Watażki
Druhowie
Wojownicy
Yaxa poszedł spać do swojego pokoju. Abel miał zamiar zrobić to samo w swoim ale jakoś mu nie wychodziło. Na poły odruchowo pogrążył się, więc w ‘pisaniu myślami’ książki, której realne pisanie odwlekał od bardzo dawna. Odwlekał, bo nie było najmniejszych szans na wydanie jej w PRL i nie wielkie na druk gdzieindziej. To ‘pisanie myślami’ już od lat paru, było dla Abla ekwiwalentem przysłowiowego ‘liczenia baranów’.
Gdzieś tam w różnych szufladach jego domu walały się fragmenty manuskryptu. Większość rozdziałów doprowadził do stanu, który mógłby oddać do druku dawno temu zachowując pewność, że nigdy nie musiałby korygować tego co w nich napisał. Jednym z nielicznych, co do których takiej pewności wciąż nie miał traktował o doborze liniowych kadr dowódczych (tak oficerskich jak i podoficerskich). A w tymże, najbardziej dręczyły go problemy doboru w czasach pokoju.
To właśnie zagadnienie obudziła rozmowa telefoniczna z jego byłym podkomendnym Frankiem Rebskim.
Jednym z najwnikliwiej obserwowanych był podporucznik Franciszek Rebski.
Nieprzeciętnie silny, potężny facet, 189cm wzrostu. Jednocześnie spokojny i cierpliwy. Syn samotnej matki alkoholiczki. Bardzo wcześniej zaczął trenować zapasy a później podnoszenie ciężarów, by nie być bitym przez licznych kochanków matki i nie tylko ich, ponieważ dzieciństwo spędził w parszywej dzielnicy jakich rzekomo w sowietystycznych krajach nie było. Maturę zrobił w technikum samochodowym pracując jako mechanik ale marzył, by być nauczycielem. Studia wojskowe wybrał tylko dlatego, że dawały dach nad głową i możliwość szybkiego usamodzielnienia się.
Teraz był już nieco za-starym-podporucznikiem. Miał pecha z momentem historycznym na rozpoczynanie kariery. Ledwie się zadomowił w dywizji a już przytrafiła się ‘Operacja Dunaj’. Wielu dostało po niej awanse ale Rebskiego pominięto.
Czy to dlatego, że za bardzo trzymał się regulaminów w jej trakcie(?), czy dlatego, że bardzo pozytywną opinię do jego awansu wystawił Abel przed swoim odejściem(?)
Abel nigdy się tego nie dowiedział. Ktoś najwyraźniej bardzo nie lubił tego chłopaka… mniejsza o powód… w LWP powód mógł być kompletnie absurdalny… na przykład to, że Franek Rebski, jak tylko mógł, unikał proszenia o pomoc… to dotyczyło tak spraw służbowych jak i prywatnych… albo to, że zamiast poprosić o przydział auta, kupił spisaną ze stanu po wypadku furgonetkę WSW i zrobił z tej pogniecionej nyski „prawie volkswagena kampera”.
Pozornie wybrał służbę z pobudek ‘garnusznika’. Z pewnością nie jako ‘watażka. Takie połączeniu cech fizycznych i mentalnych niemal automatycznie czyniło z niego naturalnego mentora swych podwładnych ale…
Ale czy tak wzorcowy dowódca czasów pokoju nie stanie się pułapką dla siebie i dla nich w warunkach bojowych?
Abel poświecił obserwowaniu Rebskiego tak wiele uwagi, że mimowolnie przeszedł poza granicę relacji służbowej. W efekcie powstała bliższa znajomości między jego rodziną a małżeństwem Rebskich.
Mira Rebska, czyli pani podporucznikowa, była nauczycielką języka polskiego. Była niską, niemal chorobliwie chudą blondynką o raczej umiarkowanej urodzie. Była bezpłodna a przynajmniej tak twierdzili lekarze i bardzo cierpiała z tego powodu. Ten fakt, prawdopodobnie, powodował u niej nieco niecodzienną fascynację rodziną Abla a zmiłowanie do literatury, uczyniło ją wielbicielką jego Safony.
Państwo Rebscy byli, więc najbardziej naturalnymi kandydatami na opiekunów jego córki, gdy okazało się, że musi wyruszyć na „identyfikację zwłok” w Poznaniu.
Abel zagłębił się bardziej w swoją unikalną wersję ‘liczenia baranów’:
Istnieją cztery rodzaje dowódców szczebla podoficerskiego jak i oficerskiego.
‘Garnuszniki’. Termin zaczerpnąłem z rosyjskiego, ponieważ żaden polski odpowiednik nie oddaje natury tych ludzi w równie pełnym i zwięzłym stopniu.
Może nawet nie powinienem włączać ich w moją systematykę, ponieważ są to kompletni cywile, przychodzący do armii z powodów wyłącznie socjalnych. Tym niemniej żadna armia nie jest od nich wolna a co więcej spora część z nich imituje cechy pozostałych kategorii. Czasem nawet robią to wystarczająco umiejętnie, by zmylić ‘obserwatora’ . Takie imitowania działają tylko w realiach pokoju ale gdy weryfikuje je wojna, to jest już raczej za późno.
Rasowy ‘garnusznik’ chce po prostu być na publicznym garnuszku i pilnować, by on nie wysechł, to wszystko.
‘Watażki’. Jawnie występują tylko w armiach trzeciego świata. Do pozostałych wkradają się w kamuflażu ‘garnusznika’ lub ‘wojownika’. Nie mam pewności, czy to nie jest, po prostu, sub-kategoria ‘garnuszników’, którym stopniowo odbija z nadmiaru władzy i wygody. Niektórzy rozsądni oficerowie uważają, iż na wojnie bywają wyjątkowe sytuacje, gdy watażka może się na coś przydać. Ja jestem co do tego sceptyczny. Owszem, takie sytuacje są ale rozwiązywanie ich z pomocą ‘watażki’ raczej zawsze przychodzi zbyt drogo. Sprawa do dalszego przemyślenia.
W okresie pokoju ci ludzie są zarazą. Koszarowy sadysta, to zawsze ‘watażka’ sfrustrowany pokojową rzeczywistością.
Niestety, są dobrze postrzegani w LWP i całym Układzie Warszawskim. To ekosystem w sam raz dla nich. W sojuszu zbrojnym, gdzie wyznacznikiem oficerskiej bojowości, jest wypijanie szklanki wódki na śniadanie… Gdzie kompetencje ucieleśnia zdolność wyglądania w miarę przytomnie po takim śniadaniu… A odwaga zamyka się w raportowaniu z takim wyziewem prosto w nos przełożonego…
‘Druhowie’. Kompetentni i rozumiejący po co jest armia nawet jeśli nie potrafią tego zawrzeć w słowach. Sednem jest pacyfistyczne znaczenie starej rzymskiej maksymy ‘si vis pacem, para bellum’, tzn. głębokie poczucie, że przed wybuchem przemocy chroni istnienie formacji gotowych wygrać konfrontację a co najmniej bardzo boleśnie zranić przeciwnika, bez względu na to, czy jest to ‘oficjalny wróg’, czy ‘jeszcze bardziej oficjalny sojusznik’.
To świetni mentorzy swych podkomendnych w dobie pokoju ale tym samym potencjalne pułapki (dla podkomendnych i samych siebie) w razie wybuchu wojny.
Mam poważne obawy, że mój własny syn należy do tej kategorii, dlatego wolałbym aby porzucił mundur.
‘Wojownicy’. W czasach pokoju umiarkowanie poprawnie spełnia rolę ‘druha’ ale to przede wszystkim dowódca czasów wojny. Nie ważne jak przygotowany teoretycznie, wojownik instynktownie widzi szerzej i dalej, niż jego podkomendni. To ktoś obdarzony także naturalnym magnetyzmem, zdolnym do skłonienia podkomendnych, by za jego pomysły umarli, wierząc, że on potrafiłby umrzeć za nich…
W czasie pokoju łatwo pomylić ich z ‘druhami’ a nawet z przyzwoitymi ‘garnusznikami’. W czasie wojny, tymczasem, jeszcze łatwiej ich pomylić z ‘watażkami’, dlatego trzeba wiedzieć jak wiedli się przed nią. A to staje się trudne, gdy potrzeby kadrowe rosną wykładniczo jak np. Niemcom w 1941. Koszarowy terrorysta może sprawić, że podkomendni będą przez chwilę bali się bardziej jego niż przeciwnika ale… ale ta chwila jest krótka i może skończyć się katastrofą większą niż zakres odpowiedzialności watażki.
Generalnie jest trudno z tą kategorią. A jest to kategoria najcenniejsza.
Uczciwie należy powiedzieć, że w Szóstej Powietrzno-Desantowej trudno byłoby znaleźć przedstawicieli pierwszej kategorii a i druga nie występował w czystej postaci, lub wcale.
A to dzięki jednemu szczegółowi.
Konstytucją tej dywizji była zasada, że nie ma w niej etatów ‘NIE-skaczących’. Wymóg skakania skutecznie odstraszał od służby w niej najgorszy materiał dowódczy dostępny w LWP. Karierowicze, imitatorzy, nadęci oportunistyczni idioci i pospolici sadyści, po prostu nie lubią ryzykować wypadku przy skoku spadochronowym. Ich kariery odbywały się pod czyimś patronatem a patron dbał, by nikt nawet przez przypadek nie wetknął takiego przydziału ich totumfackiemu. Strach przed skakaniem był w tych kręgach wręcz zabobonny. A i obiektywnie trzeba przyznać, iż technologia spadochronowa lat 1960tych była wciąż bardzo wypadkowa i wrażliwa na nawet drobne wahnięcia pogody.
W tych okolicznościach, upatrzenie sobie utalentowanych dowódców-czasów-pokoju było relatywnie łatwe ale wyłonienie spośród nich prawdziwych wojowników, było jeszcze trudniejsze.
Jedynymi instrumentami doboru jakimi dysponowałem w tamtych latach były własne doświadczenie frontowe, uważna obserwacja i intuicja… trochę za mało.
Abel w końcu zasnął dzięki kojącemu poczuciu, że podporucznik Rebski, najprawdopodobniej należy do ‘najcenniejszych’, oraz wiedzy iż ma go po swojej stronie.