Gips 1970

Rozdział 6.

Na płycie wojskowych Babic, gdzie skołował samolot, czekał GAZ69, oraz stojący przy nim oficer w spadochroniarskim UeSie. Yaxa rozpoznał go patrząc przez iluminator, jeszcze nim samolot zakończył kołowanie. Technik pokładowy otworzył drzwi i przeszedł do tylnej części przedziału ładunkowego. Dopiero w tym momencie Yaxa uświadomił sobie, że nie jest w stanie bezpiecznie zeskoczyć na płytę ze swoim gipsowym gorsetem, głos technika za plecami przyniósł mu, więc nieproporcjonalnie wielką ulgę.

– Sekundkę, obywatelu poruczniku, zaraz wam zmontuję schodki… Zabraliśmy je specjalnie dla was… Wiecie, spadochroniarze, tego nie używają, więc latamy bez tego balastu… Wiecie, w samolocie liczy się każdy kilogram.

Oczekujący oficer zbliżał się do samolotu w czasie gdy technik montował schodki. Uzyskali perfekcyjną synchronizację, spadochroniarz stanął przy drzwiach dokładnie w momencie, gdy schodki były gotowe.

– Czołem, poruczniku. Witamy na Babicach i… wszystkiego najlepszego z okazji urodzin…

Yaxa już chwilę wcześnie zauważył 3 gwiazdki na bordowym berecie oficera. Ucieszył się, że Rebski wreszcie przestał być „przeterminowanym” podporucznikiem. Zrobiło mu się cieplej i raźniej jakby to był jego własny awans. W jednej chwili poczuł się tak dobrze, że nawet nie przeszkadzała mu zimna mżawka osadzająca się lodowatym makijażem na twarzy. Fakt, dziś jest 29 listopada… Kompletnie zapomniałem o moich urodzinach… Chyba chciałem o nich zapomnieć… Chciałem od czasu moich urodzin rok temu.

– Czołem poruczniku… Gratuluję awansu i życzę czwartej gwiazdki w przyszłym roku… Należy ci się jak mało komu w tej armii.

– Dzięki… Zabieram cię do podpułkownika, jeśli nie masz innych planów …

–  Jedźmy.

+++

Drzwi otworzyła im Matylda ubrana w zimową kurtkę munduru polowego ojca związaną w pasie krawatem i prawdopodobnie nic ponad to.

– Cześć Braciochu, cześć panie Franku… – I natychmiast pobiegła w kierunku schodów krzycząc z całej siły. …– Tato! Przyjechali!.. – A sekundę później zniknęła na piętrze. Abel wszedł przez ogrodowe drzwi w przemoczonej deszczem flanelowej koszuli jak prawdziwy emeryt zajmujący się swym ogrodem bez względu na pogodę. Wszyscy wiedzieli, że to anomalia, lecz nikt nie zapytał co on właściwie robił w ogrodzie w czasie deszczu.

– Cześć chłopaki… Uściskałbym cię Yaxa ale boję się czy nie połamałbym ci twojego gipsu…

–  Nie szkodzi. I tak się cieszę, że jestem w domu… Właściwie dawno się tak nie cieszyłem… szczerze….

– Siadajcie chłopaki… Popijemy herbaty i zjemy coś…

– Ja nie mogę siadać, bo muszę się jeszcze dziś pojawić w garnizonie a później zluzować Mirę przy Justynce… Ale przecież Yaxa zostaje na dłużej, to jeszcze zdążymy pogadać.

– Młodemu ojcu wcisnęli służbę w niedzielę?

– Coś tak jakby…

Twarz Yaxy najwyraźniej zdradzała, iż nie bardzo uchwycił przekaz, więc Abel pospieszył z tłumaczeniem.

– Yaxa, ty nie wiesz, że Franek ma córkę, prawda? No tak, do was w tych „borach lubuskich” żadne ludzkie wieści nie docierają…

– To prawda. Nie miałem pojęcia … Gratuluję…

– Leć Franek ale znajdź trochę czasu jak najszybciej i wpadnij do nas.

 +++

– Naprawdę się cieszę, że Rebski dostał wreszcie porucznika… już myślałem, że trzymają go na bocznym torze awansów, by się go pozbyć ze służby, bo się komuś źle kojarzy…

 – Może tak naprawdę było ale nie wzięli pod uwagę jego uporu… co jest naprawdę głupie, bo przecież ten facet nie podszedłby nawet w pobliże korpusu oficerskiego, gdyby nie był uparty jak lawa wulkaniczna.

– Nie wzięli pod uwagę też twojego uporu w jego sprawie, prawda?

– Może i prawda…

+++

29 listopada 1970 był dniem 24 urodzin najmłodszego podwójnie dyplomowanego porucznika w LWP, czyli Yaxy.

Dwudziestoczteroletni porucznik nie jest niczym nadzwyczajnym w porządnych armiach, tylko że LWP nie było niczym tym rodzaju.

Porucznik o takim wykształceniu wojskowym, byłby, zjawiskiem dość szczególnym, nawet w najlepszej armii.

Na dodatek, był jednym z niewielu oficerów powojennej generacji, jaki miał jakiś realny obraz realnej wojny. Taki ‘obraz’, to bardzo mało w porównaniu z doświadczeniem frontowym ale na tle umundurowanych rówieśników, którzy coraz rzadziej uświadamiali sobie, że zawód sobie wybrali może nagle teleportować ich w rzeczywistość niewyobrażalnie odmienną od znanej codzienności.

Yaxa przechodził szczeble edukacji znacząco szybciej niż jego rówieśnicy ponieważ był tzw. genialnym dzieckiem. W świetle testów wiedzy, oraz możliwości kognitywnych mógł ukończyć szkołę podstawową, gdy jego rówieśnicy zaczynali trzecią klasę, jednak ze względów psychologicznych ograniczono jego ‘skok przez oficjalną edukację’ zaledwie do trzech poziomów. Program liceum połknął z nawiązką także przed terminem, ale spędził tam ustawowe 4 lata z powodu zalecenia psychologów a także dlatego, by nie stawiać polskich wyższych uczelni w kłopotliwej sytuacji. Jak z wieloma sprawami w PRLu, niby przeszkód nie było ale były. Z jakiś powodów, uczelnie były w większości niezdolne do zaabsorbowania zbyt młodych studentów a forsowanie ‘niechcianej improwizacji’, to zwykle wywoływanie wilka z lasu.

Po maturze wszystkie kariery były dla niego otwarte.

Ostatnią rzeczą jaką rodzice przewidywali, było to, iż wybierze on karierę wojskową.

Pierwszą rzeczą jakiej Safona NIE-życzyła sobie dla syna była kariera wojskowa, właśnie. Abel nie miał na to aż tak kategorycznego poglądu ale także nie był zadowolony, gdy syn zakomunikował wybór Wojskowej Akademii Technicznej.

Historia drugiego z poruczników jadących do podkrakowskiego domu Abla, była kompletnie inna. Nie dlatego, że brakowało mu inteligencji, lub zdolności. Nie był cudownym dzieckiem w tym samym znaczeniu co Yaxa, to pewne. Tym niemniej cudem jego własnej woli, zdolności oraz inteligencji było, że stał się oficerem, jakiego nie wstydziłaby się nawet najlepsza armia na tej niespokojnej planecie. Nieważne, że był nieco za starym porucznikiem, ważne było kim NIE stał się w swym życiu, choć wszystkie okoliczności jego dzieciństwa i wczesnej młodości determinowały go do zostania kryminalistą, lub menelem.

 A co jeszcze ważniejsze, kryminalistą lub menelem nie stał się, ani przed, ani po założeniu oficerskiego munduru, co w LWP wcale nie było tak oczywiste, ponieważ mundur dawał duży margines bezkarności i niestety niejeden oficer z tego marginesu korzystał.

+++

Trzeciego grudnia 1970 roku Abel wybrał się do centrum Krakowa poszukać jakiegoś prezentu dla Matyldy. Prezenty świąteczne dla nielicznych osób, którym dać je chciał, lub powinien, kupował z kilkumiesięcznym wyprzedzeniem. Wybranie prezentu dla Tyldy zawsze zostawiał na ostatnią chwilę. Zawsze licząc na jakąś „nadprzyrodzoną” pomoc w wyborze, gdyż nigdy nie potrafił trafić w oczekiwania córki, myśląc racjonalnie. Nie dlatego, że Tylda miała jakieś wyszukane i kosztowne wymagania. …Gdyby tak było, nie byłoby problemuchoć może miałbym z nią inne i to poważniejsze problemy… Typowe problemy jakie ma się z krnąbrnymi nastolatkamiDawniej źródłem takiej „nadprzyrodzonej pomocy” była zawsze Safona ale teraz, gdy ona tak-jakby-nie-żyje… albo naprawdę nie żyje, „nadprzyrodzoność” nie kwapi się z pomocąNie mogę nawet powiedzieć Tyldzie, że najlepszym prezentem na tegoroczne, przyszłoroczne, oraz wszystkie inne święta, jest fakt, iż najwyraźniej całe kacapskie tajniactwo się nas wreszcie odpieprzyłoPrzestałem ich wyczuwać w okolicy… Gdybym mógł powiedzieć to Matyldzie, pewnie cieszyłaby się razem ze mną. Dla mnie to najlepszy prezent jaki mogłem dostać… cóż, istnieje jeden lepszy ale tego raczej nie dostanę w tym roku, ani w żadnym innym… najprawdopodobniej

Ponieważ nie mógł liczyć na pomoc „nadprzyrodzoną”, ruszył do śródmieścia już trzeciego grudnia. Jeśli nie uda się dziś, będę miał jeszcze trzytygodniowy margines. Tak sobie rozmyślając i jakby podświadomie unikając księgarni, w których widział jedyną ‘szalupę ratunkową’ na morzu jego dylematów, niemal wpadł na niskiego mężczyznę.

 – Dzień dobry panie podpułkowniku… A może już pułkowniku, pomimo statusu emeryta?.. – Radośnie zabrzmiał śląski akcent niskiego przechodnia nim Abel zdążył spojrzeć na jego twarz. Po sekundowym spojrzeniu wiedział już kogo spotkał.

– A, dzień dobry mecenasie… Co pana tym razem sprowadziło do Polski?.. A już szczególnie, do Krakowa?.. Mam nadzieję, że coś mniej tragicznego niż ostatnio?

– O, tak. Tamta sprawa była wyjątkowa… Przecież zostałem prawnikiem businessu właśnie po to, by nie obcować z ludzkim cierpieniem… W tamtą sprawę wciągnął mnie tylko nienaturalny splot okoliczności… Jestem w Krakowie na poszukiwaniu pamiątek a w Polsce, generalnie z powodu, wciąż mieszkającej tutaj część mojej rodziny. Postanowiłem rozwieźć parę prezentów między nimi i… i może obgadać jakieś perspektywy pracy w Niemczech dla nich… Wie pan… A oficjalnie, siódmego, będę towarzyszył kanclerzowi Brandtowi w jego warszawskiej wizycie.

– Poszedł pan do polityki?

– Nie całkiem. Powiedzmy, że chodzi o udział w historycznym wydarzeniu i o nawiązanie jakiś roboczych kontaktów.

– Nie widzę większych perspektyw na konstruktywne następstwa tej wizyty… W PRLu robi się coraz biedniej i głupiej pod rządami ciemniaków. Niech pańscy krewni się pospieszą z decyzją.

 – Bardzo cenię sobie pańską radę… Mam nadzieję, że moi krewni też docenią… Obiecuję nie cytować pana z nazwiskiem, oczywiście.

– Cenię sobie pański adwokacki styl… Lubię go nawet.

– Dziękuję. Czy nie będzie nietaktem jeśli zapytam o pańską ‘prawdziwą żonę’?

– Mam wrażenie, iż właśnie pan zadał to pytanie… Mylę się?

– Proszę mi wybaczyć… to taki adwokacki odruch.

– OK, jestem ciekaw tego ‘adwokackiego odruchu’… Ma pan jakieś przesłanki, by sądzić, iż kobieta w kostnicy nie była ‘prawdziwą’, czy może pan to wie?

– Odpowiedź nie jest jednoznaczna. Nim zostałem adwokatem businessu, byłem prokuratorem kryminalnym i… i tak mi zostało trochę instynktu profesjonalnego z tamtych czasów… Trochę wiem a trochę polegam na intuicji…

Wiem, że  Schneider był martwy w momencie wybuchu pożaru i ten zgon nie nastąpił kilka, czy kilkadziesiąt sekund wcześniej w wyniku uderzenia, oraz nie-zapiętych pasów. Tego najlepsi niemieccy patolodzy są pewni… Mają natomiast pewien problem z interpretacją anomalii. Istnieje teoria, że ciało mogło być mrożone przez kilka dni a w momencie wypadku nieodtajało jeszcze w pełni szczególnie korpus i głowa… Tu moja ścisła wiedza właściwie się urywa, ponieważ włączył się rząd federalny, oraz BND i… i skłonili  rodzinę, by dla dobra kraju nie naciskała na śledztwo w sprawie morderstwa… Natomiast moja intuicja byłego prokuratora wychwyciła coś na tzw. „identyfikacji”… nie śmiem robić ekspertyz, ale na moje oko, oba ciała płonęły w ten sam sposób…

– Ma pan na myśli, iż oba były zamrożone w takim samym stopniu, czyli mrożono je mniej-więcej tak samo długo(?)…

– Otóż to… A pańska żona zniknęła nie wcześniej niż 30 godzin przed wypadkiem… A są nawet przesłanki, by sądzić, iż najwyżej 10 godzin przed…

– Rozumiem pański tok rozumowania ale, czy nie ma sposobów na ekspresowe zmrożenie tkanki do takiego samego stopnia jaki wymagałby dłuższego czasu z użyciem konwencjonalnych urządzeń…

– Oczywiście, że są, lecz one zostawiają niekonwencjonalne… jakby to powiedzieć… skutki uboczne.

– A proszę mi jeszcze powiedzieć od kogo słyszał pan o tych 10 godzinach… O ile wiem, polscy śledczy nie dotarli do takiej informacji.

– To prawda, polscy nie dotarli… Proszę wybaczyć podejmowanie tego tematu… Najlepiej jeśli już pójdę… Mój telefon na wizytówce jaką dałem panu ostatnio jest wciąż aktualny i takim pozostanie w przyszłości… Szczególnie, gdyby odwiedził pan Republikę Federalną… Życzę wszystkiego dobrego na Weinacht i w nowym roku… dla pana Yaxy i panienki Matyldy również… Do widzenia panie Podpułkowniku…

– Jeszcze moment… Czy wie pan o tych 10 godzinach, ponieważ BND zgubiło  Schneidera i próbowało wrócić na ślad poprzez śledzenie Rosjan, z którymi się zadawał?

 – Nie mogę odpowiedzieć.

– Czy BND obserwowało Schneidera? Nie możesz tak po prostu się ulotnić po tym, co już powiedziałeś… – Abel przestał być uprzejmy, co najwyraźniej musiała wyrażać jego twarz a nie tylko porzucenie formy grzecznościowej, wiec Dudek dorzucił jedno długie zdanie jednocześnie oddalając się od rozmówcy:

– Wiem o ‘10 godzinach’ ponieważ Schneider był obserwowany. Głupio mi zostawiać pana z czymś takim, więc złamię jeszcze jedną tajemnicę. Mini pańskiej żony wjechało legalnie do Berlina Zachodniego. Prowadziła je kobieta odpowiadająca rysopisowi pańskiej żony i posługująca się prawdziwym paszportem pańskiej żony. Amerykanie zrobili sobie jego zdjęcia i sprawdzili wizy oraz pieczątki przekraczania granic jakie w nim były. Wiem, że rozmawiali z paroma strażnikami granicznymi w Europie właśnie na ten temat.

Abel przez kilka sekund rozważał, czy aby nie należałoby wytrząsnąć z mecenasa Dudka nieco więcej informacji? Nie, niema sensu. Jeśli naprawdę służył w U-Boot-Waffe, to nie wstrząśnie nim nic słabszego od bomby głębinowej a ja nie mam, ani ochoty, ani powodu, by to sprawdzać praktycznie, szarpiąc się z obywatelem zachodnio-niemieckim na krakowskiej ulicy… Właściwie, to szlag by go trafił z jego wieściami… Ja nie chcę żadnych nowych wieści o Safonie, czy z nią związanych! Odpieprzcie się wszyscy! Albo przenieście mnie na jakąś nieznaną światowemu tajniactwu wyspę, gdzie ją spotkam!…

Abel spojrzał w stronę, w którą oddalił się Ślązak. W polu widzenia nie było ani śladu kogokolwiek podobnego. Może być, że jedyną prawdziwą rzeczą we wszystkim, co powiedział herr Dudek!, był jego śląski akcent a może tylko przemilczał, iż wykonuje doraźne przysługi dla BND… zum Teufel mit ihm und die andere

Śnieżny obraz

Miałem bardzo dużo, wręcz nienormalnie dużo szczęścia… Miałem żonę, która była moim DOMEM, jej brata i stopniowo, również moje dzieci… Ale tylko dzięki Safonie było to możliwe… Nie miałem co do tego wątpliwości…

Ale moje rachunki przyszły.

Pierwszy wystawiła mi sama Safo, choć nie była to jakaś egoistyczna windykacja…

Przez jakiś czas przebywałem na rencie powypadkowej… Zajmowałem się domem i uczyłem dwa-trzy razy w tygodniu składania spadochronów, oraz teorii spadochroniarstwa w aeroklubie… Wszystko, co tam zarabiałem wydawałem na dolary, by robić zakupy w sklepie dewizowym [Dopiero w 1972 nazwali go Pewex] Zacząłem popalać fajkę, racząc się zapachem tytoniu amphora, dla zaspokojenia najgłębszych pokładów mojego hedonizmu… Czyli za głębokie one nie były…

 Yaxa był na studiach, a Matylda jeszcze w podstawówce i to z nią spędzałem najwięcej czasu… Safona pracowała na uczelni i robiła nieprawdopodobne ilości tłumaczeń w większości języków, jakie znała… Nazywano to wtedy oficjalnie pracami zleconymi, a nieoficjalnie fuchą… Zarabiała kilka razy więcej ode mnie, ‘rencisty mundurowego’.

Coś zawisło niedobrego w naszym domu, ale jakoś nikt nie był skory do identyfikowania, lub dotykania tego czegoś.

 W zasadzie powinienem był spodziewać się tego… Może nawet rozmontowywać zanim się nawarstwiło i zaczęło rzucać toksyczny cień… bo przecież od początku żyliśmy na gigantycznym długu… Ale to chyba mój „wypadek” spowodował gwałtowny przyrost ‘tego czegoś’, więc siłą rzeczy przegapiłem moment na interwencję, będąc skupionym na rekonwalescencji… A może to tylko usprawiedliwienie powstałe w mej głowie parę lat później.

Faktem był ten gigantyczny dług u natury świata,  którego żadne z nas przecież nie pragnęło zaciągać… W tym wypadku  historia z geografią nie zostawiły nam wyboru…

Gdy byliśmy nastolatkami historia zażądała od nas wydolności dwudziestolatków, doświadczenia (co najmniej) trzydziestolatków, a rozwagi wyjątkowo rozważnych czterdziestolatków… I rzeczywiście dostosowaliśmy się do tych wymagań walcząc o przetrwanie… Ale w jakimkolwiek stopniu różnilibyśmy się od nastolatków innych czasów i innych geografii… W jakimkolwiek stopniu sfałszowaliśmy nasze metryki i dosłownie, i metaforycznie, to i tak w dniu narodzin Yaxy, Safona miała naprawdę lat szesnaście a ja dziewiętnaście… Już tylko w tym widać, jaki wielki kredyt zaciągaliśmy przez następne lata wspólnego życia… A to przecież był ledwie początek.

Do chwili, gdy pierwszy raz zdałem sobie sprawę z obecności CIENIA upłynęło prawie 20 lat… A ja chyba w międzyczasie straciłem czujność… I w taką atmosferę chyba pod koniec 1963… może w 1964 roku wszedł Edwin Rozłubirski, czyli Kapitan Kurdupel, jak nazywała go cała moja rodzina… Był już pułkownikiem…

 Po debatach z generałem Kuropieską miał wielką wizję morsko-powietrznego, samodzielnego korpusu desantowego, z opcją na rozszerzenie o komponent pancerny… Ktokolwiek znał LWP od środka wiedział, że taki związek taktyczny jest totalną mrzonką, nawet gdyby car na kremlu dał srogi osobisty prikaz sformowania czegoś takiego.

Rozłubirski był człowiekiem twardo stojącym na ziemi, choć miewał momenty „samopodpaleń”… Tym razem przyszedł już chyba po „samougaszeniu”…

Mówił z sensem o ‘planie minimum’, ‘z którym warto się zmierzyć, by coś po nas zostało dla pokoleń, które dostaną od losu w prezencie lepsze czasy’.

Mówiąc w skrócie, szukał doświadczonego oficera ze spadochroniarską odznaką. Złapałem się tej myśli entuzjastycznie… Bardziej entuzjastycznie, niż podpowiadał mi mój rozsądek… bo jakoś mi się zdało, że zaangażowanie w takie nowatorskie przedsięwzięcie będzie moim orężem w walce z CIENIEM… Albo może po prostu pokiereszowane dzieciństwo upomniało się o swoje i oszalałem na punkcie obietnicy Edwina, że załatwi mi kurs pilotowania helikoptera… Dobiegałem czterdziestki, a oficjalnie już ją przeszedłem i chyba dopadało mnie to, co dopada wszystkich czterdziestolatków, którzy w przeszłości byli zbyt-poważnymi-młodzieńcami…

Safona powiedziała NIE.

Powiedziała, że… ‘Nie powinienem wracać do wojska, lecz pomyśleć jak z niego wyciągnąć syna. Powinienem kategorycznie stanąć po jej stronie w kwestii zorganizowania dla nas wszystkich wyjazd z tego kraju. Kraju rządzonego przez dyktaturę ciemniaków (bardzo spolaryzowały się jej poglądy w latach 60-tych)… Ciemniaków, dla których jedyną wartością są pijackie bełkoty Rosjan’… Nigdy wcześniej nie postawiła spraw w ten sposób, więc byłem zdecydowanie skonsternowany. Skupiłem się na argumentowaniu, którego cierpliwie wysłuchała.

Już nigdy nie powtórzyła swej wypowiedzi, tylko nasze życie zrobiło się… jeszcze trochę smutniejsze… choć pozornie niezmienione… aż do Wojny Sześciodniowej.

W zasadzie od schyłku 1966 roku było widać jak Rosjanie szczują Arabów do wymazania Izraela z mapy świata. Stalin kiedyś bardzo liczył na Izrael jako swoją ekspozyturę… a Żydzi ‘okazali się zdrajcami’… Tak to widzieli wpływowi Rosjanie. Żydzi, zaś zapewne, nie mieli o tym pojęcia. Cokolwiek Moskale im na ten temat komunikowali, mogę sobie wyobrazić ich odbiór…

‘Zdrajcami kogo, lub czego, się okazaliśmy?

Rosjanie pewnie też nie potrafiliby tego wyłożyć, tak by zrozumiał bezstronny obserwator. Ale ‘Rosja nigdy nie wybacza zdrad’, nawet tych wymyślonych przez własnych propagandzistów trzeciej klasy…

O karaniu zdrajców przypominają sobie zwykle wtedy, gdy mają w tym jakiś bieżący interes. Tym razem na Kremlu musiała odbywać się jakaś rozgrywka wewnętrzna, za którą miały jak zwykle zapłacić miliony, byleby tylko nie rosyjscy dygnitarze i ich car…

Mój syn był w podstawówce genialnym dzieckiem, więc przeskoczył dwie klasy. Dzięki temu, oraz dzięki byciu synem ‘ chadzającego z politykami bohatera wojennego’ (to drugie przymykało oczy wojskowych na jego cywilne „fochy”) do 1965 roku uzyskał dwa dyplomy WAT-u i Wyższej Szkoły Wojsk Pancernych.

W 1968 roku gdy nadchodziła antysemicka histeria, Yaxa był już oficerem reżimowej unter-armii.  Nie wiedziałem jaki rykoszet nowej wojny bliskowschodniej strzeli w Polskę, ale wszystko we mnie mówiło, że strzeli… Mówiło mi też, że świeżo upieczony oficer, będący synem Żydówki, może być tym rykoszetem raniony.

Jeszcze przed Wojną Sześciodniową (1967), a nawet zanim Naser powiedział, że ‘samo istnienie Izraela jest aktem agresji wobec Arabów’, ja już stawałem na głowie, żeby Yaxę gdzieś wysłać… Udało się dopiero prawie rok później. Posłano go do misji obserwacyjnej ONZ w Indochinach… Opóźnienie okazało się błogosławieństwem, gdyż Gomułka uruchomił swą akcję dopiero na początku 1968.

Chyba nikt nie miał pojęcia o etniczności Safony, ale SB zaczęło prześwietlać jej brata pracującego w biurze badawczym przemysłu zbrojeniowego. Tak na marginesie, Orfeusz napisał anonim sam na siebie, gdyż stracił wiarę w sens pracy dla polskiej zbrojeniówki, a zerwać się z tego cyrografu, nie było łatwo. Zerwać się za granicę, nie było szans. Orfo przeoczył jeden efekt uboczny takiego donosu. A może dostał od Safony zielone światło na „przeoczenie”… Wtedy wierzyłem, że to przeoczenie a teraz nie jestem pewny.

Najwyraźniej któryś esbek zaczął robić „bezinteresowne przecieki”. Po sławnym przemówieniu naczelnego ciemniaka kraju Władzia Gomułki w 1968 atmosfera wokół naszej rodziny zgęstniała. Orfo cieszył się z perspektywy paszportu w jedną stronę… Ja czekałem na rozwój sytuacji, a w Safonę wstąpiła furia przekory i powiedziała, że ‘jest Polką, więc z własnego kraju wyrzucić się nie da. Nie pozwoli na to bandzie ciemniaków na rosyjskiej licencji’… Z pewnością nie byłem jedyną osobą, której to powiedziała, bo jej dochody z tłumaczeń spadły do zera.

Wtedy, uważałem, iż nie mogłaby szkodzić samej sobie w taki sposób. Dziś mam wrażenie, że mogła polaryzować sytuację w ten sposób, by wpłynąć na mnie, choć … choć nie koniecznie robiła to z premedytacją.

Jakkolwiek było naprawdę, ja nie pojąłem pełnego spektrum jej intencji… najwyraźniej.

Natomiast, ludzie trzęsący się o własne kariery nie chcieli być z nią kojarzeni. Nawet moje nazwisko, które nosiła nagle przestało brzmieć z francuska i zabrzmiało ,temu i owemu, z hebrajska.

Ta informacja wzbudziła we mnie jakiś rodzaj palącej przekory i przez chwilę zastanawiałem się, czy nie podsunąć komuś donosu na samego siebie i nie opuścić owego nieszczęsnego kraju… Ale akurat w tym momencie było to wyjątkowo skomplikowane… Wydawało mi się skomplikowane, gdyż widziałem to przez mozaikę szans, priorytetów i uwarunkowań jaką wytworzyłem sobie grając już w drużynie Rozłubirskiego na kluczowej pozycji.

Gdybyż Gomułka wyskoczył z tym gównem 3-4 lata wcześniej… wszystko potoczyłoby się inaczej… I nie zaszłyby okoliczności, które doprowadziły do zniknięcia Safony… Albo gdybym miał jakieś przeczucie o jej tak-jakby-śmierci, to pomimo tych zawiłości rzuciłbym wszystko, tylko po to, by ona znalazła się jak najdalej od miejsca, w którym rok później zginęła… gdyby… gdyby… gdyby

Abel przetarł zaśnieżone włosy i ruszył w kierunku drzwi ogrodowych.

– Ablu, oglądałeś płatki śniegu?

– Po prostu wyszedłem z ciemni i stałem… Tak po prostu stałem…

– Czyli powinienem był zapytać, nad czym pracowałeś w ciemni?

– W końcu dostałem od czekistów zdjęcia zrobione przez polską milicję… przejęte z polskiego ministerstwa sprawiedliwości miałem go dostać z rok temu… To opóźnienie wskazuje, że prowadzili jakieś swoje dochodzenie, na którym właśnie postawili krzyżyk… albo chcą bym ja tak myślał… Nie mam czym rozwiązać tego dylematu, choć intuicyjnie stawiam na to pierwsze… Czekiści, to jednak tępe imperialne urzędasy jak i wszystkie służby u nas… albo bardziej.

– A co jest na zdjęciach?

– Poczekaj chwilkę, zaraz je przyniosę… Jeśli dobrze pamiętam pisałeś pracę na WAT o analizie materiału fotograficznego z pól bitewnych(?)

– Mówiąc ściślej o rekonstrukcyjnej analizie pożarów wozów bojowych w oparciu o materiał fotograficzny.

– Właśnie mniej-więcej takiego specjalisty potrzebujemy… – Abel rzucił za siebie wychodząc przez drzwi ogrodowe a po minucie pojawił się w nich ponownie z plikiem sporych czarnobiałych odbitek.

+++

– Dwa pojazdy zapaliły się od tego samego środka palnego powodującego gwałtowny wzrost temperatury powyżej poziomu najczęściej spotykanego przez strażaków… czyli to prawie na pewno środek bojowy. Jak wiadomo Mercedes-Benz nie produkuje samochodów nafaszerowanych środkami bojowymi. Ktoś, kto faszeruje takie auto, zdecydowanie planuje coś naprawdę destruktywnego… Dodatkowo widać, że mercedes uderzył w pojazd o dużo wyższym zawieszeniu… najprawdopodobniej w jego tył… Ten model mercedesa pewnie osiąga 150km/h, gdy tymczasem,  UAZ 452 od biedy dociąga 95km/h… Widzę to tak, iż mercedes jadąc co najmniej 120km/h uderzył w tył UAZa jadącego poniżej 90/h, to spowodowało wybuch środka zapalającego… Ta substancja bojowa, która w mercedesie wtedy wybuchła przeniosła się do struktury UAZa. Mogę na tej podstawie, jeszcze pospekulować, że uderzenie było całkowicie niespodziewane dla kierowcy UAZa… że wcześniej, przez dłuższy czas mercedes także jechał poniżej 90km/h a przyspieszył najwyżej minutę przed uderzeniem… W efekcie kierowca UAZa popełnił  odruchowy błąd, naciskając na hamulec, gdy akurat w takiej sytuacji, jedyna szansa na ratunek była w naciśnięciu gazu do dechy…

– Cóż, mogę tylko dodać synku, że taki błąd najpewniej wskazuje, iż kierowca UAZa świetnie wiedział, kto prowadzi mercedesa i byli oni związani jakimś planem, lub przedsięwzięciem. – Podsumował Abel a w myślach dokończył – …  Dobrze, że zostawiłem w ciemni tych kilka odbitek z czekistowskiej twórczości jakie Zina dołączyła do przesyłki zawierającej ‘polski negatyw’. Trzy czarno-białe odbitki prezentujące spalonego mini Austina. Nie jestem pewien po co mi to przysłała dodatkowy.

 Yaxa , najprawdopodobniej zacząłby drążyć ten wątek a ja popłynąłbym za jego rozważaniami.

Nawet ja potrafię dostrzec, że spalony mini Austin na jej zdjęciach nie jest ciemnozielony o ile moje fotograficzne doświadczenie mnie nie myli i nadal potrafię odczytywać realne kolory z monochromu. Nie mógłbym się o to założyć, bo nie mam pojęcia w jakich warunkach je naświetlano, ale gdybym musiał przyjąć hazardowy typ, to odcień szarości pasuje w monochromie raczej do jasnego błękitu niż do bardzo ciemnej zieleni… Zresztą, nie musiałbym uprawiać takiego hazardu, bo wrak na zdjęciach, jakich szczęśliwie nie przyniosłem z ciemni, to mini mark1 a auto Safony, to był Mark 2 z pierwszej serii 1967… Wygląda, że czekiści zostawili sobie jej auto a spalili jakiegoś rzęcha… Ciekawe, czy zostawili go sobie, ponieważ kontynuują operację, czy ze zwykłej chciwości?… Ciekawe, czy któryś z rezydentów używa go jako „samochodu służbowego”, czy po prostu go sprzedał a pieniądze zainwestował np. w jeansy, lub inne niedostępne w sowieckiej Rosji, towary. Towary, które teraz jego żona sprzedaje w Moskwie?

Obaj mężczyźni zamilkli na dłuższą chwilę.

Abel jeszcze rozważał potencjalne opcje jakie czekiści mogliby wykroić używając mini Austina Safony.

Yaxa tymczasem rozważał, czy wprowadzić ojca w zagadnienie dziwacznych stanów umysłu jakich ostatnio doświadczał a potem już tylko grzązł bezproduktywnie gdzieś w ‘strefie buforowej’  pomiędzy kontradykcjami swej umysłowości i charakteru, aż w końcu przerwał milczenie, nawiązując do zdjęć, pod innym kątem.

– Mógłbym wyspekulować nawet więcej z prawdopodobieństwem dostatecznie dużym, by oprzeć na takich spekulacjach dochodzenie… i nawet nie boli mnie już tak bardzo, że to nigdy w żadnym śledztwie nie zostanie użyte, bo po prostu nie będzie nigdy śledztwa, którego normalnym celem byłoby normalne postawienie winnych przed sądem… Z tym się pogodziłem z rok temu. Natomiast, jedno co naprawdę mnie przygnębia, to czego nie wyczytamy, ani z tych, ani innych zdjęć i najprawdopodobniej z czegokolwiek innego, także NIE… Prawdopodobnie nigdy nie dorwiemy się do czegoś, z czego potrafilibyśmy wyczytać odpowiedź na najważniejsze…

– …Dlaczego mama miałaby się znaleźć w tym mercedesie?… To pytanie masz na myśli?

 – Tak dokładnie to mam na myśli… To pytanie pozostaje tak samo kluczowe, bez względu na to, czy miałaby się tam znaleźć naprawdę, czy szło tylko o wytworzenie przekonania, iż tam była. Bez tej odpowiedzi, ty, Matylda, ja, może też Orf, lub nawet Franek Rebski, będziemy żyli jak …. Jakbyśmy byli uwięzieni na wulkanie… na wulkanie, który może uaktywnić się  w przyszłym tygodniu , przyszłym roku, albo przyszłym stuleciu, który wcale nie musi wybuchać ze znaczącą siłą, by zabić nas wszystkich albo tylko część z nas, który może zrobić na wiele rozmaitych sposobów i bez żadnych alarmujących objawów przed faktem, który nawet może uczynić nasze szycie piekłem bez zabijania, podtruwając nas wyziewami lub bombardując  drobnymi odłamkami od czasu do czasu…

– Z jednej strony, mam głębokie przekonanie, że przez jakiś dłuższy czas czekiści będą buforem między nami a tym zagrożeniem. Ale z drugiej mam świadomość, wielu powodów z jakich mogą okazać się nieskuteczni, albo… albo po prostu mogą ‘zmienić front’. 

Dopóki nie wiemy, na jakiej podstawie Safonę wyselekcjonowano, albo w jaką sytuację wdepnęła przypadkiem, każdy z nas może nagle obudzić się w czymś takim samym, albo i w tym samym… kolejnej odsłonie tego samego.

 Z takim kamieniem na duszy żyło się w czasach stalinowskich… byłeś za mały by to odczuwać… Nie, właściwie, to się nie da porównać tych spraw… Groza stalinizmu była jakby grą statystyczną i w dodatku jej skala nie dawała się ogarnąć z indywidualnej perspektywy, przez co paradoksalnie, jej odczuwanie było słabsze… Tu mamy morze umiarkowanego mniej-więcej-spokoju a po środku jest wyspa naszej rodziny i przyjaciół, na której ktoś usiłuje dokonać testu nieznanej broni… Ale może analogia z czasami stalinizmu nie jest aż tak bezużyteczna… Ludzie starali się wtedy żyć normalnie… ja z Safoną staraliśmy się żyć normalnie… mieliśmy nieprawdopodobną serię szczęśliwych przypadków. Dużo więcej niż inni… dużo więcej niż nam się wydawało, wtedy… Pewnie niepotrzebnie pokazałem ci te fotki…

– Na twoim miejscu zrobiłbym tak samo… Na twoim miejscu miałbym do wyboru, zniszczyć zdjęcia oraz negatyw, co oznaczałoby, że nie mógłbym do nich wrócić w razie, jeśli coś, kiedyś przypadkiem wypłynie… coś do czego mogłyby się przydać… Alternatywnie, mógłbym  wtajemniczyć syna, ponieważ zaniechanie wtajemniczenia może odbić się jakąś nieprzewidzianą czkawką w przyszłości… Na przykład wlazłby po mojej śmierci do ciemni, znalazłby to i załamałby się psychicznie…

 – Jeszcze cię przeżyję… zobaczysz…

– To wtedy ty się załamiesz, bo nie zdążyłeś wtajemniczyć synka w to kacapskie gówno… – Obaj mężczyźni zaśmiali się w tym samym momencie ale nie był to śmiech rozładowujący napięcie. Obaj wiedzieli, że trzeba będzie wrócić do pytania ‘Co dublerka Safony robiła w wybuchowo-spreparowanym mercedesie niemieckiego businessmana(?), czyli czemu i komu, taka mistyfikacja miała służyć’ Trzeba będzie wrócić do tego pytania za kilkanaście sekund, lub kilkanaście lat. Trzeba będzie do niego wracać prawdopodobnie wiele razy.

 Abel będzie musiał do niego powrócić, nie tylko dlatego, że rozumiał i podzielał konstatację zawartą w metaforze o ‘uwięzieniu na wulkanie’. Wiedział, że będzie musiał wrócić do tego, choćby tylko z tego powodu, iż widział prawdziwego mini Safony w rękach czekistów. Ponieważ nie miał złudzeń, że Yaxa nie będzie potrafił zaprzestać swego ‘śledztwa niewykonalnego’.

………………………..

Zimny Kraków

Abel zorganizował synowi ‘krakowski tydzień badań wszelakich’. Badań niezbędnych, oraz tych nie-całkiem.

Następnym etapem miała być rekonwalescencja w Zakopanem.

Yaxa chętnie odetchnąłby górskim powietrzem, lecz zamiast przewidzianego tygodnia spędzili tam zaledwie półtora dnia, ponieważ dla ‘zagipsowanego’ góry były bardziej stresujące niż siedzenie na wersalce w jego garnizonowym mieszkaniu.

Wrócili do domu Abla a tam Yaxę zaczęło trafić perfidne poczucie zmęczenia odpoczywaniem. Poczucie jakiego nie mógł wygasić niczym, co był w stanie robić pozostając w gipsowym gorsecie.

Zanim zacząłem cykl badań w krakowskim szpitalu wojskowym, miałem jakiś rodzaj karykaturalnej nadziei związanej z badaniami onkologicznymi … bo to była iście gówniana nadzieja na gównianą alternatywę…. Myślałem tak: ‘Jeśli mam raka mózgu, to umrę teraz, albo po jednej, lub dwóch remisjach i całym moim pocieszeniem będzie rozgrzeszenie z szaleństwa… Umierając będę mógł pieścić się  przekonaniem, że nie jestem chory psychicznie, że to tylko SOMATYCZNA choroba powoduje u mnie QUASI-PSYCHIATRYCZNE objawy’.

 Teraz już … niestety… mam pewność, że rak mózgu został wykluczony, a to cofnęło mnie do punktu wyjścia, w jakim będę musiał pozostać przez co najmniej 40-50 następnych lat, chyba, że wymyślę coś wyglądającego jak szarlataneria, co jakimś cudownym trafem, okaże się nie być szarlatanerią

Każdy pomysł byłby teraz dobry, byleby się tylko wyrwać z pętli… Ostatecznie mam tu jedną małą wiedźmę pod ręką…całkiem dosłownie. Może to jest właśnie ten pomysł… Jej nic nie dziwi a przy tym potrafi być dyskretniejsza, niż ktokolwiek kogo w życiu spotkałem… Tylda… Czy Matylda jest moją nadzieją? Nadzieja teraz śpi i pewnie rośnie w czasie snu… Porozmawiam z nią rano. Pojęcia nie mam o czym. Pojęcia nie mam na czym ta ‘nadzieja’ miałaby polegać… Chyba tylko na tym, że moja mała siostra jest w pewnym stopniu szalona. Niekonwencjonalne, inspirujące uwagi i obserwacje płyną z niej naturalnie jak zapach z kwiatu.

Zanim zostanę skutecznie zainspirowany mogę tylko zredukować się do technikaliów i w nich znaleźć równowagę. Mogę i powinienem się skupić na najbardziej dotykalnych składnikach mego stanu zdrowotnego. Gipsowy gorset został przecięty ujawniając dwie krwawe plamy odparzeń przypominające obtarcia i wiotkość mięśni. Rehabilitacja jest priorytetem.

Poniedziałek 14 grudnia 1970

– Wiesz Ablu na co wpadłem przy okazji wypadku?

– Na coś co cię paskudnie połamało?

Dzwonek do drzwi zabrzmiał dokładnie w chwili, gdy Abel otwierał usta by zachęcić syna do kontynuowania jego nieco sofoklejskiej kwestii, pomimo żartobliwego komentarza. Abel ruszył do drzwi i wrócił do salonu z porucznikiem Rebskim.

– Dywizje Siódma i Ósma i Dwunasta  są w alarmie bojowym… Co to znaczy panie podpułkowniku?

– A  co z naszą?

– Podwyższona gotowość ale kompletnie żadnych instrukcji podobnych do tego, co było przed ‘Dunajem’…

– A o innych coś słyszałeś… np. o mojej? – Yaxa włączył się w dopytywanie, lecz Abel nie dał Rebskiemu okazji, by odpowiedział na to pytanie.

– A słyszałeś coś, czy jest jakiś nadzór operacyjny nad dowódcami alarmowanych dywizji? – Abel metodycznie dopytywał o niuanse zrozumiałe tylko dla starszych oficerów doświadczonych w sztabach związków taktycznych. Rebski, raczej takich niuansów jeszcze nie łapał ale odruchowo zignorował pytanie Yaxy, albo równie odruchowo, ‘odesłał je na koniec kolejki’. Odpowiadanie własnemu przełożonemu, odruchowo uznał za priorytet, jakby zapominając, że jest on już tylko emerytowanym a zatem, byłym przełożonym.

– Nie jestem pewien, czy o to chodzi ale wszyscy odnoszą się do generała Korczyńskiego… Ponoć jest w Gdańsku i wpieprza się we wszystko osobiście nawet dowódcom kompanii, które tam już przerzucili. –

– Generalny Inspektor Obrony Terytorialnej i czysto-formalny wiceminister obrony Chciwy Grześ?… – Abel ukrył twarz w dłoniach i zaklął jak jego ojciec w unikalnie fatalnych momentach, po niemiecku. – …Scheisse… Poleje się krew … To, że on tam jest, oznacza, że poleje się dużo krwi… Będzie krwawo i głupio, żeby było straszniej…  Jedyna dobra wiadomość w tym jest taka, że to jeszcze nie wojna… Jeszcze nie… ale jeśli ten trend się utrzyma i Rosjanie dadzą poszaleć swoim ‘Grzesiom Korczyńskim’, to będzie i wojna… i wy chłopaki na nią zostaniecie wysłani…

Teoretycznie jest to ten moment, gdy powinniście bardzo poważnie przemyśleć kontynuowanie kariery w tej armii… Szczególnie dotyczy to ciebie, Franek… Obawiam się, że twoja żona też na to wpadnie…

– Co powinienem jej powiedzieć?… Rozumiem, że poza „teorią” jest tu jakiś praktyczny aspekt(?)…

– Dobrze myślisz… Ten aspekt jest funkcją czasu… dokładnie tak jak w planowaniu bitwy… Jeśli teraz nastąpi użycie armii do pacyfikowania cywilów, to nie możesz złożyć dymisji w trakcie, bo to się nie może dobrze skończyć, bez względu na to, czy zostanie przyjęta, czy nie… Jeżeli pacyfikacja, zacznie się przedłużać i paprać, to bezpieczniej będzie w mundurze niż w cywilu… Jeśli skończy się szybko (co jest bardziej prawdopodobne), to czeka nas co najmniej pięć lat wyciszenia sytuacji, gdy twoje sumienie, albo życie i zdrowie nie będą wystawiane na niebezpieczeństwo… Twoja córka podrośnie i skorzystacie trochę z wojskowego programu socjalnego… Tobie i twojej rodzinie należy się to bardziej niż trzem czwartym pozostałych…

Może też, niestety, wytworzyć się trend, nazwijmy go ‘trendem żandarmskich rządów’ w całym obszarze sowieckim… Taki modus operandi właściwie istnieje, tyle, że na jałowym biegu. Towarzysze, nie starają się wyplenić burdelu z armii UW, właśnie dlatego, by wojskowi nie pomyśleli, że potrafią rządzić lepiej. Ale jeśli znajdzie się jeden czy dwóch towarzyszy w KC KPZR, którzy zechcą zmienić tę praktykę… Wtedy generałowie i zwolennicy rozwiązań siłowych w różnej skali, stopniowo staną się najsilniejszą grupą na kremlu i wokół niego. Gdy się rozsmakują w ‘dawaniu po  to zębach temu i owemu’, to przejdą do ‘głównej potrawy’, tzw. „operacji obronną na najszerszą skalę”… A tu jest the tricki point jak to mówią Amerykanie… pozornie wydaje się, że w takiej sytuacji lepiej być cywilem niż oficerem ale… ale w razie wybuchu wojny i tak w pierwszej kolejności zmobilizują oficerów rezerwy o jakimś realnym doświadczeniu wojskowym, czyli na wojnę i tak was wyślą… i tak wyślą was  w pododdziałach pierwszorzutowych, bo trzeba będzie zrobić etat wojenny z ich etatu pokojowego… i jeszcze na dodatek będziecie wykonywać rozkazy waszych głupszych kolegów, bo oni awansują w czasie waszej nieobecności… Was wyślą na wojnę ale wasze rodziny będą rodzinami cywilów… no może ciut-lepiej… będą rodzinami zmobilizowanych cywilów. Jak wiecie miejsca w schronach jest najwyżej dla kilku procent populacji… Nie muszę mówić, kto będzie na przodzie kolejki a kto na jej końcu… Prawda?

– Wojny może nie być a pacyfikacje społeczeństwa będą raczej powracały jak bumerang… – Yaxa powtórzył uwagę użytą przez Safonę w jednej z gorących dyskusji  towarzyszących jego decyzji o wyborze uczelni wojskowej; zrobił to niemal dziwiąc się samemu sobie, gdyż był to chyba jedyny jej argument jakiego nie potrafił wtedy odeprzeć, więc go zignorował praktycznie.

Ta uwaga matki nie dawała mu spokoju przez lata a nie powróciła ani razu w ciągu ostatnich 17 miesięcy, paradoksalnie wyciszona przez jego ćwierć-katatoniczny stan po śmierci Safony. Teraz nagle pojawiła się a on ją po prostu wypowiedział bez zastosowania żadnego ze swych filtrów, przez które przepuszczał wszystko, cokolwiek mówił na dowolny temat.

Abel spojrzał na niego w sposób oznaczający, że rozpoznaje autora tej konkluzji i także o niej pamięta a następnie bardzo spokojnie odpowiedział:

 – Za parę lat będziecie już znacznie wyżej w hierarchii dowodzenia… Nie będziecie jeszcze generałami ale, nie będziecie też kimś na kogo ten-czy-inny ‘Chciwy Grzesio’ może sobie wykrzykiwać bez żadnych konsekwencji… Ten facet działa tam poza strukturą dowodzenia, więc gdyby paru oficerów powiedziało mu by wracał do Warszawy, albo do własnej dupy ciemnej, to musiałby podkulić ogon.

Na przestrzeni ostatnich kilku miesięcy, Yaxa bardzo powoli skłaniał się do koncepcji opuszczenia Polski.

Jednak, po tym jak armia została użyta na wybrzeżu w grudniu 1970, ten proces uległ gwałtownemu odwróceniu, Nie było już jak nakłonić go do porzucenia jego misji. Nigdy więcej wmanewrowywania armii w masakrę. Nigdy więcej dowodzenia ‘Grzesiów Korczyńskich’.

+++

15 grudnia 1970 zginął pierwszy cywil

Następny dzień w Trójmieście i w Szczecinie, był najkrwawszym protestem na terenie Polski od 1956 roku.

Po stronie „rządowej” pierwsza i ostatnia ofiara śmiertelna padła 17 grudnia… samobójca.

17 miesięcy

Na przestrzeni kilkunastu miesięcy, wolnych od „przywidzeń”, czy „halucynacji”, obraz wydarzeń lipca 1969 roku w pamięci Safony stopniowo przyjmował, bardziej i bardziej racjonalny charakter.

Po odurzeniu jej chloroformem przez Rosjan naprawdę ujrzała dwie kobiece postaci siedzące przy małym kawiarnianym stoliku. Wizje, to coś co naprawdę zdarza się ludziom powracającym z anestezji, zwłaszcza dokonanej w drastycznych okolicznościach, konowalskimi metodami. Szarawa ciemność, z której się wyłoniły, pochłonęła je wkrótce i tak to można by zostawić.

Safo nie była już w stanie przysiąc po kilkunastu miesiącach, czy rozmawiała z protagonistkami tej wizji. Ale była pewna… prawie, prawie, prawie pewna, iż po pełnym odzyskaniu przytomności siedziała w klatce sama.

 Była tak samo pewna, że analizy potencjalnych scenariuszy, w które Rosjanie przemocą ją wciągnęli, dokonała sama. Teraz potrafiłaby wymienić nawet nieco więcej rozważanych wersji. Niektóre dotyczyły bardziej jej męża lub syna. Wszystkie, jednak skazywały ją na bycie zakładniczką przez co najmniej długie lata, albo śmierć… Jej śmierć albo śmierć jej bliskich.

W zamieszaniu, wyrwany guzik rzeczywiście utkwił w zamku klatki, co pozwalało na otwarcie jej bez klucza. Różnica polegała na rosnącym przekonaniu, że Safona odkryła ten fakt całkowicie o własnych siłach. Właściwie był to przypadek. Właśnie dlatego, że po drugim odurzeniu chloroformem, poczucie równowagi zawodziło ją przez kilka minut, po prostu wstając z podłogi klatki zachwiała się i instynktownie odparła o drzwi, które ustąpiły a po parkiecie potoczył się mały brązowy przedmiot. To był guzik.

Na rekonesans wzdłuż i wszerz otwartej więźby sali, Safona istotnie się wybrała pod wpływem impulsu każącego jej improwizować cokolwiek. Instynktu ukorzenionego w latach okupacji i polowania na Żydów.

GRUsznica istotnie wbiegła niespodziewanie do Sali i istotnie, była czymś wybita z równowagi. Uczyniła to dokładnie w momencie, gdy Safo właśnie przewieszała się wokół jednego z pionowych elementów konstrukcji i tym prawdopodobnie należy wytłumaczyć, iż Moskalka nie dostrzegła postaci na górze, gdy zmierzała w kierunku klatki. Gdy już stanęła przed pustą klatką, nie mogła Safony dostrzec ponieważ miała ją dokładnie nad czubkiem głowy.

Safona skoczyła na Rosjankę po prostu kontynuując wcześniej rozpoczętą improwizację. Musiała skoczyć na jakiś obiekt ponieważ była zbyt wysoko dla bezpiecznego lądowania na podłodze. Tym czymś miała być klatka ale skoro  Moskalka weszła do pomieszczenia, nim Safona dotarła we właściwe miejsce ponad klatką, pierwotny plan oznaczał bycie schwytaną.

Nerwowe wtargnięcie GRUsznicy do sali a wcześniej przeparkowanie mini-Austina i upakowanie w nim zapasu broni, oraz amunicji, musiało być spowodowane jakąś niezwykle dramatyczną ale i równie niejasną informacją z zewnątrz. Czymś takim mógł być raport o wypadku. Taki raport musiał rozpocząć swą drogę od polskiej milicji drogowej, następnie przejść przez lokalną komendę rosyjskiej żandarmerii wojskowej, gdyż brał w nim udział pojazd z rosyjskimi tablicami wojskowymi. Żandarmeria dała znać do jednostki, na której pojazd był stanie(?) Kilka ‘filtrów tajności i nieufności’, oraz efekt ‘głuchego telefonu’ na trasie przebiegu tej informacji mogły z łatwością przetworzyć ją w przekaz wywołujący panikę u samotnej funkcjonariuszki czekającej na zupełnie inne sygnały. A może właśnie, brak oczekiwanego rozkazu o właściwej porze, był sygnałem alarmowym wszczynającym procedurę wygaszenia operacji i zatarcia jej śladów? A może zadziałało jeszcze coś innego? Dziwne przeczucia, jakie Safona miała tamtego dnia, co do wypadku będącego przyczyną objazdu, wydawały jej się teraz ostrzejsze, gdy tymczasem zapis ‘urojeniowej rozmowy’ na jego temat, uległ niemalże pełnej atrofii.

Tak, czy inaczej, pozostaje faktem, że GRUsznica  straciła zimną krew, oraz czujność, czyli efektywnie, jej zadanie ją przerastało właśnie w chwili, gdy zbieg okoliczności dał szansę Safonie.

Decyzja o wywiezieniu ciała z rosyjskiego „obiektu” nie musiała zostać zasugerowana Safonie przez kogokolwiek, ponieważ nie było dla niej sensownej alternatywy.

Dziś stara zasada kryminalistyki Niema ciała-Niema morderstwa wydaje się być anachroniczna, lecz to był rok 1969 za żelazną kurtyną a operacja, w której porwanie Safony odgrywało jakąś rolę, gołym okiem wyglądała na nielegalną nawet z punktu widzenia tamtejszego ówczesnego „legalizmu”.

 Zatem decyzja Safony, by wywieźć ciało a właściwie rzężącą wciąż Rosjankę z obiektu, była oczywistym krokiem. Safona, przez moment, rozważała także upozorowanie samobójstwa. Może nawet uległaby temu pomysłowi, ale nie miała na czym spisać romantycznego listu pożegnalnego i nie znała charakteru pisma pół-denatki. A przecież, według tradycyjnej kryminalistyki Nie ma listu pożegnalnego-Nie ma samobójstwa.

Fakt, że Rosjanka przeparkowała miniaka, Safona odkryła sama, gdy po wymianie odzieży z pół-denatką zrobiła rekonesans korytarza. Odkryła też wtedy łazienkę, gdzie lustro podpowiedziało jej, iż musi się przemyć i zapleść włosy, by nie wzbudzać podejrzeń przy bramie. Toalety w łazience podsunęły też inny użyteczny pomysł.

Pakując GRUsznicę  za tylnymi siedzeniami odkryła arsenał i cudzą damską torebkę z „cudowną” zawartością. Jej własnej torebki tam nie było a w tej „cudownej” nie znalazła niczego pochodzącego z jej własnej, jak dowód osobisty lub karty biblioteczne. A jednak było tam coś co NIE należało z pewnością do Rosjanki. Tym czymś był prawdziwy paszport Safony. Jej własny paszport, najwyraźniej wyciągnięty z biura paszportowego[1] bez jej wiedzy.

Niejasne wspomnienie „tajniackich” opowieści jej męża kazało jej sprawdzić, co jest pod podszewką tej torebki. Była tam legitymacja STASI przysługująca rosyjskim oficerom łącznikowym w DDR, oraz uniwersalna przepustka specjalna rosyjskiego ministerstwa obrony [zwana przez tajniaków sowieckiego bloku ‘wiezdziechod’] z odręcznym podpisem Андрей Антонович Гречко Министр Oбороны.

To zawartość „cudownej” torebki wskazywała kierunek ucieczki a „arsenał” w aucie, którego też nie mogła porzucić, dawał wielkie szanse, nie tylko przejechania przez bramę, ale nawet wygrania małej bitwy.

Była tam też saperka podpowiadająca, co należy zrobić z ciałem, albo sugerująca co miało stać się z ciałem Safony.

Żołnierze przy bramie nie robili problemów poza estetycznymi. W Rosji nawet kapitan GRU może być obiektem sprośnych uwag pijanych szeregowców, jeśli jest kobietą. Ale to cała niedogodność.

Nie zaszła konieczność użycia „arsenału”, choć pokusa, by go użyć i tą drogą odpłacić jakiemukolwiek Rosjaninowi za drugą w ciągu 30 lat kradzież życia Safony, była ogromna… Może do trzech razy sztuka

Zakopanie zwłok-już-naprawdę-zwłok w lesie wydawało się najbardziej oczywiste, lecz obserwując przez szybę samochodu, zalewowe łąki wzdłuż szosy pomyślała o grubej darni, jaka bywa w takich miejscach. Darni, którą łatwo naciąć saperką i oderwać od podłoża a potem niemal bez śladu umieścić w tym samym miejscu.

 Zjechała w brukowaną tzw. kocimi łbami drogę, przechodzącą dalej w polną gruntówkę. Było tuż przed 22.00, wiec wciąż dość jasnawo. Pogodna letnia noc nigdy nie jest naprawdę ciemna. Do tego lato było suche, zatem o ugrzęźnięciu, lub uszkodzeniu nawet tak niskiego zawieszenia nie było mowy. Wystarczyło jechać ostrożnie.

Po zerwaniu darni wykopała płytki grób i wrzuciła doń GRUsznicę twarzą do dołu. Kobieta już nie charczała. Zapewne jej mózg ostatecznie przestał pracować z niedoboru powietrza i wyłączył całą resztę. Nie łatwo było wywieźć ją za siedzeniami mini Austina. Kobieta miała ok. 180 cm wzrostu, więc Safona upychała ją brutalnie i szczelnie przykryła kocem, oraz pokaźnym „arsenałem”, by uniknąć alarmu przy bramie … Diabli wiedzą po co Rosjanka przeparkowała miniaka i załadowała do niego 6 czeskich pistoletów maszynowych, tyleż toreb z magazynkami i dwa chlebaki granatów?…

Teraz to wszystko dosłownie wylądowało na jej głowie. Prawie wszystko. Safona zostawiła sobie coś co dawało jej poczucie, iż żywcem już nikt jej nie weźmie. …Nigdy więcej. Pozostało jeszcze położenie darni z powrotem. Na wszelki wypadek  przyciągnęła na to miejsce suchy konar przyniesiony nieopodal wiosenną wysoką wodą.

+++

Diabli wiedzą po co Rosjanka przeparkowała miniaka i załadowała do niego 6 czeskich pistoletów maszynowych, tyleż toreb z magazynkami i dwa chlebaki granatów? To, właściwie już  retoryczne (w trakcie pochówku) pytanie okaże się bardziej żywotne niż przypuszczała. Nawiedzało ją przez prawie siedemnaście miesięcy nierozwiązane, choć jej podświadomość znała rozwiązanie po pierwszym rzucie oka na saperkę, jeszcze na terenie rosyjskiego „obiektu”. Instynkt wytrenowany w wojennym dojrzewaniu, powiedział jej to, nawet kilkanaście minut wcześniej, choć mówił bezpostaciowymi impulsami.

To taki właśnie impuls pchnął Safonę do skoku na Rosjankę, gdy ta wykrzykiwała plugawe pogróżki z pistoletem w dłoni na widok pustej klatki.

 Dopiero po upływie aż tylu miesięcy, gotowa, zwerbalizowana odpowiedź, po prostu pojawiła się w głowie Safo, jakby tam zawsze leżała w tym samym miejscu, przeoczana w trakcie tysięcy poszukiwań:

GRUsznica miała zatrzeć ślady operacji zaprojektowanej w jakiejś specjalnej komórce, poza standardowym łańcuchem dowodzenia… Miała to zrobić, ponieważ zbyt wiele elementów się pochrzaniło, albo coś się stało jednemu jej przełożonemu, który mógłby powiedzieć спокойно продолжай… Albo zdarzyło się coś jeszcze innego… Nie ważne co. Ważne, że Rosjanka miała posprzątać a ‘śmieciem do zamiecenia pod dywan’, albo pod ziemię, byłam ja.

Tak, istotny jest tylko fakt, że Rosjanka przeszła do fazy wors-case-scenario co oznaczało, iż to ja miałam znaleźć się w jakimś dole

Wyciągnięcie tej intuicyjnej konkluzji z mroków podświadomości w światło racjonalnych słów, było od początku rodzajem nieuchronności. To ‘olśnienie’ zdarzyć się musiało, by coś mogło się zakończyć i coś rozpocząć.

Człowiek rozpoczyna nowe życie, gdy zmienia jego własne postrzeganie własnej przeszłości. Niektórzy potrafią, to osiągnąć przez afirmację określonych akcentów, co jest zdolne zagłuszyć ‘tamte inne’, jakie dotąd strzegły konsekwencji ‘starego życia’.

Są jednak i inni ludzie

 Ludzie organicznie niezdolni do wiary w afirmację. Tacy ludzie skazani są na czekanie, aż ich pamięć zostanie samoistnie przeorganizowana jakąś śladową substancją. Przemieniona niezauważalnym enzymem zmieniającym kolory i odwracającym bieguny, oraz oświetlenie zapamiętanych wydarzeń.

Taka zmiana może czynić świadomość własnej przeszłości bardziej racjonalną i zdrowszą, lecz ma także swój koszt.

 Nie da się takich przemian kontrolować, więc oświetlenie jakiegoś dobroczynnego detalu może oznaczać zepchnięcie w niepamięć innego równie dobroczynnego.

W przypadku Safony, pewna kluczowa kwestia pozostała w najgłębszym mroku. Pozostawała tam, tak przed tą naturalną, dobroczynną transformacją pamięci jak i po niej.

To była kwestia doskonałego skoku z więźby, który unieszkodliwił agentkę GRU w ułamku sekundy, bez walki. Skoku, który równie dobrze mógł skończyć się groźnymi obrażeniami a nawet śmiercią skaczącej.

Safona nigdy nie zgłębiła implikacji tego faktu. Ani przed, ani tym bardziej, po transformacji. Pomimo, że rozpatrywała wiele alternatywnych scenariuszy pozostałych epizodów, nigdy nie przyjrzała się krytycznie temu jedynemu.

Te drzwi pozostały nigdy-nieotwartymi.

A drzwi nigdy-nieotwarte rzadko bywają zamurowywane, pozostają więc jako połowicznie zapomniana nadzieja i/lub połowicznie zapomniana groza.

 Trwają w takim paradoksalnym status quo do dnia, gdy ten dylemat przestaje być istotny. 

Lecz nim to nastąpiło… był objazd i ostatnia mobilizacja…była DDRowska granica i arogancka brawura z wyczerpania… oraz Jorg wspaniały, romantyczny  berliński taksówkarzI był tysiącletni płacz

Tysiącletni nawet jeśli ustał po „zaledwie” siedemnastu miesiącach.

Po siedemnastu miesiącach od chwili jaką zapamiętał cały świat.

Od chwili, gdy nogi skaczącej z belki Safony uderzały w ciało krzyczącej Rosjanki.

Fakt. Świat zapamiętał tę chwilę z innego powodu… W tym samym momencie ktoś inny odciskał właśnie pierwszy ślad w niemej powierzchni Księżyca.

+++

Nadzieją na przetrwanie w ‘nowym życiu’ był Orfeusz, jej więcej-niż-brat-bliźniak. Jej towarzysz przetrwania wojny i wczesnego powojnia.

Droga w nowe życie przez kontakt z Orfem była najbardziej obiecującą ale była jednocześnie najbardziej narażoną na ‘przechwycenie’ przez Moskali.

Ale jaka była alternatywa(?)

W paszporcie Safony znalazło się jednorazowo więcej wiz niż kiedykolwiek wcześniej ale wszystkie one były przecież pozyskane przez Moskali. To szlak, jaki będą trzymać pod kontrolą. W tamtych czasach uzyskanie wizy do wielu krajów było znacznie łatwiejsze, albo nie wymagano ich wcale.

Pozornie zapas gotówki mógł wystarczyć na relatywnie długo. Na wystarczająco długo, by znaleźć pracę. Może nawet praca dla Maisons-Laffitte była w zasięgu, wszak Safo nie była postacią anonimową dla paru współpracowników ‘Kultury’. Jednak, to wszystko, bez odcięcia jej prawdziwej tożsamości, było rodzajem rosyjskiej ruletki. A za pomysł z Maisons-Laffitte Safona skarciła się sama natychmiast po sformułowaniu tej opcji. ‘Kultura’ była tak dalece inwigilowana przez służby PRLowskie i parę innych, iż szukanie przystani właśnie tam, było raczej przeciwskuteczne. Abel odradzał jej nawet korespondowanie ‘Kulturą’, lata temu. A jako były „tajniak” wiedział co mówi.

Może Ameryka Południowa. Wciąż bez odcięcia mojej tożsamości, nigdy nie zaznam spokoju. To już nie lata 1940te, gdy znikali tam naziści. Teraz wszystkie latynoskie kraje penetruje wywiad Fidela, często efektywniejszy od swych mentorów-czekistów.

Może jednak kontakt z Orfem będzie bezpieczniejszy(?)

Safona mogła po prostu zadzwonić ze Stuttgartu na izraelski numer otrzymany od brata jakiś rok temu. Nie był to numer domowy, ponieważ jego miejsce zamieszkania zostały utajnione. Numer kontaktowy musiał być obsługiwany przez Shabak lub Aman. Taki kontakt przejdzie przez ręce paru osób, a to podwyższy ryzyko. Ich zadaniem jest chronienie cennego inżyniera izraelskiego przemysłu obronnego. Nie mam wątpliwości, że świetnie go chronią.  Z pewnością  nie narażą bez powodu takiej Żydówki jak ja ale… ale nie jestem pewna, czy im się nie przytrafi ‘taki powód’. Jeszcze więcej niepokoju budzi u mnie możliwość ‘przytrafienia się kuchy’ jaka narazi Abla i dzieci.

Kacapy mają bogatą ofertę i mogą kogoś, czymś skusić… Wystarczy jeden funkcjonariusz niskiej rangi. Znam osobiście paru ‘spooks’ a z jednym nawet mam dzieci, wiec trudno mi o naiwną wiarę w niewzruszony profesjonalizm, albo anielskość decyzji jakie podejmują… Czasem, bo chcą, czasem, bo muszą.

Jednak dzieciaki, które spędziły lata na ukrywaniu się przed śmiertelnym niebezpieczeństwem, miewają tajemnice, których szczegółów nie zna nikt inny, nawet najbliżsi.

Zadzwonię. Będę rozmawiać po hebrajsku, więc będą musieli traktować mnie jak Żydówkę… przynajmniej chwilowo.

+++

– … A kto mówi?

–  Katarzyna Czajkowska.

 – Proszę podać swoje dokładne dane paszportowe. W najbliższych dniach oddzwonimy i możliwe, że połączymy panią z panem Lilienthalem.

– Gówno ci podam. Orfo Lilienthal mnie zna. Macie mu powiedzieć, że dzwoniłam i będę ponownie dzwonić z innego numeru. Zadzwonię jutro o dziesiątej trzydzieści mojego czasu. Wiesz skąd dzwonię, więc sobie przeliczcie na wasz. Do jutra.

Tylko prawdziwa izraelska Żydówka mogła w ten sposób potraktować oficera służb. Dobrze, że niemieckie rozmównice na pocztach były dobrze wytłumione, bo całe centrum Stuttgartu doświadczyłoby śródziemnomorskiej natury Safony po hebrajsku.


[1] W PRL paszport musiał być zdeponowany w biurze paszportowym najdalej miesiąc po powrocie z podróży zagranicznej i spoczywał tam do czasu oficjalnie zatwierdzonej następnej podróży; naruszanie tych regulacji powodowało utratę prawa korzystania z niego na dłuższy czas lub na zawsze. Urzędnicy biura paszportowego mieli dość swobodne prawo blokowania paszportu nawet w sytuacjach, gdy te regulacje nie zostały naruszone.

Podziel się

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *