Zasuwy wrót psiarni  

[Intruzja międzyrozdziałowa]

Któż nie słyszał o tym jak blisko była ludzkość od wojny światowej w trakcie  kryzysu kubańskiego(?)

Nie była.

Nie tylko sam Chruszczow bluffował, nie tylko nie był to bluff skierowany przeciw USA ale jeszcze na dodatek ‘rodzina Kuzniecowa’ zainstalowała w kluczowych miejscach ‘moich starszych kuzynów’ (starsze pokolenie ludzi wyselekcjonowanych tak jak ja) jako dodatkowy układ bezpieczeństwa. Wasyl Archipow był tylko jednym z nich.

Kryzys kubański był tylko pierwszym aktem chruszczowowskiej kampanii wewnętrznej o ponowne obalenie caratu kolegialnego. Chruszczow wydumał sobie stalinizm bez krwawych czystek jako najlepszy ustrój dla moskiewskiego imperium. Nic nowego, po prostu samodzierżawie, wyposażone dodatkowo w ponadnarodowy uniwersalizm obrony marksizmu zamiast prawosławia/chrześcijaństwa. Nieuchronna konsekwencja. Każde imperium kończy jako samodzierżawie a później kończy się jego imperialność, lub kończy swą imperialność z pominięciem etapu samodzierżawia.

Chruszczow nie tylko przegrał pierwszy etap, bo nie uzyskał tytułu ‘pabiedanośca’ potrzebnego w etapie drugim, ale jeszcze próbował wyegzekwować drugi (czysto wewnętrzny) ‘na bezczela’, jak gdyby z pierwszym się mu udało. Próbował i w efekcie wylądował w dożywotnim areszcie domowym/daczowym.

Ta historia wiąże się z kontekstem mojego „zeznania” głównie przez

dalekosiężne skutki obalenia Chruszczowa, choć może nie-do-końca.

Generalnie każde imperium zawsze stara się wydrenować wewnętrzne problemy na zewnątrz, lub uderzyć swych wewnętrznych wrogów zamachując się ponad granicami.

Era sowiecka imperium moskiewskiego zaczęła się od próby tego typu podjętej przez Lenina.

Era chruszczowowska wynosi na skraj top-eszelonu władzy pewną kluczową postać a upadek Chruszczowa, pchnął tę postać nawet wyżej.

Nastąpiła era breżniewowska jaka tę postać i jej cele ostatecznie uformowała.

Każda z dworskich koterii jakie zawiązały spisek przeciw Chruszczowowi nienawidziła każdej z pozostałych. Każda też, zakładała, iż Breżniew jest tylko pieczęcią na umowie o obaleniu Chruszczowa. Zatem gdy już areszt domowy/daczowy Chruszczowa zostanie przypieczętowany, a może nawet biedakowi się umrze z obżarstwa i opilstwa (co nie zdziwiłoby nikogo), walka o tron zacznie się na nowo. Walka, w której Breżniew nie będzie się liczył.

Nikt nie zakładał, iż  Breżniew może się liczyć, bo  był niczyj.

Było to błędne założenie typowe dla ‘dworskich top-graczy’.

Założenie nieuwzględniające, iż w historii frontman-figurant bardzo rzadko pozostawał figurantem po objęciu władzy.

Czy to w Moskwie, czy gdzie indziej, top-gracze zwykle popełniają jeszcze jeden typowy błąd. Ludzi stojących niżej, traktują jak ‘zrobotyzowaną obsługę’ a czasami nawet przestają dostrzegać istoty ludzkie wykonujące ich rozkazy.

 W przypadku Breżniewa kompletnie nie brali pod uwagę epicko-znamiennego faktu z jego biografii, choć z łatwością mogli to sprawdzić, a może nawet niektórzy z nich o tym słyszeli. Każdy wie, że dla aresztowania Berii, Żukow utworzył ‘doraźną grupę uderzeniową’ złożoną z jego zaufanych oficerów. Sto procent ochotników, świadomych, że jeśli coś pójdzie nie-tak, albo wierchuszka spisku będzie chciała zatrzeć ślady, czy zaoferować kozła ofiarnego, to czeka ich los gorszy od śmierci… a potem jeszcze i śmierć.

Leonid Illicz Breżniew był jednym z tych oficerów.

Breżniew zerwał się z uwięzi inwestując w drugi, trzeci a i piąty eszelon władzy. Inwestują sposobem prostym i ‘niezamietnym’ dla dinozaurów.

Natychmiast przystąpił do rozdawania państwa na nie-najwyższych-szczeblach władzy.

Takie stanowiska wymykały się optyce top-graczy toczących bój o centrum… o tron.

Tymczasem Breżniew niczym sprytny papież, tworzył tą drogą własne stronnictwo zanim jeszcze opadł pył po wykurzeniu Chruszczowa.

 Równolegle zaczął rozwadniać determinację stronnictw.

Jednego po drugim.

Jego nowi (niezbyt wysoko stojący) ludzie okazali się w tym procesie doskonałymi narzędziami. Za ich pośrednictwem mógł bezpiecznie obiecywać wszystko wszystkim. Nie musiał się wcale troszczyć, że jedne obietnice wykluczają drugie.  A co jeszcze dziwniejsze, stopniowo przestawało to przeszkadzać również potencjalnym/niedoszłym beneficjentom owych obietnic zupełnie bez pokrycia.

Między rokiem 1964, gdy zasiadł na carskim tronie GENSEKA a zakończeniem sprawy czechosłowackiej w 1968, coraz pewniej ‘bawił się światełkami’.

 Od czasu do czasu błysnął komuś zielonym światłem, ale nie za. Terminy ‘posiadania zielonego światła’ nigdy nie były dość długie, by spokojnie wykonać projekt, więc trzeba było prosić o więcej niż się potrzebowało, lecz nie za dużo, aby dostać cokolwiek.

 I tak sobie Breżniew błyskał tym zielonym, by za chwile postawić delikwenta pod żółtym, by ostatecznie zamrugać czerwonym i znowu żółte. I tak w nieskończoność.

Z czasem żółte stało się jego ulubionym.

Gdy ktoś chciał się skarżyć na ‘stanie w korku’… jeśli przy tym miał dość racji, lub wpływowe stronnictwo, to oczywiście otrzymywał tę możliwość. Nawet negocjowano takie problemy. Ale negocjowano je latami.

To była tajemnica sukcesu Breżniewa. On nigdy nie odmawiał i nie odrzucał na zasadzie, ‘Bo wiem lepiej’,  jak to robił Chruszczow. Breżniew nie tylko z premedytacji ale chyba też  i z najgłębszych przekonań, kultywował leninowski model ‘caratu kolektywnego’, gdzie carem było biuro polityczne KCKPZR a jego przewodniczący (sam Breżniew) cieszył się ‘jedynie pewnymi przywilejami arbitra’. W połączeniu z nieoficjalnymi instrumentami, jakie sobie zaaranżował, taka prerogatywy były w pełni satysfakcjonujące.

Yurij Władymirowicz Andropow.

Od 1967 Andropow obserwował tę zabawę już z fotela prezesa KGB, więc znał ją w najdrobniejszych aspektach.

Po roku 1968 inne kolory poza żółtym,  prawie się już nie zdarzały. Wszyscy stali wokół jego centralnego skrzyżowania, na którym breżniewowska ‘rodzina’ i przyjaciele, urządzali ogólnopaństwowy festyn. Korumpowali siebie i resztę. Mówiąc metaforycznie sprzedawali bilety na festyn i zbędne gadgety wszystkim oczekującym, w tym monstrualnym korku. Sprzedawali także całkowicie nie-metaforyczną wódkę, bawełnę, brylanty i różne takie.

Nawet najpotężniejsze stronnictwa przestały się na to zżymać i akceptowały każdy nonsensowny gadget, jak choćby sprawę łunochoda, do której nawet KGB zostało upokarzająco zaprzęgnięte.

Reszta narodu adaptowała się jeszcze lepiej, tworząc ogólnopaństwową piramidę festynów tego typu, a co ambitniejsi, próbowali podłączyć się do tego centralnego. Zaraza stopniowo ogarnęła całe imperium po najciemniejsze zakamarki rosyjskiej głubinki. Aż imperium nieomal zamarło, jakby w krwioobiegu płynęła mu smoła zamiast krwi.

Jeśli ktoś jeszcze dostawał od Breżniewa, choć mignięcie zielonego światła, to tylko członkowie jego familii. Żeby cokolwiek progresywnego przepchnąć trzeba było włączać do projektu tych skorumpowanych przygłupów i pozwalać im nanosić własne poprawki. Zawsze kretyńskie poprawki(!) Miało się szczęście jeśli były one jałowe i tylko podrażały projekt, lub rozwlekały go w czasie.  Ale mało kto miał tyle przychylnego losu.

Andropow był, bardzo długo, absolutnie lojalny na fotelu naczelnego czekisty.

Najprawdopodobniej z powodu nienawiści do poprzednika. Nienawidził ludzi chruszczowowskiego top-eszelonu szczególnie za rok 1956.

Andropow był ambasadorem na Węgrzech od 1954 roku. Kraj został doprowadzony na grań eksplozji przez rządy stalinisty Rakosiego. Kreml raczej nie tyle zdawał sobie z tego sprawę, co chciał odstalinizować rząd w swej węgierskiej kolonii. Miło to być osiągnięte przez niesymetryczne rozdzielenie władzy przekazujące jej większość w ręce premiera. Yurij Władymirowicz przybywał do Budapesztu z zadaniem ‘zdecydowanego popierania’ rząd Imre Nagy(a). Pewnie dlatego, że tenże pomieszkiwując w Związku Sowieckim, zarabiał na życie jako wydajny czekista.

 Andropow natychmiast zorientował się, że wybuchowość klimatu na Węgrzech tylko rośnie. Stalinowscy sadyści zbierają się do odzyskania pełni władzy. Miał rację. Zrozumiał też, że Nagy nie rozminuje atmosfery nawet jeśli Moskwa powstrzyma Rakosiego. Wysłał do Moskwy pragmatyczny, dopracowany w detalach plan rozładowania napięcia przy pomocy młodego komunisty Kadara. Centrala najpierw zwlekała z usunięciem obu starych aparatczyków a następnie plan odrzuciła.

 Yurij Władymirowicz uważał się (wtedy jeszcze szczerze) za dyplomatę, choć lata wojny spędził w jakiejś ‘tajnej strukturze’ a z tajnych struktur Moskal nigdy nie wychodzi, lub one nie wychodzą z niego. Pewne jest, jednak, iż tą ‘strukturą’ nie mogła być czeka, bo Andropow podzielał to osobliwe poczucie pogardliwej wyższości wobec czekistów, właściwe większości sowieckich dyplomatów, którego nie wyplenił nawet strach w czasach największej wszechwładzy czeki.

Może powód jego niechęci do Nagy(a) był inny(?) Może wiedział coś jeszcze, albo polegał na swoim instynkcie(?)

Stalinowski sadysta Rakosi zmusił Nagy(a) do ustąpienia, co okazało się zapalnikiem a potem…

Potem trzeba było trzeba było najechać Węgry, by zagonić je z powrotem do ‘obozu socjalistycznego’ zwanego po cichu ‘imperium zewnętrznym’ albo głośniej (choć nadal w zamkniętych gronach) ‘bliską zagranicą’.

Kadar stanął na czele Węgier ale drożej i krwawiej, niż postulował Andropow, którego odwołano z ambasadorowania.

Nic tak nie rozsierdzało Yurija Władymirowicza jak idioci rozpieprzający jego drobiazgowo opracowane plany. Szczególnie idioci stojący od niego wyżej. Nienawidził ludzi chruszczowowskiego top-eszelonu z pobudek profesjonalnych, choć może chodziło też o to, co przytrafiło się jego żonie w trakcie Rewolucji Węgierskiej. Nie mam pojęcia co się wydarzyło ale wszyscy wiedzieli, że Tatiana Filipowna „niedomaga” permanentnie od tamtych wypadków.

Stopniowo rozwinął nienawistną pogardę nie tylko do swych przełożonych w ministerstwie spraw zagranicznych i KC ale do samego Chruszczowa, zamiast nich wszystkich. W rozmowach prywatnych obsesyjnie rozpowszechniał plotkę o tym jakoby Chruszczow przekazał Krym Ukrainie w formie rekompensaty za przekazanie paru ukraińskich wsi do Rosyjskiej Republiki Radzieckiej a ściślej do ‘kurskaj obłasti’. Dlaczego? Ponieważ chciał być urodzony w Rosji a nie na Ukrainie. Powtarzał ją tak obsesyjnie, że całkowicie zapomniał jaka to brednia.

W rzeczywistości, ten epizod był przykładem rozumnego pragmatyzmu do jakiego Chruszczow bywał zdolny. Przynajmniej zanim wpadł w finalne stadium swojej szajby. Prawdziwy powód był banalny w swym pragmatyzmie. Jak uprawiać ziemię na Krymie, wiedzieli Tatarzy, których Stalin wywiózł. Z wielu nudnych powodów odbudowanie dawnych porządków było trudne i niezbyt-chciane ale istniała alternatywa w postaci podwyższenia dostępności wody na Krymie. Aby ją podwyższyć, potrzebny był kanał z miejsca, gdzie jej jest pod dostatkiem. Mapa mówi skąd. Chruszczow wiedział, że wielka inwestycja zawisłą od kooperacji dwóch republik radzieckich jest skazana na klęskę po długich bólach. Tymczasem on potrzebował sukcesu i to szybko. Taką drogą Krym przypadł Ukrainie. Banał pragmatyzmu.

Andropow, przez jakiś czas, chyba nawet bardziej niż wierzył, że z Breżniewem będzie inaczej.

Miał ku temu powody otrzymawszy naprawdę ogromną swobodę w prowadzeniu i modernizowaniu czeki. O ironio (!) tej czeki, którą jeszcze niedawno tak pogardzał. Ale pewnego dnia skonstatował, że wszystko dalej telepie się starą koleiną a może i gorzej.

W 1974-75 Breżniew zawiódł go, rzucając na pożarcie idiotom plan ‘rozwiązania bliskowschodniego’. W 1978 ten plan w kadłubkowej formie przeszedł do realizacji jako inwazja Afganistanu.

Andropow przez bardzo długi czas starał się przeskakiwać, lub neutralizować idiotów w hierarchii. To było jego motorem awansu. W 1975, może 1976 dołączył Breżniewa do ‘galerii znienawidzonych idiotów a to znaczyło, iż musi go przeskoczyć w hierarchii, lub zneutralizować.

Andropow, szczerze wierzył, że można rozwiązać wszystkie problemy moskowickiego imperium wykonując jeden manewr ‘zamachując się ponad granicami’ ale szerzej i mocniej niż widział to Lenin.

Szczerze wierzył, że w wielkim imperium od Pacyfiku do Atlantyku, będzie re-dyslokował zachodnie kadry, albo i całe populacje, czy grupy zawodowe na wschód, w celu uporządkowania wschodniej części.

 W gruncie rzeczy były pewne precedensy z czasów Romanowych. Nie wiele one pomogły ale, jak sądził Andropow (nie-do-końca błędnie) ich ograniczony wpływ wynikał z ograniczonej skali i sposobu pozyskiwania tamtych ludzi w przeszłości. On zamierzał to robić w Euro-Azji pod jednolitą kontrolą Kremla… w większym stopniu, swoją własną.

OK. Porzućmy mój sarkazm wraz z eufemizmami i świętoszkowatością Andropowa.

Jego „porządkowanie Rosji”, prędzej doprowadziłoby do ruiny całej Europy a może i całego świata a to było ‘moim motorem działania’.

Ludzie, którzy oferowali mi drogę do działania, niezbyt troszczyli się o świat… niektórzy z nich nawet go nienawidzili ale jeszcze bardziej nienawidzili wojny. Nienawidzili ‘pełnomasztabnoj’ perspektywy wojennej dla moskiewskiego imperium.

Ja nienawidziłem tej gangrenicznej plamy na globusie.

Nienawidziłem moskiewskiego imperium i dowolnej idei imperialności państwa.

Ale moskowickie imperium chciałem zniszczyć, bo było ośrodkiem gangreny jaka wcześniej lub później zbije całą resztę.

Podziel się

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *