Bunt w mrowisku

Tekst: Pniemoralna / @pniemoralna

Bunt w mrowisku – bardzo stary testament

Za granicą toczy się prawdziwa wojna (nasza wojna, bo w naszej Europie), gdzie ludzie naprawdę cierpią, naprawdę umierają, naprawdę walczą i oswajają się z widokiem broni, która zabijając, próbuje ratować. Marzenia o wygodnym życiu, błyszczącym samochodzie, domku na odludziu, nowej pralce i ciepłym obiedzie brutalnie zgwałcono. Ta sama ziemia, która razem z deszczem nasiąka krwią, za jakiś czas wypluje pszenicę, kukurydzę i cały warzywniak, a na kościach wyrosną drzewa, jeżyny i poziomki. W końcu po każdej wojnie wszystko odrasta. Natura próbuje przykryć historię i tylko człowiek musi pamiętać: jedni opętani wspomnieniami chcąc nie chcąc, będą. Inni spróbują pamiętać tak bardziej z daleka, zza szyby, dwa kroki od, żeby przypadkiem nie podejść za blisko. Kiedy skończą się strzały, zapadnie krzycząca cierpieniem cisza – piekarnie będą wypiekać krwawy chleb, urodzą się dzieci półżywych rodziców i wnuki martwych dziadków. Papier pogrzebie imiona i nazwiska, ale słońce jak świeciło, tak będzie świecić.

Ale to nie jedyna wojna.

Są wojny, które nie są nasze. Wojny, o które czasem ktoś się upomni (puk, puk), ale nie mamy ochoty zerkać kto. Wojny, które toczą się na odległej planecie, tysiące lat empatii od naszych domów, wypisane na pustych czekach, pokrytych bezsłowiem.

Ale to nie jedyne wojny.

Są takie, w których giną młodzi ludzie, ale nikt nie strzela. Giną w bezsensie, bez sensu, przykryci wycieraczką przed drzwiami swoich domów. Giną w marzeniach, w świecie fantazji i świecie, który tylko udaje, że słucha. Chłopcy i dziewczynki, których buzie zatkały puchate eklerki. Chłopcy i dziewczynki, które były zmuszone wdychać alkohol z wydechów rodziców. Chłopcy i dziewczynki, które musiały ugiąć kolana pod ciężarem dotyku. Nasi chłopcy i nasze dziewczynki. Nasi mężczyźni i nasze kobiety. To rodzaj wojny, która nie krzyczy. Rodzaj wojny, których ofiary łatwo zakopać pomiędzy chorymi na raka a ofiarami wypadków, ale trudniej przykryć trumnę ładnym zniczem i bukietem kwiatów; tylko na sam koniec słychać: „Moja wina, moja bardzo wielka wina”. Dzieci odchodzą, dławiąc się beznadzieją, bo nikt nie nauczył ich chodzić. Człap, człap w piach.

Człowiek – samozwańczy Bóg, który stworzył świat w jeden dzień, usiadł na kamieniu i zmęczony westchnął: „kurwa, ale zajebiście”. Z papierowej torby wyciągnął BigMaca, popił zimną coca-colą, wyssał kakao z czekolady i poprawił pończochy. Namaszczony napisał encykliki na Twitterze, wysłał selfie jak podsikuje krzaczek i zmęczony opadł w zachwycie nad swoim geniuszem (legenda głosi, że był Polakiem).

Kurwa. Zajebiście.

Puszka Pandory, wypełniona naszym nabrzmiałym ego, wkrótce tryśnie w ekstazie, przypadkiem kończąc na twarzy babci. Ciii, już dobrze, już dobrze… Zdradzę Wam w sekrecie, że na dnie leży nadzieja, która rozkłada nogi przy każdym tryśnięciu i czeka na zapłodnienie, a kiedy w końcu wypchnie na świat swoje dzieciątko, zgadnijcie co? Wojna!

Jako w niebie tak i na ziemi.

Podziel się

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *