Ciemnogród, muzyka, malarstwo i… (impresje własne) odc. 10
W jednej z rozmów na Twitterze, w której kilka dni temu brałem udział, został wyrażony pogląd, że politycy jako grupa społeczna, są tacy sami jak inne grupy społeczne. Pozwolę sobie na wyrażenie odmiennej opinii…
Parlamentarzyści oraz członkowie rządu – w przytłaczającej większości – wielokrotnie w ostatnich latach dali dowody, że są specyficzną grupą osób. To nie jest taka grupa jak lekarze, górnicy, budowlańcy, nauczyciele czy jakakolwiek inna grupa zawodowa. W każdej z nich są ludzie lepsi i gorsi, ale do polityki ostatnimi laty garną się osobnicy, których celem jest wyłącznie zrobienie dużych pieniędzy dowolnym sposobem. Zważywszy na to, że polityk powinien być sługą obywateli (przypomnę iż minister po łacinie znaczy sługa, pomocnik), a nie ich właścicielem czy panem, nastąpiło kompletne odwrócenie pojęć.
Podobnie jak partia Prawo i Sprawiedliwość nie ma nic wspólnego z prawem i sprawiedliwością, tak samo politycy (szczególnie ze środowiska tej partii) nie mają nic wspólnego ze służebną rolą wobec narodu. Obywatel traktowany jest jak chłop pańszczyźniany, złodziej bądź rab. To nic nowego powiecie, zawsze tak było… Otóż nie zawsze tak było, a odkąd pamiętam nie było w takiej skali złodziejstwa i nepotyzmu. Nawet za czasów PRL-u rządząca partia starała się przynajmniej pozory zachować. Teraz sprawująca władzę partia śmieje się ludziom w twarz pokazując wyjątkową butę i pychę, a także zapewnia sobie bezkarność zmieniając przepisy pod kątem własnych interesów.
W innych grupach zawodowych rozkład na ludzi uczciwych i nieuczciwych jest taki, że tych uczciwych jest więcej. Wśród polityków ze świecą takiego szukać, ale na moje amatorskie oko kilku się znajdzie. To specyfika polskiej sceny politycznej , wynikająca między innymi z tego, że czwarta władza u jednego znajdzie jakiś zapomniany zegarek i będzie nim epatować do upadłego, a drugiemu przepuści dworki stawiane na lewo i prawo.
Dwanaście lat medialnej polityki „nie straszcie pisem” doprowadziło do tego, że z telewizji publicznej zrobił się ściek, a lokalną prasę przejął rząd przy pomocy Orlenu, za co płacimy w cenach paliw. Okazuje się więc, że światek „dziennikarzy” również pozostawia wiele do życzenia, a prawdziwych, niepokornych również można zliczyć na palcach i mamy tu podobieństwo do środowiska polityków…
Jest taki bardzo charakterystyczny fragment wywiadu Donaty Subbotko z generałem Piotrem Pytlem. Pozwólcie że przytoczę:
Niech mi pani powie, dlaczego dziennikarze bardziej się interesują przewinami opozycji niż przestępstwami PiS?
Panie generale, to środowisko jak każde inne, niektórzy mają problem z odróżnianiem prawa od bezprawia, prawdy od kłamstwa. Część się boi, część jest sceptyczna.
– Dla mnie to nieprawdopodobne – odpowiada były szef SKW i wyjaśnia –
Najprostsze wytłumaczenie jest takie, że muszą być jakoś głaskani albo nagradzani, ale takie rzeczy realizuje się konspiracyjnie. Dziennikarze współpracujący z PiS w wielu mediach działają na pierwszej linii, więc działalność usługowa dla PiS może mieć szerszy charakter. Jak PiS zrobi coś złego, to mówią, że Platforma robiła to samo. A jeśli PiS przekracza wszelkie granice, to nie komentują albo tłumaczą, że można na to różnie spojrzeć. Typowe postawy wynikające z poczucia zagrożenia i chęci zyskania na sytuacji. Jednak jesteśmy postkomunistycznym społeczeństwem z genem niewolnika.
Nieprawdopodobne i konspiracyjnie, dwa kluczowe słowa potwierdzające moje zdanie, że politycy, i „stojaki pod mikrofony”, nie są jak każda inna grupa ludzi. Wszyscy politycy żyją z cudzej pracy – podatków – a zachowują się tak, jakby to myśmy żyli z ich podatków. „Stojaki” biegają za nimi licząc na jakąś przychylność, często z plecakami wazeliny. Siłą rzeczy stosuję tu pewne uogólnienia, ale nie sposób tezy opierać na wyjątkach. NIECAŁE DWA KILOMETRY jakiejś drogi otwierało DWUDZIESTU JEDEN polityków i „działaczy”. Podobno wstęgi do przecinania zabrakło…
Jednym słowem żyjemy w „domu wariatów”. Ja czuję się jak przymusowo zamknięty w szpitalu psychiatrycznym osobnik pozostający przy zdrowych zmysłach, ale z jakichś tam powodów skazany na zamknięcie. Personel i dyrekcja szpitala nie posiadający żadnych kwalifikacji do zarządzania nim stosuje na pacjentach, czyli nas wszystkich, swego rodzaju elektrowstrząsy, abyśmy nie przeszkadzali w piciu kawki…
Części z was zapewne przypomina się słynny film w reżyserii Miloša Formana pod tytułem Lot nad kukułczym gniazdem, ale mnie ta sytuacja, w której jesteśmy przypomina prawdziwą historię pożaru szpitala psychiatrycznego w Górnej Grupie, o którym sporo można przeczytać TUTAJ i TUTAJ. Szczególnie polecam lekturę drugiego TUTAJ. Wątek tego pożaru przewija się również w filmie kryminalnym Michała Otłowskiego Jeziorak z 2014 roku, moim zdaniem w filmie więcej niż przyzwoitym.
Elektrowstrząsy w szpitalu w Górnej Grupie stosowano nagminnie. Z jakiego powodu? Bo leki zapobiegające bezsenności i urojeniom – zgadnijcie – były za drogie. Ofiar było tak wiele także dlatego, iż część pacjentów leżała przywiązana pasami do łóżek. O ciągach ewakuacyjnych szkoda nawet gadać. Mniej chorzy pacjenci byli wykorzystywani do pracy w okolicznych gospodarstwach rolnych, a wdzięczna ludność ukuła nawet takie powiedzenie: Jeden wariat, pół traktora. O tym, jak byli traktowani, niech jeszcze zaświadczy fakt, że ci, którzy zginęli, zostali wrzuceni do wspólnego grobu w dziecięcych trumienkach, bo tyle zostało z dorosłych chłopów… Niebagatelne znaczenie miał też fakt, że te trumienki były tańsze i zajmowały mniej miejsca. Ówczesna władza, a konkretnie sekretarz partii ze Świecia, zabroniła także podania nazwisk ofiar i było tylko N.N. Nazwiska pojawiły się na krzyżu postawionym obok tej zbiorowej mogiły na cmentarzu szpitala psychiatrycznego w Świeciu, ten w Górnej Grupie był jego filią, dopiero w latach dziewięćdziesiątych. A w 2010 roku postawiono upamiętniający ofiary nagrobek.
Za rządów PiS-u psychiatria, szczególnie dziecięca, jest na skraju całkowitego załamania. Czy znowu wrócimy do elektrowstrząsów, bo taniej? Czy znowu krępowanie pasami będzie podstawową metodą „leczenia”? Często czytamy o zderzeniach obywateli z władzą, a władza traktuje obywateli jak tych pacjentów – przywiązując pasami i traktując elektrowstrząsami, metaforycznie rzecz ujmując. Wystarczy przypomnieć sprawę cinquecento pana Sebastiana Kościelnika i zderzenia z rządową limuzyną, którą jechała ówczesna premier Beata Szydło.
W tym roku minęło pięć lat od tego wypadku. To pięć lat niesolidności, matactwa, ochrony “swoich”, niegospodarności, składania fałszywych zeznań przez uczestników wypadku: ochroniarzy oraz kierowców przewożących i eskortujących byłą premier oraz ginących „przypadkowo”, zdaniem prokuratury „nieistotnych” dowodów, o czym przypomniał pan Sebastian w swoim wpisie na Twitterze i Maciej Brzeziński w artykule na auto-swiat.pl
O tym strasznym pożarze przejmujący tekst napisał Jacek Kaczmarski, a muzykę dorobił Przemysław Gintrowski. Pożar miał miejsce w nocy z 31 października na 1 listopada 1980 roku i jeszcze w tym samym roku powstał ten tekst. Tuż przed śmiercią Jacek w rozmowie telefonicznej (patrz drugie TUTAJ) o tym utworze opowiadał tak: Przeczytałem o tym pożarze w prasie. Od razu mi się uruchomiła wyobraźnia. Tekst notki prasowej był bardzo lakoniczny. Było coś o tym, że w wyniku ofiarnej postawy ludzi i sprawnego sprzętu uratowano iluś tam pacjentów z ogólnej liczby tylu i tylu. Nie napisali, że zginęli ludzie, tylko ilu uratowano. Trzeba było sobie odjąć tych uratowanych od stanu…
Podobne mechanizmy sprzedawania informacji, których nie da się ukryć, obserwujemy i w dzisiejszych mediach. Oczywiście song prawie natychmiast zyskał polityczną interpretację o czym świadczy zrealizowany dużo, dużo później wideoklip – do obejrzenia na końcu tekstu.
Trudno nie dostrzec podobieństw między dzisiejszą sytuacją Polski, a wspomnianym pożarem, zwłaszcza jeśli się poczyta o metodach zarządzania tym „domem wariatów”…
Stanął w ogniu nasz wielki dom, no, stanął, ale nie wszyscy zdają sobie z tego sprawę:
Lecz większość śpi nadal przez sen się uśmiecha
A kto się zbudzi nie wierzy w przebudzenie
Krzyk w wytłumionych salach nie zna echa
Na rusztach łóżek milczy przerażenie
Można też dopatrzyć się bez problemu oceny personelu „opiekuńczego”:
Krzyczę przez okno czoło w szybę wgniatam
Haustem powietrza robię w żarze wyłom
Ten co mnie widzi ma mnie za wariata
Woła – co jeszcze świrze ci się śniło?
Jakbym słyszał „klejowego” marszałka… Mimo to są jeszcze tacy, którzy krzyczą:
A my nie chcemy uciekać stąd!
Krzyczymy w szale wściekłości i pokory
Stanął w ogniu nasz wielki dom!
Czy jesteśmy „wariatami” ? Czy to tylko…
Dom dla psychicznie i nerwowo chorych!
W dawnych komunistycznych czasach dziennikarzem nie było łatwo zostać, najpierw egzaminy na studia, potem studia, dzisiaj dziesiątki “wyższych” szkół kształcą “dziennikarzy” na kilogramy, wstęp dla każdego, jak ktoś już całkiem tłumok to wstęp za czesne. Trzeba się gdzieś potem sprzedać a konkurencja wielka, stąd opory moralne coraz mniejsze.
Gdzie startują młodzi dziennikarze? W biuletynach propagandowych opłacanych przez samorządy, potocznie nazywa się to gazetą ale faktycznie są to zbiory wypracowań grzecznej młodzieży chcwalące dokonania sponsora. Zdjęcia z otwartego przedszkola, występy w lokalnym domu kultury (zespoły własne i zaproszone gwiazdy), taki brukowiec ma za zadanie przekonać publikę, że w mieście (powiecie) coś się dzieje a sponsor zasługuje na kolejną kadencję. Nikt tego nie cenzuruje, działa autocenzura, piszą tak aby nie stracić fuchy i ćwiczą się w wiernopoddaństwie. Zdarzają się wyjątki jak Durczok, który był już znaczącym dziennikarzem i dopiero wtedy poszedł na studia dziennikarskie do prywatnej uczelni w Poznaniu. Po cichutku.
Na rynku pozostały nieliczne tytuły niezależne, nikt nie próbuje zakładać prywatnej telewizji czy radia, jak już są to odpryski starych tytułów, nic nowego. Dlaczego? Nawet partie nie próbują mieć własnych kanałów informacyjnych w Internecie, każdy polityk własną rzepkę skrobie a partie pakują miliony w bilbordy ciesząc się jak dzieci jaki nowy bilbord i gdzie postawili.
To prawda, co piszesz. Ale lepiej mimo wszystko, ze terminują u samorządowców, niż u sióstr kremlowskich na przykład. Taki sposób zachowania wyznaczają media mainstreamowe. Ryba zawsze śmierdzi od głowy. Dzięki Jarku za lekturę i trafny komentarz.
Pyk. I kolejną kawę masz u mnie. Znakomity, bardzo ciekawy tekst. Znam tę piosenkę Kaczmarskiego. Dobrze było się dowiedzieć jakie miała źródło 🙂
Pięknie dziękuję Beato!