Dłużej niż nigdy

Jeśli nie brać pod uwagę skaranie rzadkich przypadków ekstremalnej podatności na efekt placebo, to można spokojnie przyjąć, że cudowne uzdrowienia, albo nawet zmartwychwstania, zawsze są konsekwencjami błędnej diagnozy.

Mówiąc prościej, jeśli twój nowotwór cudownie znika, to po prostu nigdy go nie miałeś a tylko dostałeś błędną diagnozę.

Cudownie przywróceni do życia, to impostorzy, lub ci których zgon wadliwie stwierdzono.

Ze śmiercią jest prościej, niż z diagnozą ciężkiej choroby. Przedwczesne pogłoski o czyjejś śmierci pochodzą z niemożności, lub niechęci stwierdzenia prostego faktu. Ważne, że tak, czy inaczej, muszą to być pogłoski.

W krajach sowietystycznych (chcąc-nie-chcąc) uczyliśmy się czytać ‘pogłoski’. Uczyliśmy się je czytać od najmłodszych lat, zanim uświadamialiśmy sobie po co(?)

Ktoś wymyślił pojęcie ‘reglamentacja informacji’.

Trochę to ciężko zrozumieć w świecie cierpiącym z powodu jej nadprodukcji i nachalności.

Jeszcze ciężej zrozumieć ciężar decyzji, co zrobić z takim ‘dekryptażem pogłosek’(?) w państwie jakim był PRL, gdy konkluzja dotyczy, tak osobiście, tak wrażliwiej sfery, tak bliskich ludzi.

+++

Abel wrócił z niemal pełnym przekonaniem, iż Safona żyje, oraz z niewiele słabszym poczuciem, że nie znajduje się, ani w rękach (dowolnej) rosyjskiej służby, ani ich proxis. Podróż koleją dawała, aż nadto czasu na wielokrotne przemyślenie każdego elementu.

 Oczywiście pozostawiał w konstatacji margines na to, że myli się całkowicie, lub w kluczowej części. Był to jednak margines znacznie mniejszy niż analogiczna składowa przy podejmowaniu decyzji na polu walki.

To jest ten stopień przekonania racjonalnego i intuicyjnego jaki nazywa się pewnością, gdy nie ma możliwości zastosowania obiektywnie weryfikującego instrumentarium.

Niestety, jeśli się nie mylę, to niewiele zmienia się dla dzieci, zwłaszcza dla Matyldy, ponieważ jeśli Safo wyrwała się z takiej kabały, jaka jest zagadką nawet dla czekistów, to nie da znaku życia nikomu z bliskich przez bardzo długi czas…Może nigdy. A spotkanie jest będzie całkowicie poza dyskusją … jeszcze dłużej.

Miał dwie alternatywne drogi przed sobą

Jedna to przekazać dzieciom a co najmniej starszemu, cały stan jego wiedzy i przekonania. Zrzucić na stół wszystkie ślady materialne i rozumowe.

To oznaczało wystawienie dzieci na wszelkie możliwe cierpienia i zagrożenia tej sytuacji

Przewidywalne i nieprzewidywalne.

Tajniackie i psychologiczne, najróżniejszych odmian i autoramentów.

Alternatywnie mógł skłamać, że czekiści są pewni co do śmierci Safony

To wystawiało ich na część cierpień i zagrożeń jak w wersji pierwszej ale „tylko” psychologicznych i ich pochodnych.

Ta opcja kusiła go najbardziej, gdyż właściwie była „tylko” zwieńczeniem cierpienia  jakie już i tak przeżywali. Stawiała kropkę nad ‘i’ wiedzy jaką i tak mieli.

‘I’ bez kropki w większości wypadków pozostaje ‘i’… i tak.

Tu pojawiało się też coś jakby opcję trzecia.

 Nic więcej na ten temat nie mówić… nigdy.

Jak gdyby wyjść z pokoju, bez dotykania czegokolwiek nawet klamki. Wyjść, po to by absolutnie nigdy tam nie wejść.

Starać się tam nie zaglądać z korytarza i tylko mieć nadzieję, że jakiś przeciąg zatrzaśnie drzwi któregoś dnia.

Gdybym tak mógł po prostu wydać rozkaz mojej drużynie ‘wycofujemy się na dogodniejsze pozycje szlakiem przez Izrael’.

 ‘Moja drużyna’, to jakby niebyło, dzieci Żydówki.

Wtedy mógłbym im powiedzieć prawdę i tylko prawdę ryzykując „tylko” tym, że będą dręczyć się niepewnością do czasu odnalezienia Safony, co może nigdy nie nastąpić pomimo moich właściwie pozytywnych konkluzji.

Z drugiej strony, jak znam czekistów, taką ewakuację odczytaliby jako przyznanie się do wspólnictwa nas wszystkich w tajemnicy jaką obsesyjnie starali się poznać… A to nie oznaczałoby nic dobrego dla nas. Musielibyśmy się pilnować przez całe życie.

Teraz muszę powiedzieć coś co ochroni ich przed znacznie większym i wielopostaciowym niebezpieczeństwem?

Mogę odłożyć wszystko na później.

Dowolnie wymyślne uniki pewnego dnia się wyczerpią. Tego dnia trzeba będzie powiedzieć ‘mama żyje’, albo ‘mama nie żyje’.

Pierwsza opcja, będzie zawierała obietnicę, że Safona kiedyś powróci… Nie ważne jak mocno i umiejętnie tłumaczyłbym, iż nie jest to oczywiste, a może nawet nie być możliwe.

Edwin ma rację, że trzeba żyć jak gdyby Safona nie żyła ale takiego stanu ducha dzieci nie osiągnę przekazując im cały ten tok rozumowania.

 Pewnego rodzaju kłamstw w tej rodzinie nigdy nie bywało ale…

Zebra-nie

– Dobrze było spędzić trochę czasu z Matyldą… Nawet udało mi się spędzić trochę czasu z tobą…

– Zamierzasz powiedzieć, że chcesz wracać do swego czołgu?

– Właściwie tak ale najpierw chciałbym się czegoś dowiedzieć o plonie twoich podróży.

Cóż, kręciłem się tu i tam… pytałem…

– Czy wyjazd do DDR znaczy, iż pytałeś STASI?

– Nie ich. STASI mnie nie lubią… i z wzajemnością. Gdybym musiał z nimi rozmawiać, nie robiłbym tego na ich terenie. Pytałem ważniejszych

– Pytałeś KGB?

– Nie dementuję…

– KGB cię lubi?

– Nie dementuję

– O.K. nie ważne… Gadałeś tak ze mną, gdy byłem dzieckiem. Nie podobało mi się to …

–Rozmawiałem z tobą bardzo poważnie na każdy temat, nawet jeśli robiłem to w żartobliwym tonie… Tak, rozmawiałem z czekistami.

– Ponieważ jestem już dorosły, to rozumiem twoją poetykę tego sformułowania … Jako dzieciak wyczuwałem i wiedziałem o tym, że generalnie rozmawiasz ze mną poważnie ale… ale to ‘nie dementuję’… Dla mnie wtedy było zbyt-częste i budziło jakąś alergiczna reakcję Jakoś tak mi ta alergia została jak… jak coś uwierającego niczym kamień w bucie, którego nie można wyłuskać w trakcie marszu.

– Szkoda, że wtedy mi nie powiedziałeś. To ‘nie dementuję’ też było poważne i było okazywaniem szacunku ale gdybyś powiedział, to… – Abel nie domknął zdania uderzony niespodziewanie rzadkim uczuciem jakie pamiętał, jakie zapisało się w jego pamięci tylko raz wcześniej, gdy po raz pierwszy zaczęli oddalać się od siebie z Safoną we wczesnych latach 1950tych. Wtedy to też była jedna pozornie marginalna konstatacja.

 Tym razem dowiedział się czegoś nowego o czasie przeszłym relacji z własnym synem. Yaxa wyszedł z klinczu w podobnym stylu jak kilkanaście lat temu wyszła z niego Safo.

– Może kiedyś do tego wrócimy… może jak już obaj będziemy emerytami…. Ja mogę poczekać a ty możesz dożyć.

– Tak będzie. Skoro zaczęliśmy tę rozmowę, to muszę zrobić ‘statement’ dla wszystkich moich dzieci. Poczekaj tu chwilkę. Skoczę na górę po Matyldę.

+++

– Jesteśmy skrajnie nietypową PRLowską rodziną… może nawet jedyną, w której zbiegło się tyle nietypowo korzystnych koincydencji.

W normalnym kraju zarobilibyśmy na to, tym co w życiu robiliśmy ale w sowietystycznym ustroju zawdzięczmy to głównie szczęściu.

Naszej rodzinie się udawało…. Udało nam się, mi i Safonie, znaleźć wyjątkową niszę tuż obok polsko-sowietystycznego parnasu jaka nie wymagała od nas nadmiernych akrobacji sumienia, ani zbytniego upokarzania własnej inteligencji. Fakt, że nie musieliśmy płacić wiele za to z co inni płacili i płacą krocie, najwyraźniej mnie uśpił… Chociaż nie … Ja wiedziałem, iż usypiam się sam, każdego dnia … usprawiedliwiałem to jakimiś pół-mistycznymi konceptami o rekompensacie za stratę rodziców Safony i moich… Życie nie daje sprawiedliwych rekompensat… Daje tylko niezasłużone nagrody, lub niezasłużone kary… Ja wiedziałem, że konfiguracja życiowa jaka nam się trafiła, jest w PRLu  prawie, prawie, prawie niemożliwa a mimo to wmawiałem sobie, iż jest ona zaledwie unikalna… Zacząłem już chwilami zapominać, że jeśli tu w tym kraju za żelazną kurtyną udaje się unikać opłaty w metaforycznych złotówkach, czy rublach, to gdzieś musi się czaić rachunek w znacznie twardszej walucie. Obawiam się nawet, że to właśnie ta unikalna konfiguracja ściągnęła na nas uwagę projektantów tej operacji niezwykle – W trakcie tego monologu Abel poczuł mroźne impulsy w duszy a każdy z nich był ilustrowany jakimś ułamkiem obrazu jego trudnej przeszłości. Stopniowo przestał patrzeć na dzieci i jakby cytował swoje własne przemyślenia, raczej, niż komunikował się ze słuchaczami. Migoczące ultra-skompresowane obrazy zaczęły rozbudowywać się w płynne, choć nie zawsze chronologiczne sekwencje. Jego 43letniego życia starczyłoby na 143 lata. Yaxa dostrzegł jak twarz jego zbyt młodego ojca nagle ujawniła swą prawdziwą dojrzałość, czy wręcz starość. Chciał zapytać: Dobrze się czujesz Ablu? Wahał się dłuższą chwilę. Niespodziewanie śmiertelny cień zniknął jak gdyby nigdy się nie pojawił. – Dzieliłem się już z wami wieloma wątpliwościami jakie zawierała informacja o śmierci Safony. Teraz mam prawie, prawie, prawie pewność, że mama żyje i jest bezpieczna. Niestety, po tym co się wydarzyło jej bezpieczeństwo zależy od utrzymania kłamstwa o jej śmierci.

– Ablu, ja nie czuję, że mamy nie ma… że jej tak naprawdę nie ma… Ale będę żyła jakby umarła. –

Matylda zaskoczyła obu mężczyzn swą niespodziewaną deklaracją. Bezceremonialnie wstała od ogrodowego stołu i spokojnie wróciła do domu

– Nie za łatwo to przyjęła? – Yaxa pierwszy przerwał osłupiałą ciszę jaka nastąpiła po jej odejściu.

 – Prawie normalnie… Niepokoi mnie tylko, że nie opowiedziała żadnej ze swoich… osobliwych przypowieści… Tylko ten element może wróżyć coś … gorszego. Musimy poczekać, tak czy inaczej.

–  Zostanę jeszcze kilka dni z wami… Chcę pobyć z Matyldą. A wracając do jakby to nazwać… sytuacji. Wygląda, że musimy pochować kobietę, której nigdy nie spotkaliśmy i manifestacyjnie dopełniać wszystkich rytuałów, tylko po to, by odpieprzyli się od nas ci którzy zabrali nam prawdziwą Safonę?

– Tak to mniej-więcej wygląda… Musimy wygrać pokój, nie wojnę… To jedyna rzecz jaką zrobić możemy … dla Safony … i jaką dla nas samych, zrobić musimy.

Po tym wszystkim muszę znów skoczyć ze spadochronem, by popłakać sobie w swobodnym spadaniu i spotwarzyć wszystkie demony rządzące tym światem…

Zabierz mnie na ten skok

– A ty jeszcze coś pamiętasz? … Oddałeś ze dwa skoki i odmówiłeś dalszego przeszkolenia.

– Cztery… Oddałem cztery skoki i miałem wtedy 13 lat… Pamiętam wystarczająco dużo.

Podziel się

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *