Pomoc społeczna. Znienawidzona przez wielu podatników, w powszechnej (w miarę powszechnej) opinii publicznej jest to marnowanie publicznych pieniędzy i utrzymywanie patologii. Czy każdy korzystający z pomocy społecznej jest „patusem”? Czy pomoc społeczną należy wyrzucić do kosza? Czy ludzie z niej korzystający mają być pariasami? Wstydzić się tego?
W mojej opinii masowe postawy potępiające „w czambuł” ideę pomocy społecznej pojawiły się po wprowadzeniu programu 500+. Program ten, przedstawiany jako prorodzinny, mający na celu zwiększenie tak zwanej dzietności, od samego początku pomyślany był jako łapówka wyborcza i z góry skazany na niepowodzenie, jeśli nie liczyć ilości oddanych głosów na PiS.
To tylko jedna z form pomocy społecznej, która użyta jako propagandowy spiritus (nomen omen) movens kampanii wyborczej z 2015 roku, siłą rzeczy, w miarę czasu jej trwania, spowodowała coraz większe obrzydzenie do wszelakich jej form. A przecież nowoczesne państwo nie może zostawić samym sobie obywateli z różnych powodów słabiej radzących sobie (bądź nie radzących sobie w ogóle) z wymogami współczesnego życia. Dobrze zarządzane bez problemu zapewni pomoc każdemu potrzebującemu. Niestety to tylko idea. W rzeczywistości grupa osób, która obecnie dostąpiła zaszczytu zarządzania państwem, zaszczyt ten traktuje przede wszystkim jako sposób na ustawienie siebie i swojej rodziny na pokolenia. Zawsze tak było, ale pazerność obecnej władzy w Polsce przekracza wszystko, z czym mieliśmy do czynienia wcześniej. Wróćmy jednak do idei.
Pomoc społeczna nie może być łapówką wyborczą. Musi być precyzyjnie kierowana i inteligentnie zarządzana. Mało kto zdaje sobie sprawę, że właściwie realizowana, powinna de facto, przynosić oszczędności w skali kraju i to niemałe. Zacznijmy od tego, że należy postawić sprawy na nogach, a nie na głowie. Rozdawnictwo typu 500+ dla każdego, czy 3 000 PLN dla wszystkich palących węglem bez kryterium dochodowego, bo to też jest pomoc społeczna, musi się skończyć. Tego typu zagrywki służą wyłącznie władzy, pomagając jej w dzieleniu społeczeństwa i wzniecaniu konfliktów.
Oczywistym jest, że póki obecna ekipa jest przy korycie, spraw na nogach postawić się nie da. To, o czym piszę, to próba przestawienia tego, czym jej następcy powinni się zająć oraz oddemonizowania faktu i potrzeby istnienia pomocy społecznej. Ci, którzy bez mrugnięcia okiem krzyczą Mam dość!, żądając jej zlikwidowania, mają trochę racji, bo obecny system sam jest patologiczny i nie dziwota, że patologię wspiera. Trzeba go więc zmienić na taki, który będzie działał jak trzeba.
Wyobraźcie więc sobie, że pomoc społeczna nie istnieje. Obywatele niepotrafiący zapewnić sobie utrzymania są postawieni przed wyborem, albo zdechnąć z głodu, albo iść kraść. Nietrudno sobie wyobrazić, co wybiorą. Co dzieje się dalej? Ano okradzeni zgłaszają ten fakt na policję, policja ściga złodziei, stawia ich przed sądem, sąd skazuje ich na grzywnę, albo na więzienie. Ci skazani na grzywnę i tak wylądują w kiciu, bo nie będą mieli z czego jej uiścić. Pamiętajcie, że skala tych zjawisk byłaby znacznie większa niż teraz, bo szczątkowa, ale jednak pomoc społeczna funkcjonuje. Myślicie, że policja i sądy działają za darmo? Przecież też utrzymywane są z podatków. Śledztwa, procesy i więzienia nie kosztują? A przecież przy kradzieżach mogą zdarzyć się ofiary… Cały ten proces w ogólnym rozrachunku byłby moim zdaniem znacznie kosztowniejszy, niż właściwie zorganizowany system pomocy społecznej. Co w tym systemie ma być najważniejsze? Nie przepisy, bez których oczywiście on funkcjonować nie może, ale ludzie. Nie ci, którym trzeba pomóc, ale ci, którzy mają tę pomoc organizować. To musi być dobrze wykształcony i dobrze opłacany personel, w odpowiedniej liczbie, dysponujący ponadto odpowiednimi środkami.
Przy obecnych limitach dochodowych i środkach, jakimi ośrodki pomocy społecznej dysponują, ich podopieczni muszą dodatkowo żreć szczaw i mirabelki, żeby w szybkim tempie nie przenieść się na łono Abrahama lub w inne zaświaty. Zanim jednak się tam przeniosą, to przy takiej diecie mogą gdzieś dogorywać. Ktoś zadzwoni po pogotowie, ratownicy przyjadą, trochę pomogą na miejscu, tych w gorszym stanie przewiozą do szpitala, tam lekarze wyciągną z zapaści i odeślą do domów. To nie kosztuje? Wszak tacy ludzie raczej ubezpieczenia nie płacą, a nawet jak je mają, dysponując statusem bezrobotnego, to myślicie, że skąd urzędy pracy biorą na to ubezpieczenie?
To dorośli. A co z dziećmi? Niedożywione i zaniedbane będą lądować w jakichś paskudnych domach dziecka, bądź generujących patologiczne zachowania poprawczakach. Te domy dziecka i poprawczaki, nawet jeśli nie wszystkie są paskudne i złe, nie funkcjonują przecież „na powietrze”. Utrzymanie tych instytucji, ich personelu oraz pensjonariuszy kosztuje więcej niż utrzymanie dzieci w normalnej rodzinie. Po osiągnięciu pełnoletności wyjdą na świat i znów zostaną pozbawione pomocy w razie potrzeby, bo pamiętacie, że pomoc społeczna nie istnieje? Co więc dalej? Znane już historie: kradzież, może coś gorszego, policja, sąd i cela. Błędne koło.
Dlaczego piszę, że najważniejszy jest personel organizujący i przydzielający pomoc? Otóż dlatego, że w większości przypadków musi on się okazać mądrzejszy od swoich podopiecznych, którzy mają głowy zaprzątnięte przetrwaniem. Tak, przetrwaniem. A co z patologią zapytacie? Patologia musi się całkiem zwyczajnie za siebie wziąć i przestać być patologią. Ośrodki pomocy społecznej mogą zaoferować pomoc w wyjściu z tego stanu, ale nie wolno dopuszczać do dostarczania gotówki w sposób umożliwiający wydawanie jej na alkohol czy hazard. W stu procentach zjawisk takich wyeliminować się nie da, ale lepiej zarządzany i lepiej finansowany system jest w stanie znacznie je ograniczyć.
Gdzie są tu korzyści finansowe? A proszę bardzo… Patologia generuje patologię, co doskonale widać przez ostatnie siedem lat, ale to na boku. Dzieci z rodzin dysfunkcjonalnych są zagrożone dysfunkcjonalnością i często powielają zachowania obserwowane w domu. Zatem całe rodziny z pokolenia na pokolenie wymagają pomocy, dozoru, leczenia itd. itp. To oczywiście kosztuje. Kogo? Podatnika właśnie, a ukierunkowana celowo pomoc społeczna jest szansą na przerwanie tego zaklętego kręgu. Osoby, które z niego zostaną wyrwane, a raczej uwolnią się same, dzięki inteligentnemu i celowemu wsparciu, zaczną generować dochód, przestając być obciążeniem dla budżetu państwa, więc również dla podatnika.
A co z osobami, które urodziły się nie w pełni sprawne fizycznie bądź doznały uszczerbku na zdrowiu w ciągu swego życia? One też mają zostać bez pomocy, której i tak teraz mają niewiele, bo przecież jeśli kogoś nie stać na prywatną opiekę, to jest dramat. A osoby wymagające pomocy psychiatrycznej albo psychologicznej? W ich przypadku to już nie dramat a tragedia. Stan psychiatrii dziecięcej woła o pomstę do nieba. Przecież nie tylko szpitale są potrzebne… Formy pomocy społecznej są przeróżne, to nie tylko gotówka do ręki. Nie wrzucajcie wszystkich do jednego wora z napisem patologia…
Tymczasem rządząca partia wygenerowała swój własny system opieki społecznej, ale tylko dla wybrańców, swoich rodzin i znajomych. Reszta może zbierać chrust, zaciskać zęby i zapierdalać za miskę ryżu. Pamiętajcie o tym, stojąc przy urnie wyborczej, bo wybory, mam nadzieję, są już bliżej niż dalej…
Jeżeli dajesz byle jak, to te pieniądze będą byle jak wydane. Jeżeli dajesz dobrze, to zostaną wydane dobrze. A co znaczy dobrze? To wymaga wysiłku, chodzenia, sprawdzania, interesowania się. Zaangażowania. A nie udawania wielkich gestów, rzucania kwot z odruchu serca, bo mnie sierotka wzruszyła. Uważamy, że dawanie jest samo w sobie takie szlachetne, że zwalnia z jakiegokolwiek dodatkowego wysiłku. Wystarczy dać i cały świat powinien być szczęśliwy. – Janina Ochojska.
Cytat pochodzi z rozmowy Grzegorza Sroczyńskiego: Janina Ochojska. Czy jesteś dobrym człowiekiem?, Duży Format, wyborcza.pl, 7 sierpnia 2014 r.