pamiętaj, że jest też druga strona medalu… To co jest bez znaczenia (a może nawet pomocne) na tym etapie, może okazać się niebezpieczne za parę tygodni, lub miesięcy. Fakt, że będą szukali jej żywej powinnaś mieć zawsze na uwadze, ponieważ szukając jej mogą trafić na ciebie… właśnie dlatego nie możesz użyć jej biletu ani kart kredytowych.
… Logika ich reakcji będzie następująca: Najpierw priorytetem będzie, nie odpuścić do łatwego zniknięcia agentki z grubym plikiem banknotów, zwłaszcza, że znika też zakładniczka. Nie będą szukali gnijącego ciała w polskim lesie, lecz uciekinierki, lub dwóch… a jaki mam sens uciekanie przed nimi bez przekroczenia żelaznej kurtyny?… Nie ważne, czy uciekłyście razem, ani która z was uciekła pozbywając się drugiej, i tak będą szukać za żelazną kurtyną, choć w pierwszych tygodniach, z pewnością przydzielą obserwatorów także twoim bliskim w kraju…raczej pro forma. W przypadku inwigilacji kontaktów twojego brata będą bardziej wnikliwi… on nie jest dla nich twoim bliskim, lecz ‘potencjalnym kontaktem zagranicznym’ znanym GRUsznicy… Niemal na pewno, skupią się na szukaniu jej. Jeśli przez parę miesięcy nie zaobserwują kontaktu wysokiej kobiety z twoim bratem, to skreślą ciebie na zawsze ale to nie zapewni ci spokoju… tego powinnaś być świadoma zawsze… może już na zawsze… Dopóki imperium rosyjskie istnieje w takiej, czy innej postaci… Oni mogą nigdy nie zaprzestać poszukiwania jej… czy ze względów państwowych, czy innych… jakby prywatnych… Gdy np. jakiś cwaniaczek z GRU trafi na jakiś ślad może zechcieć ukręcić prywatny biznesik na szantażowaniu dawnej agentki… Pamiętaj, że to co dla nich będzie śladem ‘nieuprzejmej panny’, będzie zawsze prowadziło do ciebie … Nie ważne, czy założą waszą współpracę, czy scenariusz w którym jedna z was zabiła drugą, osoba znana przed porwaniem jako Safona Chardan de Rieul będzie musiała być zamknięta w trumnie najdoskonalszego zapomnienia jakie jest dla nich dostępne… zadba o to szef komórki GRU, którego podpis autoryzował tę operację. Jego wysiłek w tym kierunku będzie większy od wszystkich jakie podejmował dotąd w swym życiu, bo będzie walczył o własne życie… o to czym ono będzie po tych wydarzeniach… i czy w ogóle, będzie. Dlatego możesz być pewna, że tym zapomnieniem otoczą także twoich bliskich… może nawet odczepią się od twojego brata.
Dla tego GRUsznika możliwość bezpiecznego zapomnienia o twojej rodzinie będzie niewysłowioną rozkoszą podobnie jak i o tobie i jego martwych podkomendnych… podkomendnych ‘fuszerach i zdrajcach’
– Możesz jej wierzyć Fretunio… ona zna ich lepiej ode mnie … I proszę przebacz mi wszystko… – Niespodziewanie dramatycznie wtrąciła Ori ale szybko powróciła do profesjonalnego lekarskiego tonu –… Jeśli ty sprawnie znikniesz, to GRU będzie miało zagadkę nierozwiązywalną na głowie… a oni tego potwornie nie cierpią, czyli z rozkoszą zapomną o sprawie i całej twojej rodzinie…
– Idę zamaskować denatkę za siedzeniem…– Ragna weszła w słowo Ori bez najskromniejszego cienia ceremonii. – … Będzie ci niewygodnie prowadzić dopóki się jej nie pozbędziesz… centralne lusterko będzie bezużyteczne, gdy wrzucę na nią jej graty. Streszczajcie się. – Matka z córką identycznie niemo skinęły głowami. Aurora kontynuowała.
– Przepraszam, że nie dało się tego zrobić tak byś mogła do rodziny wrócić… Ta niemożność jest skutkiem pewnych technikaliów… jest w nich pewien aspekt nieokreśloności… To kiepskie pocieszenie ale ten sam aspekt zostawia także nadzieję… nadzieję na nieoczekiwaną zmianę… Niepotrzebnie o tym powiedziałam… lepiej postaraj się zapomnieć o ostatnim zdaniu bo czekanie na zmianę jej nie przyciągnie… za to cierpienia przyciągnie na pewno.
– A chociaż ciebie jeszcze zobaczę?… Obiecałaś mi coś wytłumaczyć
– Wytłumaczę. A teraz wsiadaj do auta, kluczyk jest w stacyjce a atlas samochodowy na siedzeniu pasażera…pistolet połóż pod nim a na nim torebkę… policz do 49ciu i podjedź spokojnie do bramy. Musisz zrobić jeszcze coś przed odjazdem Fretunio…
– Co?
– W korytarzu koło zamrażarki są drzwi do toalet…
– Mamo, chyba nie chcesz mi mówić, żebym się wysikała przed podróżą?
– Nie. Miałam na myśli byś przemyła twarz i zaplotła włosy… ale z tym sikaniem to nie-głupi pomysł
Szarża
Gdy Safona wyjechała zza rogu budynku sali gimnastycznej ujrzała obu strażników zaśmiewających się z zataczającą się dziewczyną w rozchełstanej bluzce. Z daleka wyglądała znajomo ale Safo rozpoznała ją dopiero zwalniając przed szlabanem … to była Ragna.
Żołnierze nie przejęli się nadjeżdżającą oficer GRU.
Jeden zasalutował przesadnie jakby poczuł się przez chwilę księciem Bołkońskim na carskim balu a drugi podniósł szlaban, bez odrywania oczu od piersi Ragny świntuszącej prostacko po polsku.
Napawająca grozą (jeszcze przed paroma minutami) perspektywa wyrwania się z „ośrodka” rosyjskiej armii, przeszła obok niczym poboczna scena filmu klasy ‘C’. Ten dysonans wywołał u Safony psychologiczne tąpnięcie.
W miejscu gdzie podjazd „ośrodka” wychodził na drogę publiczną zatrzymała wóz, zaciągnęła ręczny hamulec i nawet wyłączyła silnik.
Czuła w sobie czarny obłok wściekłości i pragnienia odpłacenia komuś za okradzenie jej z życia i z rodziny po raz drugi w ciągu zaledwie 38 lat…. jej życia. Zobaczyła w myślach pożądliwe gęby strażników i dotknęła bezwiednie pistoletu na siedzeniu… zobaczyła jak strzela im w te gęby… Jak zabija każdego napotkanego w „obiekcie” człowieka, używając AK47 zabranych strażnikom, albo pistoletów maszynowych z zasobów GRUsznicy. Każdego, choćby i pijanego do nieprzytomności… „Obiekt” w stanie likwidacji nie miał obsady większej niż wzmocniona kompania. W gorącą lipcową niedzielę każdy kto miał możliwość, był nieobecny a reszta nieprzytomna od chlania… Ragna z pewnością nie ironizowała na ten temat… Specjalna operacja GRU wykorzystująca teren „obiektu” nie była czynnikiem mobilizującym, lecz przeciwnie, parasolem przed ewentualnymi niezapowiedzianymi inspekcjami… Gdy się ma męża z pewną przeszłością i teraźniejszością , to pewne klimaty zna się lepiej niż po latach akademickich studiów i analiz.
Safona pchnęła czarną chmurę za siebie i ponownie uruchomiła silnik.
Może z 10 minut później przejeżdżała przez centrum miasta. Niespodziewanie, młoda myszowata kobieta prawie weszła jej pod samochód ciągnąc za sobą kilkuletniego chłopca. Safona dość gwałtownie zahamowała a myszowata cofnęła się spowrotem na krawężnik miotając nerwowo dzieciakiem. Safo wzięła głęboki oddech, kompletnie obojętnie czekając aż ‘myszowata’ ponownie zdecyduje się przekroczyć krawężnik. Nawet nie patrzyła w ich kierunku ale ktoś patrzył na nią. Rozejrzała się dookoła. W ciepły letni, niedzielny wieczór centrum PRLowwskiego miasta średniej wielkości, było naturalnie prawie puste. Nikogo w pobliżu oprócz tej matki z dzieckiem. Gapił się właśnie ten chłopiec, nie reagujący na zachęty, by ruszyć przez ulicę. Safona spojrzała w jego oczy i fala szlochu niemal przedarła się na zewnątrz wraz z myślą o jej dzieciach, których już prawie na pewno nigdy nie spotka. Mały w ogóle nie pasuje do tej kobiety… ta półautomatyczna obserwacja pomogła jej zdusić falę rozpaczy a chłopiec ruszył z ‘myszowatą’ na drugą stronę.
Wrzuciła bieg i wolniej niż mogła przetoczyła się przez skrzyżowanie wybierając kierunek ku granicy.
Miejska urbanizacja wzdłuż ulic przeszła w wiejską ale jak dotąd Safona nie widziała tabliczki wyznaczającej granice miasta, za to spostrzegła coś innego. Drogę między rozproszonymi zabudowaniami prowadzącą ku nadrzecznym łąkom. Asfalt kończył się tuż za odgałęzieniem przechodząc w stare ‘kocie łby’, czyli drogę wyłożoną nieobrobionymi polodowcowymi otoczakami wielkości raczej głowy ludzkiej niż kociej, lub i większymi. Dochodziła dwudziesta druga ale bezchmurny lipcowy wieczór wciąż zachowywał dość światła, by ostrożnie prowadząc po takiej nawierzchni, nie ryzykować uszkodzenia nawet takiego auta jak mini-austin. Zatrzymała ze 20 metrów od brzegu rzeki.
Wysiadła z auta i rozejrzała wokół. Zabudowania były zbyt daleko, by ktoś mógł z okna zobaczyć naturę czynności jakie zamierzała wykonać. Były, jednak, dostatecznie blisko, by taki ktoś dostrzegł samochód i jakiś ruch wokół niego. Może las byłby lepszym miejscem?… Nie, na leśnym parkingu może zaskoczyć mnie jakaś seksualnie buzująca para, albo kłusownik… tu przynajmniej z daleka zobaczę, gdyby ktoś się do mnie zbliżał… A jeśli obserwuje mnie i przyjdzie dopiero gdy odjadę?… Cóż, jeśli ktoś przyjdzie „odkopywać skarby”, to w PRLowskich klimatach nieprędko zdecyduje się, czy zawiadamiać władze o takim znalezisku, czy raczej udawać, że nigdy tu nie był… Gdyby znalazł samo ciało, sprawa byłaby oczywista ale nie ze wszystkimi dodatkami… Poza tym jest późny niedzielny wieczór w agrarnej okolicy, więc mało prawdopodobne, że ktoś gapi się w okno… albo śpi albo pije… Jeżeli jednak… to i tak nie ustawią blokad na drogach, tym bardziej nie zamkną granic w ciągu najbliższych dwóch godzin… to PRL… wyjście jest jedno, robić swoje.
Mechanicznie przebrała się w wielki rosyjski kombinezon. Saperką wycięła w grubej nadrzecznej darni kieszeń, około dwumetrowej długości, wybrała trochę ziemi a następnie wyrzuciła na trawę wszystkie koce i graty przykrywające Rosjankę za siedzeniami. Ragna upchała wysoką martwą kobietę bardzo rzetelnie i zaczęło się już stężenie pośmiertne, więc wydobycie jej z auta było bardziej wyczerpujące niż zaciągnięcie jej dwadzieścia metrów do grobu. Na leżącej w grobie GRUsznicy ułożyła większość jej ‘arsenału’, potem na to wszystko spowrotem darń. Kilka metrów dalej dostrzegła sporą gałąź drzewa przyniesioną tu najprawdopodobniej przez wiosenną powódź. Przygniotła nią darń na grobie i ubiła całość skacząc kilkukrotnie na gałąź ułożoną wzdłuż osi grobu.
Teraz spowrotem do kwiecistej sukienki, spowrotem do auta i w drogę.
Było już prawie zupełnie ciemno, gdy dostrzegła przed sobą światła stopu dwóch, może trzech pojazdów. Polska milicja drogowa zorganizowała objazd.
Z pokrzykiwań paru kierowców w autach wolno toczących się przed nią można było wnieść, iż chodzi o wypadek. Myśl, że może to pułapka ponownie zmobilizowała Safonę. Przyjrzała się długiemu prawie prostemu odcinkowi drogi między skrzyżowaniem, z którego przekierowywano ruch a przejazdem kolejowym. W ostatnich resztkach światła i odległych reflektorach samochodowych, widać było tylko ciemne profile na tle jaśniejszych pól za przejazdem. Na przejeździe, rzeczywiście stały jakby wypalone pojazdy, choć w tym świetle była to bardziej spekulacja niż obserwacja.
Lokomotywa jest w żółwim tempie ciągnięta przez inną mniejszą…Wszystko wygląda na normalne procedury… Gdyby miało się jednak okazać inaczej… cóż coś zrobię… nie wiem jeszcze co…coś. Safo czuła się już tak wyczerpana, że z ulgą zobaczyła w wyobraźni jak strzela sobie w usta, gdyby próbowano ponownie ją porwać. Była tak zmęczona, że nie przyszło jej nawet do głowy, iż właśnie patrzy na auta podpalone przez Ragnę.
To jednak zwykły objazd.
. [‘Intruzja między-rozdziałowa’ będzie pojawiać się miedzy rozdziałami. Można ją potraktować jako kompletnie oddzielną opowieść a można poszukać relacji z głównym nurtem. Można też chwilowo pominąć całkowicie i poczekać na publikację następnej powieści, gdzie losy Abelarda, Andreja, Aurory i Yaxy splotą się bardziej]
Dziecko ducha
i pośmiertne mat-czyn-ności.
Koło połowy lata 1983
…Zostawili mnie tutaj z tym ‘nagrywadłem’, bym utrwalił moje zeznania… naciskam guzik i mówię do kamery, albo obok, co za różnica, skoro pomieszczenie ma wielkość kajuty kapitańskiej na atomowej łodzi podwodnej… naciskam ponownie i pauza… znowu naciskam… Zdziwiłbym się, gdyby nie było tu jeszcze co najmniej jednego rejestratora…
+++
Chcą żebym utrwalił moje zeznanie… Oczywiście rozumiem, że interesuje ich moja rola w rozpętaniu 3 wojny światowej… Ale od czego powinienem zacząć ?… Oczywiście rozumiem, iż w ich percepcji, dniem pierwszym, musiał być dzień włączenia mnie w ten projekt, lecz tak nie jest… Sam nie jestem pewien kiedy naprawdę się to zaczęło…. Od czego, zatem powinienem zacząć zeznanie?…
Od pożaru w prowincjonalnym szpitalu w Primorskim Kraju nad Pacyfikiem w 1948 roku?
Od dnia w roku 1953, gdy powiedziałem państwu Valentinusom, którym okrętem będę dowodził w przyszłości?
Od dnia, gdy uzmysłowiłem sobie jak bezgranicznie nienawidzę Związku Sowieckiego?
Czy od dnia gdy złożyłem temu państwu oficerską przysięgę?……
Czuję, że ta noc może być dłuższa niż całe moje życie… Zacznę zapis od tego co mi przyszło do głowy jako pierwsze a później się zobaczy…
Oczywiście rozumiem, że interesuje was moja rola w rozpętaniu 3 wojny światowej i dlaczego prowadziłem kacapski okręt na skały… Ale nie będę do was raportował jak do przełożonych, bo nimi nie jesteście… nikt już nie jest i prędzej będzie nim szyper rybackiej krypy w Afryce, albo manager fast-foodu niż ktokolwiek reprezentujący jakieś siły zbrojne. Nie będę też zeznawał jak agent na debriefiengu, ponieważ nie jestem i nie byłem agentem. Sam wybiorę od czego powinienem zacząć, aby uczciwie dać wam pełny obraz, który naprawdę chcę wam przekazać … powiedzmy pompatycznie, dla dobra ludzkości… I tak nie mam wpływu na to co zrobicie z tym nagraniem…Zacznę od pożaru.
Pierwszy jest pożar szpitala… i czegokolwiek, ktokolwiek oczekuje po moim zeznaniu, dla mnie ten pożar jest najważniejszy, ponieważ nic nie zaprowadziłoby mnie tutaj w takich okolicznościach, gdyby moja mama nie trafiła do tamtego szpitala, a i tego zrządzenia podłych ludzi, jakie ją tam zaprowadziło, byłoby za mało, gdyby nie współudział dobrych ludzi w podłym systemie…
Świetnie pamiętam pożar choć miałem zaledwie pięć lat. W krytycznym momencie, gdy już nie było nadziei, że ktoś nas uwolni z baraku… mama posmarowała mnie wazeliną i przecisnęła przez kraty. Byłem bardzo chudy choć nigdy nie czułem się głodny…mama tego bardzo pilnowała… może potem opowiem wam coś więcej o samym pożarze … na razie nie mogę …zobaczyłem te obrazy pamięci i wzbiera we mnie rozpaczliwa wściekłość… Włączam pauzę, bo muszę się trochę uspokoić….
Mama posmarowała mnie wazeliną i przecisnęła przez kraty; kazała mi biec jak najszybciej, gdy znajdę się po drugiej stronie, więc biegłem z tą normalną dziecięcą wiarą, że ona zrobi coś magicznego i wkrótce do mnie dołączy… oczywiście nie zrobiła i nie dołączyła.
Wtedy straciłem wiarę w cudowne interwencje… to coś co dzieci tracą zwykle wkraczając w dorosłość a wielu ludzi nie traci tego do końca życia. Stałem się nieporównanie bardziej racjonalny niż moi rówieśnicy ale w miejsce dziecięcej irracjonalności, pojawiły się we mnie irracjonalne natręctwa… na przykład, przez wiele lat panicznie bałem się rosnąć a jeszcze bardziej bałem się utyć, by móc przecisnąć się przez kratę w razie czego….
Trafiłem oczywiście do sierocińca…
W Rosji adopcje prawie nie istnieją nawet dziś …a w tedy…szkoda gadać… rosyjski sierocińce okresu powojennego nie były aż tak tragiczne, jak są one teraz Przez wczesne lata powojenne swoista wspólnota bycia skrzywdzonym przez wojnę tonowała bydlęcość imperialnej codzienności… do pewnego stopnia tonowała. Może dlatego, że druga wojna ojczyźniana/druga wojna światowa, była wciąż bytem jakby apokryficznym w psychice społeczeństwa imperialnego, gdyż jej kult znany obecnie, to produkt późnej ery chruszczowowskiej a w pełni, dopiero breżniewowskiej.
W moich czasach sierocińcowych, ta solidarność w poczucie skrzywdzenia była naturalna, nie propagandowa. Ta solidarność, w takiej, czy innej mierze dotyczyła dzieciaków, wszystkich grup wiekowych jak i wychowawców. W efekcie, pewne rodzaje i zakresy przemocy, były niedozwolone niewidzialnym i niewymawialnym zakazem, którego nikt nie łamał a większość na ogół nawet się do niego nie zbliżała.
Bardzo zdziwiłem się, gdy odchodząc do korpusu kadetów marynarki dostałem papier od sierocińca, z którego wynikało, ze moja mama zmarła przy porodzie. Co więcej, imię mojej mamy w papierach było zupełnie nie takie …Aina…nie miałem pojęcia, kto to Aina …
Moja mama miała na imię Aurora….
W radzieckiej Rosji nawet pięciolatek, nie mógłby pomylić tego imienia z żadnym innym. Pewnie są gdzieś na świecie szczęśliwe dzieci i ludzie dorośli, którzy mogą nie rozumieć dlaczego taka pomyłka jest niemożliwa.
W imperialnej/świeckiej religii ery sowieckiej, liturgiczne narracje (teksty i filmy) opowiadały o ikonach „starego i nowego testamentu świeckiej biblii”. „Przypowieści starotestamentowe” były skupione na ekwiwalencie sagi mojżeszowej, czyli na bolszewickiej rewolucji. Tymczasem „nowotestamentowe ewangelie” o 2 wojnie ojczyźnianej, pod którą to nazwą ukrywano cześć drugiej wojny światowej (brakująca cześć po prostu NIE-istniała), były jeszcze na etapie ‘przed soborem nicejskim’. Wbrew temu co dziś się wydaje ludziom w Rosji i zwłaszcza poza nią, w czasach mojego dzieciństwa ‘nowy testament’ nie był jeszcze zbyt popularny. Pełnie jego kultu rozwinął dopiero Breżniew po 1964.
W moich czasach „stary testament” był niemal wszystkim także dla pięciolatka. Dla zrozumienia mojego przypadku wystarczy wiedzieć, że jedną z wszechobecnych ikon „starotestamentowych” przypowieści był krążownik Aurora…. a indoktrynowanie dzieci zaczynało się tak samo wcześnie jak w katolicyzmie.
A zatem imię Aurora było dla mnie najlepiej znanym słowem na świecie i nawet pamiętam takie zwierzęce poczucie bezpiecznego zadowolenia, iż wszędzie wokół słyszę imię mojej mamy. Aurora…. A potem pożar i koniec.
Jako prawie 12latek wiedziałem już bez porównania więcej o świecie, w którym się urodziłem. Wiedziałem już, że z rosyjskim imperialnym zakłamaniem trzeba grać po cichu i roztropnie… wiec stojąc w biurze sierocińca tuż przed wyjazdem tylko zapytałem: Czy to wszystko co jest na mój temat w oficjalnych dokumentach? Już tak sformułowane pytanie, stawiało mnie na krawędzi rebelii. Wiedziałem, że pytając o to nie mogę zdradzać się z moją wiedzą odstającą od wersji oficjalnej a już w żadnym wypadku, nie mogę użyć prawdziwych nazwisk, lub choćby imion nie wymienionych przez wersję oficjalną. Choć ani ja nie wypowiedziałem imienia mojej mamy, ani nie zrobiła tego urzędniczka sierocińca, dostałem wiążące oświadczenie, iż moja mama Aurora nigdy nie istniała… NIGDY… Byłem jeszcze dzieciakiem, więc pomimo mojego dorosłego instynktu dwulicowości, byłem wstrząśnięty tym oświadczeniem o moim własnym życiu. Na przekór mojemu instynktowi, coś we mnie pchało mnie, by napomknąć cokolwiek o mamie i o tym jak naprawdę było; czułem, że powinienem był krzyczeć lub płakać… Zachowywałem całkowitą obojętność.
Kiedy po pożarze szpitala odtwarzano bazową ewidencję, robiono to na oko, według tego, ‘co tam kto pamiętał’. Improwizowano desperacko, bo nagle zdano sobie sprawę, że dając Żydówce-lekarce (tak o niej mówili inni i nikt nie zwracał uwagi, że 3-5latek słucha) opiekę nad samotnym noworodkiem, nikt nie zadbał o zapis w RAJKOMie. Był zapis w papierach szpitalnych …przecież oficjalny… a gdyby zapisać mnie w RAJKOMie, to ktoś mógłby chcieć zabrać dzieciaka Żydówce… bo była więźniem… Taka była i jest codzienność imperialna… te rosyjskie koktajle z wielkoduszności i okrucieństwa. A zatem, najprawdopodobniej najpierw, po porodzie ktoś pomógł bałaganowi a pięć lat później, gdy trzeba było pięciolatka (po pożarze) ‘zagospodarować’, wszyscy nagle obudzili się w podejrzanej sytuacji, z której trzeba było (wspólnymi siłami) jak najszybciej się wyplątać…. Rządził jeszcze Stalin i niektórych zabijano za drobniejsze uchybienia urzędowe…
Skleciłem wszystko w całość dopiero, gdy zawitałem w ‘rodzinne strony’ po promocji oficerskiej. Właściwie uporządkowałem wtedy moje losy w dwie koherentne wewnętrznie biografie, które nie były koherentne wzajemnie.
Jedna zaczynała się od jakiejś Ainy piętnastoletniej (lub młodszej) bezprizornej niepełnoletniej błąkającej się po związku radzieckim w latach wojny, jaka zmarła rodząc mnie. Druga zaczynała się od twarzy Aurory…mojej prawdziwej mamy w pokoiku, jaki mieścił się w baraku po środku terenu szpitalnego. Tego samego baraku, gdzie później spłonęła moja prawdziwa, choć nie-biologiczna mama.
W tamtym momencie zacząłem świadomie zarządzać moją podwójną tożsamością, tak jak robią to szpiedzy.
To nie łatwe, nawet w rosyjskich realiach imperialnych, gdzie miliony ludzi żyło z podwójnymi albo i potrójnymi tożsamościami zanim pojawił się tam bolszewizm, który to zjawisko rozbudował zamiast wygasić. Świadome życie z podwójna tożsamością jest bardzo trudne, bo ona z czasem wytwarza podwójną jaźń. Większość ludzi nie potrafi tym zarządzać i większość ludzi w imperium uważa takie zarządzanie za zbędne, przeskakują histerycznie z jednej jaźni na drugą a tożsamość porządkują tylko jeśli są wybrańcami zatwierdzonymi do robienia kariery.
Trudno mi podać przykład innego kraju gdzie to zjawisko występowałoby na tak powszechną skalę przez tak długi czas. Z tej historyczno-geograficzno-polityczno-społecznej anomalii zapewne wzięła się rosyjsko-imperialna metoda ‘zarządzania podwójną tożsamością przez udawanie, że nie ma czym zarządzać’… metoda udomawiania podwójnej (lub wielokrotnej) jaźni, poprzez uleganie psychotycznym efektom zakłamania, lub rozcieńczaniu się w jaźni zbiorowej produkowanej przez państwo.
Była tu jeszcze dodatkowa trudność. Żyjąc w kraju ludzi o rozdwojonej, roztrojonej, lub jeszcze bardziej multiplikowanej osobowości, wyglądałbym podejrzanie prezentując doskonałą koherencję.
Ja narzuciłem sobie trudne zadanie, zarządzania koegzystencją moich dwóch osobowości wynikających z moich dwóch biografii, które dla mnie były nie-do-pogodzenia, choć dla postronnego obserwatora, mogłyby wydawać się niemal identyczne a do tego musiałem wymyślić sobie coś wyglądającego jak trzecia osobowość, by móc od czasu-do-czasu pokazać dwie fałszywe… tylko po to by nikt, nigdy nie zaczął doszukiwać się prawdziwej.
Było mi tylko o tyle łatwiej, że jeszcze zanim wszystko to sobie uporządkowałem w umyśle, moje instynkty prowadziły mnie poprawnie, bez wpadek, jakie ktoś mógłby zapamiętać lub zarchiwizować. Nigdy i nikomu mojej prawdziwej historii nie opowiedziałem… dopóki nie spotkałem gnostyczki ale to inna historia, do której może powrócę.
W domu dziecka ledwie pamiętali sprawę pożaru w pobliskim szpitalu nawet w czasach, gdy pozostawałem jego wychowankiem. Zresztą na rosyjskim dalekim wschodzie, przymiotnik ‘pobliski’ jest rozumiany inaczej niż gdzieindziej. Gdy zaś odwiedziłem sierociniec po promocji na podporucznika Военно-Морского Флота Тихого Океана , już tylko ledwie pamiętali mnie jako jednego z setek wychowanków…
To wtedy dotarłem do zapijaczonego woźnego szpitalnego; też wiedział niewiele ale strzępy informacji otrzymanych od niego, nałożone na obrazy mojej pamięci, powiedziały mi wszystko co moja przeszłość powiedzieć mi jeszcze mogła… Praktycznie nic ponadto co pamiętałem, lub wydedukowałem samodzielnie.
Tamtego dnia ruszyłem w przyszłość za horyzontem, Przyszłość w której nikt nie będzie więził cudzoziemskich lekarzy w Rosji… a jeśli trzeba będzie w tym celu rozpieprzyć Rosję …to się ją rozpieprzy… naplewatć na sukę, która spaliła żywcem moją mamę.
.
[pauza w nagraniu]
Jeśli myślicie, że ‘commie’ już się nagadał o swoim dzieciństwie, że tatusia nie znał a mama mu …itd…. jeśli myślicie, że teraz przejdę do lat siedemdziesiątych, gdy ludzie oficjalnie nieistniejącego dyrektoriatu KGB skontaktowali mnie (w grupie z paroma innymi) z Jurijem Andropowem, to znaczy, że nie jesteście ludźmi zdolnymi zrobić dobrego użytku z tego nagrania, cokolwiek i jakkolwiek w nim opowiem, więc możecie je wyrzucić … naplewatć na eta.
Zacząłem po swojemu i po swojemu dokończę.
Sierociniec odwiedził pewnego razu wyższy oficer floty Pacyfiku z żoną. Opowiadał o służbie i takie tam podobne jak zwykle. Takie odwiedziny były standardem w szkołach i sierocińcach, choć zwykle nie robili tego oficerowie rangi komandora. Nigdy też nie słyszałem (nawet już samemu będąc oficerem), by któremuś z nich towarzyszyła w takim spotkaniu żona.
Nie tylko jej obecność była wyjątkowa.
Wyjątkowa była ona sama… mówiła z magnetycznym obcym akcentem. Niedługo potem dowiedziałem się, iż była Hiszpanką… prawdziwą Hiszpanką z Hiszpanii… nie którąś z tych czekistowskich podróbek aranżowanych ponieważ iberyjskie akcenty świetnie kryją akcent rosyjski, albo dlatego, że „kochamy” latynoskich rewolucjonistów.
Bardzo przypominała moją mamę, więc nie mogłem od niej oderwać oczu przez cały czas, gdy miałem okazję na nią patrzeć.
Skończyło się indywidualną rozmową z nimi obojgiem… myślałem, że mnie opieprzą ale tylko zapytali:
– Jakim okrętem chciałbyś dowodzić, gdy będziesz dorosły?
A ja odpowiedziałem:
– Krążownikiem Aurora
– Ciekawa odpowiedź … Myślę, że nadajesz się na dowódcę. Potrzebuję takich jak ty w szkole kadetów marynarki… Chciałbyś? – Z uznaniem w głosie powiedział mi marynarz.
– I jaka filozoficzna… – Dodała jego żona zanim zdążyłem odpowiedzieć.
Tak zakończyło się pierwsze gapienie się na kobiety (a czasem dziewczyny) przypominające moją mamę. Nie było to ostatnie, gdyż te dziwaczne sytuacje nie ustały wraz z moim dzieciństwem.
Miałem i wciąż mam odruch gapienia się na takie kobiety. W sowieckim imperium trzeba było kontrolować bardzo wiele uniwersalnie ludzkich, spontanicznych zachowań a jeszcze bardziej, jakieś nietypowe osobnicze dziwactwa. W czasach mojego dzieciństwa kończyła się już era, gdy naturalna spontaniczność, niosła ze sobą bezpośrednie zagrożenie życia, tym niemniej przez całą resztę mojego życia w sowieckim imperium, rozwijałem umiejętności kontrolowania samego siebie także na poziomie drobnych dziwactw. Robił tak zresztą każdy, kto nie chciał spędzać żywota jako żywy inwentarz tego kołchozu i kto zyskał ku takiemu awansowi jakąś okazję.
Wszyscy mieszkańcy tego kraju byli częściowo niewolnikami… nawet ci którzy nim rządzili.
Możecie mówić, że w każdym kraju, człowiek jest w jakimś stopniu niewolnikiem ale to tylko metafora, mniej-lub-bardziej opisująca rzeczywistość w sposób metaforyczny. W moskiewskim imperium ery sowietystycznej, to nie metafora a różnice między ludźmi pod tym względem polegają na tym, że jedni są niewolnikami w 100% a wszyscy pozostali w jakimś mniejszym procencie.
Lecz nikt nie jest w 100% wolny nawet jeśli wyskalujemy umowną jednostkę wolności przyjmując za wzorzec np. francuskiego nauczyciela liceum w Lyonie, albo line-managera z General Motors w Detroit, nie zaś milionerów, czy polityków ‘top-eszelonu’.
Gapienie się na wysokie brunetki o zdecydowanych rysach, było głęboką luką w moim pancerzu. Tak głęboką, że jedyną drogą jej zasklepienia stało się zrobienie z niej rysu mojej trzeciej ( tej kompletnie fałszywej) osobowości.
Prawie zawsze generowało to jakieś problemy. Zwykle zupełnie nieistotne ale jednak osłabiające mnie samego w stopniu znacznie większym, niż komukolwiek wokół mnie się wydawało. Mężczyznom, którzy jakoś ten fakt zarejestrowali wydawało się, iż mam świra na punkcie wysokich brunetek… to było do ogrania. Gorzej było z kobietami i to nie tylko wysokimi brunetkami albo ich koleżankami, które ten fakt rejestrowały.
W tak mizoginicznym kraju jak Rosja kobiety są zwykle bardzo czujne i instynktowne, bo to warunek przetrwania. Kobiety dostrzegały, że w moim gapieniu się jest znacznie większy ładunek niż widzieli faceci. Widziały to, a nie rozumiejąc, czym to jest, przyjmowały zwykle postawę zaalarmowaną, albo nawet wrogą, jakby miały do czynienia ze zboczeńcem przed którym ten mizoginiczny kraj nie zamierzał ich bronić, więc musiały to robić same jak im intuicja podpowiadała.
Mizoginiczność tego kraju działała tu na moją korzyść, bo prawie żaden mężczyzna w Rosji nie podejmuje działań w oparciu o spostrzeżenia kobiety, tym niemniej część z nich używa kobiet jako ‘czujników’… jak kanarka w kopalni… to zawsze niosło ze sobą pewne zagrożenie.
Jako młodzieniec, dostrzegłem, że ta „dolegliwość” da się jednak wykorzystać do unikania poważniejszych zagrożeń. W każdym środowisku w jakim się znalazłem, kobiety zaczynały mnie dość szybko unikać… jeśli jedną z koleżanek była wysoka brunetka, to cała żeńska część nabierała dystansu z powodu mojego gapienia się. Nie winię ich. Brutale i zboczeńcy są w Rosji zwykle bezkarni, więc jedyna linią obrony kobiet jest instynktowne odcinanie zanim jakakolwiek relacja się zacznie. Jeśli w danej grupie nie było wysokiej brunetki, to dziewczyny/kobiety czuły się zaalarmowane moim brakiem sprośnego zainteresowania, tak normalnego dla imperialnych mężczyzn.
Dzięki temu, nie byłem też postrzegany jako ‘materiał na męża, który zrobi karierę’, czyli którego warto uwieźć i się do tej kariery podczepić. Zaś w oczach facetów byłem ‘tym pechowcem, którego kobiety nie lubią’, co chroniło mnie przed podejrzeniem, że to ja nie lubię kobiet… Tylko pedarat nie lubi kobiet… choć zwrot ‘lubić kobiety’ w moskiewskim imperium, to zwykle oksymoron. Oczywiście, większość mężczyzn w Rosji gardzi kobiecością i kiedy może unika spraw z nią związanych a nawet towarzystwa kobiet, gdy tylko jest ku temu jakaś „męska okazja” ale homoseksualistów w Rosji nie ma, nie było i nie będzie… to oczywiście nie jest mój pogląd, lecz praktyczny, organicznie zafałszowany, obraz tego państwa. Żeby homoseksualista mógł sobie pozwolić na jakieś elementy homoseksualnego życia, musi najpierw mieć żonę, dzieci, zdobyć wysokie stanowisko i posiadać ogromny spryt, a najlepiej zajść na samuju kryszu tego państwa. Jak np. marszałek Ustinow, o którego homoseksualizmie, każdy w resorcie obrony (i nie tylko) wiedział ale w niczym to marszałkowi nie zagrażało…. przynajmniej od czasu, gdy został marszałkiem.
Moje dziwactwo, które tak mi przez większość czasu dokuczało, na przekór temu, że w rosyjskim imperium było relatywnie mało-groźnym odstępstwem, a nawet dawało się do kamuflowania spraw dużo-poważniejszych, to właśnie dziwactwo zetknęło mnie z nielicznymi kobietami bez których życie byłoby czymś zupełnie innym np. z panią Valentinus albo z niezwykłą mieszanką ujgursko-ukraińską… z Xenią gnostyczką.
Powiem o tym później.
Pani Valentinus uczyła mnie hiszpańskiego. Gdy już przeszliśmy przed podstawy, z jakiegoś powodu uznała, że najlepszą bazą do dalszej nauki będzie hiszpańskie wydanie książki Alexandra Herzena Moje dzieciństwo młodość i wygnanie.
Proroczy wybór.
[pauza w nagraniu]