Dzień satrapii

Wtorek 22 lipca 1969

 – Tato, taksówka zajechała pod dom może to mama… może jej samochód się zepsuł(?) –  Na chwilę zaszczebiotała z pokoju na piętrze nadzieja dwunastolatki i poniosła ją po schodach na dół w kierunku drzwi. Abel był znacznie bliżej, więc pięć sekund później spotkali się przy drzwiach.

– Nie Tyldo, to wujek Edwin – Abel wyjątkowo nazwał gościa inaczej niż zwykle nazywano go w tej rodzinie, choć gość doskonale znał swe przezwisko i nie czułby się urażony słysząc je przez drzwi. Nie dlatego, że ‘Kapitan Kurdupel’ był generałem. Był nim od dawna, a nawet zdążył już stać się, głównym inspektorem wojsk desantowych, choć tak naprawdę oznaczało to zamaskowaną  tzn. ‘bezprzydziałowość’. Po prostu używanie przezwiska nie pasowało Ablowi do klimatu bieżących wydarzeń będących przyczyną wizyty.

Tylda bardzo lubiła Edwina a on ją jeszcze bardziej ale nie potrafiła ukryć rozczarowania. Czekała na Safonę od niedzieli. A może wyczuwała, iż on nie przywozi dobrych wieści(?) Nie bez powodu uważano ją za małą wiedźmę. Edwin też nie potrafił się przestawić w tryb serdeczności, pochłonięty tym co przywiózł. Tylda niemal natychmiast wróciła do swego pokoju a Abel z Edwinem przeszli do kuchni, by zacząć rozmowę w trakcie parzenia herbaty po lwowsku.

– Nie spodziewałem się ciebie osobiści a już szczególnie nie w takim mobilizacyjnym trybie.

– Był dostępny przelot do Krakowa. I tak musiałem tu wjechać prędzej czy później. Chcę zabrać moją oktawię do Warszawy… lubię ją. W Krakowie już nigdy nie pomieszkam. Nawet, gdyby jakimś cudem oddali mi moją dywizję, to tylko w okolicznościach wykluczających stacjonowanie.

– Groźnie zabrzmiało

– Nie zdegradowali i nie wypieprzyli mnie tylko dlatego, że jedni chcą mieć coś ‘groźnego w rękawie’ a drudzy boją się ‘jak groźnie stać się może’ jeśli by mnie wypieprzyli… i to nie dlatego, że ja rozpowszechniam jakieś hiobowe przepowiednie. Milczę jak grób. Ale do rzeczy… Niestety, nie za bardzo możemy teraz pogadać o konkretach, ponieważ ruszyłem moje kontakty dopiero po twoim telefonie wczoraj wieczorem. Poniedziałek wieczorem między niedzielą a ‘świętem satrapii’, to kiepski moment. Paradoksalnie na naszą korzyść działa fakt, że to dwudziestopięciolecie PRLu. Gdyby to była jakaś mniej okrągła rocznica, to wszyscy oficjele poza najbardziej-spróchniałymi towarzyszami Gomułki wzięliby urlopy okolicznościowe, albo L4 i zniknęli ze swymi kochankami.

Pierwsze porządne dane zacznę wyciągać telefonicznie od jutrzejszego ranka ale naprawdę porządne będę mógł wyciągnąć tylko osobiście, a więc po powrocie do Warszawy. W międzyczasie powinniśmy pojechać do zielonogórskiej komendy milicji i na miejsce wypadku…

– Co już wiesz? Co z Safoną? – Od 1945 Abel zdążył poznać każdy element osobliwej natury Edwina. Dlatego, gdy pół godziny wcześniej odebrawszy telefon, usłyszał tylko jedno zdanie Jestem w Krakowie zaraz dojadę, to pogadamy,  wiedział, że z Safoną musiało stać się coś bardzo złego. Naprawdę był wdzięczny Edwinowi, że taką informację przekazuje mu w swoim. Stylu, jaki dla większości ludzi wydawałby się co najmniej socjopatycznym. Nie wiem co głupiego bym odwalił gdyby ktoś mi przylazł z typowym sposobem komunikowania takich wieści.

To nie jest takie jasne. I jak mnie znasz, to wiesz, że gdy mówię ‘nie takie jasne’, to musi być dziadowsko niejasne… A z tego co dotąd wiem, to jest najbardziej niejasna sprawa z jaką się zetknąłem w PRLu.  

– Po prostu mów po swojemu

– Safona jest na liście ofiar wypadku samochodowego, w którym uczestniczyła furgonetka czerwonej armii… na liście ofiar śmiertelnych… Sprawą zajmuje się izba wojskowa prokuratury generalnej… bezpośrednio. Tożsamość rosyjskich ofiar jest tajna… to znaczy naprawdę objęta jest ścisłą klauzulą a nie tylko normalną rosyjską arogancją kolonialną. Dokument zawiera tylko stopnie wojskowe major, dwóch poruczników i sześciu sierżantów. Tylu rosyjskich sierżantów w jednej furgonetce, to nienormalne, kilku generałów brzmiałoby bardziej prawdopodobnie.  Tożsamość ofiar cywilnych… tu się już gubię… To chyba najdziwniejsze, ponieważ moje źródło nie wie skąd prokuratura dostała listę. Na pewno nie przyszła żadną normalną drogą… Nie ma też lekarskiego potwierdzenia, podobno dlatego, że samochody spłonęły doszczętnie wraz z ofiarami. W raporcie nie występuje auto Safony, jest tylko mercedes i UAZ452. Na liście są dwie ofiary cywilne… Jakiś zachodnioniemiecki dyrektor i …

Na razie nic więcej nie wiem.

– Pij herbatę zanim ostygnie. A może whisky? Ja sobie wezmę szklankę… myślę, że w butelce zostało na dwie.

 – Dawaj… Miałem dzisiaj nie pić ale co tam… dawaj.

Abel i Edwin zapadli synchronicznie w długie milczenie.

+++

– Tej whisky więcej nie mam ale jeśli…

– Nie, w żadnym wypadku. Nie chcę psuć tego smaku… ona  smakowała jak szpitalny spiryt, którym chrzciłem moje Virtuti od Bora.

– Taka jest najlepsza.

– Byliśmy smarkaczami którym świat postawił niewykonalne zadanie, by na przestrzeni miesięcy, albo i tygodni, dojrzeć bardziej niż ludzie w bezpiecznej rzeczywistości dojrzewają przez 40-50 lat. My byliśmy tak bardzo szczeniakami, iż nawet nie wiedzieliśmy, jak bardzo to zadanie jest niewykonalne. Gdy kończyła się wojna byliśmy ledwie po dwudziestce, lecz psychologicznie już dwa razy starsi, niektórzy nawet dwa i pół

– Safona powiedziała mi pewnego dnia, że jesteśmy manicheistami.

– A kto to taki?

– Ja też nie wiedziałem. Nie wiedziałem nawet o istnieniu takiego pojęcia… Na początku naszej ery żył taki prorok, który w ciągu swego raczej krótkiego życia stworzył religię czy raczej system paradygmatów życiowych gromadzących masę ludzi od  Kazachstanu i Afganistanu po zatokę perską i wpływający na gnostyczne ruch w Europie…

 – Chcesz mi uświadomić monstrualną wielkość luk w mojej edukacji?

– Spokojnie, Edwin… mam takie same luki i co gorsza niewiele z nimi zrobiłem, choć miałem okazję je trochę uzupełnić… chyba więcej okazji niż ty

– No, jeśli miałeś okazję a zaniechałeś, to naprawdę zgrzeszyłeś, brachu…

– W tej historii ważny jest tylko bazowy schemat manicheizmu… W walce dobra ze złem, dobro jest jak światło a zło jak cień… cień nie może zwalczyć światła, bo jest tylko jego negatywną projekcją, więc gdyby światła nie byłoby na początku cień nie mógłby powstać ani nie mógłby trwać. Gdyby nawet znał metodę zniszczenia pierwotnych źródeł światła…

– Czyli światło nie może też zniszczyć cienia ?

– Tak, nie może zniszczyć, ale przy użyciu materialnych istot może zmienić złą naturę cienia… uczynić go po prostu cieniem, w którym zło nie może się gromadzić, ponieważ będzie on nasycony dobrymi ludźmi i zabraknie tam miejsca dla zła. Ale jest tu haczyk… otwarta walka ze złem, używanie przeciw niemu przemocy, tylko je wzmacnia.

– Dooobrze, rozumiem analogię z nami w moskiewskim imperium i nawet podoba mi się ta poetyka, choć moja empiryczna wiedza każe mi raczej włożyć to między pobożne życzenia idealistów… albo i gorzej, jako idealizowanie kolaboracji ze złem…

– Mam taki sam odbiór… Mówię o tym teraz ponieważ Safona miała na myśli nas wszystkich, nie tylko takich „funkcjonariuszy reżimu” jak ty i ja.

Tamtego dnia wzięło ją na rozmowę o naszym manicheizmie, ponieważ sama straciła wiarę w sens takiego życia… Manicheistycznego życia, jakiego większość z nas nie wybierała ale, w którym większość  dobrych ludzi (świadomie czy nie), budowała wiarę w… w coś-jakby-posłannictwo, praktycznie realizujące manicheistyczny paradygmat.

To było rok temu. Pamiętasz, jak na początku antysemickiej kampanii Gomułki, Safo nieoczekiwanie wpadła w bojowe usposobienie, jak parła do konfrontacyjnych polemik z każdym ‘pojawiającym się na przedpolu’, jak uświadamiała wszystkich, że jej rodzice byli Polakami-Żydami i ona tak samo, i że nie da się wyrzucić z własnego kraju(?)

Gdyby nie ta jej furia, to nadal by nikt nie widział w niej Żydówki, nawet ci, którzy mieli obiektywną wiedzę z jej akt osobowych.

– Jasne, że pamiętam. Z przyjemnością wytropiłem tych, którzy próbowali aktywnie szkodzić jej i całej waszej rodzinie i… z przyjemnością skomplikowałem im życie.

– Nic o tym nie mówiłeś. Myślałem, że to ja wyciszyłem burzę.

– Nie było o czym gadać. Miałem pewien dług, ponieważ w czasie wojny musiałem tolerować „kolegów partyzantów” którzy rabowali a nawet mordowali Żydów… i przecież miałem frajdę z uwalenia takich mętów.

Wracając do manicheizmu, wierzę, że ona szczerze tak to czuła i mogę sobie jakoś wyobrazić jej dramat utraty wiary ale gdybym miał to przyłożyć do siebie, to czułbym, iż szukam wymówek… Ja jestem po prostu kolaborantem… nie całkiem z wyboru i nie służę moim panom tak jak oni sobie tego życzą, ani nawet, jak sobie to po cichu wyobrażają, wiedząc o mojej krnąbrności i ją tolerując, oraz jak te wyobrażenia wkalkulowują w swoje gry… Nie jestem, w tym co robię, cyniczny, ani bezwstydny, więc wiem czym grzeszę… Mój czyściec, lub … lub nawet piekło przeżywam każdego dnia… Budzę się każdego dnia i melduję na służbę w piekle jako ‘kapo’ … Owszem staram się NIE-być ‘dobrym kapo’ (jakkolwiek by to interpretować), lecz DOBRYM na przekór temu, że jestem ‘kapo’. Nie szukam w tym dla siebie rozgrzeszenia, czy posłannictwa. Wyznaczam sobie moje mała posłannictwa, z którymi wiążę wiarę na lepszą przyszłość… Lepszą przyszłość NIE dla mnie… To jest raczej jak sadzenie drzew, z których plon przychodzi późno… raczej zbyt późno, by go dożyć… Ale i w tym nie widzę oczyszczenia… Nie tylko nie widzę w tym oczyszczenia, lecz nawet mam świadomość ryzyka, iż moje drzewa będą po mojej śmierci żywiły, tych  których nie powinny… albo gorzej, źli ludzie powieszą dobrych na moich drzewach… Przepraszam Ablu za to moje ględzenie, gdy ty chciałeś mi powiedzieć coś… coś co jak mi się zdaje jest trudno ująć nawet takiemu ‘wygadanemu  dyplomacie’ jak ty…

– Tak … chciałem powiedzieć, że chyba dopiero dziś czuję co Safona miała na myśli ponad rok temu

 – Skontaktuj się ze szwagrem i zwijaj kramik tutaj… jak już będziesz w wolnym świecie to sobie na pewno poradzisz…

– Na pewno nie przed wyjaśnieniem, co z Safoną. A poza tym to nie załatwia sprawy… I jeszcze nie mogę zostawić mojego synka… a ten pacan nigdzie nie pojedzie…

–   Ja mogę trzymać oko na Yaxę… ja już się stąd nie ruszę do śmierci… chyba, że mnie wywiozą, a to jeszcze nie prędko.

Póki co, myślę o tym co ‘na teraz’, choć nie koniecznie w ścisłym reżimie pragmatyki wydarzeń. Popatrz, obaj walczyliśmy na linii frontu i poza nią

Wszystko było jasne nawet gdy nie było… teraz nie ma frontów… może nawet my sami jesteśmy częścią naszego wroga… Jesteśmy dwa razy starsi… Nie jesteśmy już smarkaczami, którym wydaje się, że wszystko mogą i… i czasem nawet rzeczywiście, mogą niewiarygodnie wiele, bo wierzą w to, co im się  wydaje.… Chciałbym się mylić ale nasze dochodzenie raczej nie doprowadzi nas do Safony… Nawet dostrzegając realną nadzieję w fakcie, że lista ofiar cywilnych została wyraźnie spreparowana. Co więcej, dokonano tego poza strukturami, gdzie jej… jakby to ująć(?) …osobliwość mogłaby być złożona na karb ‘histerycznej reakcji na nietypowe wypadki’…

 – Nie obrażę się, jeśli się wycofasz…

– Nie chcę się wycofywać… Popatrz na to tak: Moja kariera wojskowa jest zakończona… Nie muszę ci tłumaczyć, że urzędy głównych inspektorów w LWP, to kamuflowanie przeniesienia do ‘dyspozycji kadrowej’… koniec pieśni. Nie wierzę, by dali mi jakiś związek taktyczny, albo adekwatne miejsce w sztabie generalnym … Już prędzej ciebie reaktywują jak coś tąpnie… Ja walczyłem o inne państwo niż sanacyjna Polska. Ale nie walczyłem o sowiecki kolonializm, choć trochę wierzyłem, że trzeba i można się do niego zaadaptować… Tak na parę pokoleń, zanim ludzkość wyrośnie z idei, które doprowadziły do pierwszej i drugiej wojny światowej ale … ale teraz jestem zmęczony tym co się porobiło… Jest gorzej niż za sanacji i jeszcze kacapy rozpieprzają, to czego nie potrafią rozpieprzyć nasi… Za Stalina było jasne, że rządzi jebnięty car z polakożerczą obsesją. Byłem młody i miałem przemożną pewność, że przeżyję gnoja a potem będzie lepiej.  Jak skończył się na dobre stalinizm i malenkowszczyzna, to miało się wszystko zmienić i moje oczekiwania, tak jakby, się spełniały… Wiesz jak się zapaliłem do projektu korpusu desantowego… Nie dlatego, by nas desantować w Danii, czy Niemczech, tylko dlatego, że to była nowoczesność przez wielkie ‘N’. Racjonalnie myślałem, że nowoczesność będzie wymuszać wzrost jakości standardów i racjonalności a racjonalność i standardy prędzej, czy później wyprą absurdy. Masę ludzi w wielu dziedzinach (także cywilnych) tak myślało i w tym kierunku działało… a teraz już wszyscy widzimy, iż znowu się cofamy w każdej dziedzinie a …. a rosyjski kolonializm nabiera znowu masy… z tego będzie wojna albo nowy stalinizm…

 – Tak myślał i działał mój szwagier i chyba doznał podobnego przebudzenia, choć w jego przypadku paradoksalnie pomogła antysemicka nagonka…

Dokąd zmierzasz, Edwin?

– Próbuję ci powiedzieć, że jestem gotów zrobić niejedną rzecz jaką jeszcze 5 lat temu uznałbym za głupią, lub szkodliwą dla ogólniejszej sprawy. Nic mnie nie hamuje w działaniu w sprawie Safony poza jedną rzeczą…

– To znaczy?

– Ta rzecz sprowadza się do tego, że jeśli źle to rozegramy, to znajdziemy się na środku wielkiego bagna, na którym nie zdziałamy już nic, a z którego nie wygrzebiemy się do końca życia… będziemy jak generał Poniński.

– A powiedz mi stary komuchu… rozpiździłbyś związek sowiecki, by znaleźć Safonę żywą?

– Jeżeli by się z tobą rozwiodła i dała mi szansę, to… bez skrupułów… A poważnie, rozpiździłbym to draństwo bez skrupułów, właśnie dlatego, że jestem komuchem… Nie, właściwie to ty jesteś komuchem, bo zapisałeś się do partii tylko, by ta władza nie zamykała przed tobą perspektyw życiowych a ja jestem komunistą… no może bardziej socjalistą, czyli wierzę w słuszność programu dziadka Marksa a nie te wszystkie fałszywe rosyjskie epigonizmy… A dziadek Marks mówił wyraźnie, że w Rosji żadnego socjalizmu, czy komunizmu, w przewidywalnej przyszłości wprowadzić się nie da … jeśli w ogóle będzie to kiedykolwiek możliwe… nie da się ponieważ imperium rosyjskie jest uwięzione w pętli azjatyckiego feudalizmu modyfikowanego zachodnimi instrumentami… Wiedziałeś o tym, że  Marks namawiał sobie-współczesnych wpływowych ludzi do odtworzenia Polski bo tylko Polacy są w stanie powstrzymać marsz rosyjskiego feudalizmu na Zachód?

– Tak wiedziałem… Ojciec mi opowiadał takie rzeczy przed wojną

– Szkoda, że unikałeś zawsze tematów politycznych w rozmowach ze mną… zawsze chyłkiem schodziłeś z „osi natarcia” … unikałeś… Prawda?

– To prawda… unikałem

– Ja zacząłem to ogarniać, dopiero gdy wziąłem się poważnie za naukę niemieckiego i trafiłem na jakieś pisma zebrane Marksa wydane w oryginale przed 1 wojna światową… przy okazji uzmysłowiłem sobie, że komuniści nawet w krajach zachodnich wolą tłumaczyć Marksa z rosyjskiego niż oryginału… jakby rosyjski w marksizmie był tym, czym łacina w katolicyzmie… Jakby w byciu marksistą chodziło o to, by zostać paleznym idiotam Rosjan a nie marksistą…

– To w sumie ponadczasowy trend … Katolicka ciemnota wiążąc łacinę z chrześcijaństwem, nie chce pamiętać, że nie był to język Jezusa, lecz ludzi, którzy go zabili

– No właśnie to jest samo sedno… Próbując wyjaśnić sprawę zniknięcia lub śmierci Safony idziemy na pokrętną konfrontację z całym otaczającym nas pośrednio i bezpośrednio ciemniactwem. Z tymi, którzy bronią kultu dla kultu, z tymi co bronią kultu dla drobnych interesików ich drobnego życia, z tymi, którzy posługują się kultem będąc zatrudnionymi przy większych interesach… i tak aż po sam szczyt rosyjskiego projektu imperialnego, który być może wcale nie zamyka się w najważniejszych gabinetach Kremla, Łubianki, czy Arbatu

–Chcesz byśmy określili der schlachtraum zanim wrzucimy do niego granat … co nam da opanowanie tego sektora? … kogo i czego powinniśmy oczekiwać wewnątrz i najważniejsze, gdzie są tak naprawdę te drzwi, przez które powinniśmy wrzucić granat, by miało to jakiś sens?…

– Wygląda, że zrozumiałeś… właśnie dlatego zrobiłem cię szefem wyszkolenia w mojej dywizji… która nie jest już moja i raczej już nigdy nie będzie

– Dlatego już w niej nie służę i raczej już na zawsze pozostanę emerytem

– No to gdzie zdaniem emeryta są te ‘drzwi’?

– W odpowiedzi komu i po co było zniknięcie Safony… i to zniknięcie, które ma być widziane jako nieodwołalne…. Jako kres jej życia, nawet jeśli w biologicznym sensie nie odebrano jej życia… jeszcze nie odebrano.

– Rozumiem, że to zbyt bolesne byś poruszał się po temacie jako analityk ale spróbuj powiedzieć co widzisz  jako… jakby to ująć…

– Jako NIE-mąż?

– Niech będzie i tak… więc jak widzisz te ‘drzwi’?

– Może informacje na jakie oczekujesz coś zmienią, ale póki co, nie widzę tych ‘drzwi’ tam gdzie one być powinny… w tym miejscu wirują jakieś fundamentalne sprzeczności. Ponieważ miałem do czynienia z różnym tajniactwem, więc wyczuwam smrodek jaki zostawiają nawet jeśli im się uda zrobić coś inteligentnie i finezyjnie. Intuicja dobrze ci podpowiada, iż ‘cudowne zmaterializowanie się’ listy ofiar w prokuraturze generalnej to właśnie taki ‘smrodek służb’ i to nie naszych.

 A tu… tu jest jakiś chaos, który do niczego nie pasuje… On mógłby świetnie pasować do posrania po nieudanej operacji ale już przeanalizowałem raczej wszystkie możliwe scenariusze do jakiej operacji mogłaby pasować Safona jako, choćby składnik. Ona nie pasuje do żadnej operacji jaka mogłaby teraz ruszyć… I na dodatek za dużo w tej historii armii czerwonej.

– A podejście przez nią do twojego szwagra, nie mogłoby być racjonalizującą przesłanką?

To była druga rzecz jaką przeanalizowałem wzdłuż i wszerz od poniedziałku Byłoby to pewne, gdyby się ruszało, tzn. gdybym najdalej w poniedziałek rano dostał konkretną informację o jej śmierci, przekazaną w specyficzny sposób… Coś w rodzaju: ‘Twoja żona nie żyje ale możesz to zmienić’

Czekając pokornie i nie prosząc o twoją interwencję, jeszcze bym jej nie miał…

– A nie zwróciliby się najpierw do jej brata?

– I zaalarmować cały Aman wsparty Mosadem? To już nie te czasy, gdy rosyjskie tajniactwo, porywało się na takie rzeczy. Scenariusz z Safoną miałby sens, tylko jako sposób na przejście ‘poniżej tych dwóch radarów’, więc tylko, nazwijmy to, kanał rodzinny mógłby mieć jakąkolwiek szansę powodzenia.

– No tak…

– Co więcej, taka intryga musiałaby być robiona przez bardzo określoną komórkę KGB wg bardzo określonych procedur, które np. wykluczają wikłanie każdego, kto nie jest niezbędnie potrzebny, zatem co robi  w tym armia(?)… Nie mam na myśli tylko furgonetki, która naprawdę mogłaby nie być armijna ale sprzątanie, które na pewno było wykonane przy użyciu regularnego pododdziału stacjonującego w okolicy, skoro raport o ofiarach nie przyszedł z polskiego prosektorium. Armia byłaby ‘tolerowalnym elementem’, gdyby operację robiło GRU. Ale wiesz co by się działo w Moskwie, gdyby w naszych czasach GRU wzięło się za szpiegostwo technologiczne. To nie byłyby dworskie prztyczki Andropow mógłby wreszcie uwalić Iwaszutina.

– Zakładasz, że skoro twój szwagier jest wielkim konstruktorem, to idzie o technologię… A jeśli o coś innego?

– Jedyne ‘coś innego’ nazywałoby się trzecia wojna światowa… Chyba i tak poszliśmy już w spekulacjach dość daleko.

Nie widziałem zwłok, wiec uzasadnione wątpliwości są całkiem dobrym paliwem spekulacji a spekulacje, dobrym zajęciem do czasu jakiegoś wyjaśnienia ale…

OK. zostawmy to… Wykluczamy, że Safona znalazła się po prostu w niewłaściwym miejscu o niewłaściwym czasie?…

– Właściwie, tak…. Natomiast, by wykluczyć to bardziej racjonalnie i nieodwołalnie, mam tylko jedną drogę… zbadać dostępne fakty pod kątem scenariuszy osadzonych na premedytacji a nie zbiegu okoliczności… jeżeli nie znajdę potwierdzenia dla żadnego z nich, to zostanie pech jako najbardziej prawdopodobny scenariusz…

To nie jest już pech zderzenia z pijanym kacapskim kierowcą o znanej nam godzinie w znanym miejscu, lecz pech wdepnięcia w jakieś tajniackie rozgrywki, który mógł się zacząć nawet na odległość, przez telefon… albo fizycznie po drodze do Poznania, w trakcie pobytu tam, czy w powrocie… obszar poszukiwań rozszerza się wykładniczo w czasie i przestrzeni…

 – Cóż, na razie kontynuujemy według twojego planu a później muszę przegadać z patologiem temat kobiecych zwłok w zaaranżować i spotkanie z moim czekistowskim kontaktem … Czuję, że te źródła pozwolą mi przynajmniej postawić na premedytację (ewentualnie) premedytację-z-powikłaniami a jeśli nie, to zostanie czysty pech…

– Tylko, że żaden potencjalny pech w tej układance nie będzie czysty… i to ty przede wszystkim z jego brudem zostaniesz, nie mając sposobu, by się umyć… Zdajesz sobie z tego sprawę?

– Tak… i biorę to ryzyko…

– Czyli wrócimy do tej rozmowy wkrótce? Ja pojadę jutro do Zielonej Góry samochodem a ty w czwartek rano polecisz naszym ‘dywizyjnym lotnictwem’ z paroma naszymi oficerami do Babimostu. Załatwiłem już przelot.

Jak najszybciej się tylko da.

– Powiem ci jeszcze tylko, że mam przeczucie, iż Safona nie umarła, ale i tak powinniśmy myśleć o niej jako o zmarłej….

– Nie kończ wiem co masz na myśli… a nawet jeśli błędnie się domyślam, to i tak nie kończ.

– Jasne.

Podziel się

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *