Podobnie jak Robert Paśnicki, mój znakomity kolega po piórze, postanowiłam obejść mój mały jubileusz: trzydziesty felieton dla TAKtoWIDZIMY (szesnastu „zamiast felietonów” urlopowych nie liczę). Chciałam wykorzystać tę sposobność, by podziękować redakcyjnym kolegom za współpracę i promowanie moich tekstów. Dziękuję również Wam, czytelnikom, za poświęcony czas i uwagę.
Piszę, jak wiecie, o operze, teatrze, filmie czy literaturze klasycznej. Staram się przy tym pokazać, że – przechodzący powoli do historii – podział na kulturę wysoką i masową (popkulturę), zrodzony w XIX wieku, tak naprawdę nie miał sensownych podstaw. Co najwyżej przyczyniał się do lepszego samopoczucia wyższych klas społecznych.
Cechy, kojarzone z kulturą masową, mogą dotyczyć równie dobrze wytworów kultury wysokiej. Wybitne dzieła bardzo często powstawały z powodów finansowych, np. obrazy na zamówienie. Często rozpowszechniano je masowo, chociażby publikując w gazetach powieści w odcinkach. Świetnym przykładem jest Opowieść wigilijna Dickensa, też drukowana w wysokonakładowej prasie, a pisana, gdy autor tonął w długach.
Przedstawienia teatralne czy operowe wcale nie były skierowane do wykształconego, kulturalnego odbiorcy, jak chociażby sztuki Szekspira, pełne rubasznych żartów i dosadnego języka – często tonowanego na potrzeby współczesnych inscenizacji czy szkolnej lektury. To była swego czasu rozrywka masowa, wywołująca wielkie emocje. Przypomnę tutaj serię moich felietonów o konfliktach, bójkach i rozruchach, na przykład krwawe starcia o to, który aktor szekspirowski jest lepszy.
W drugiej połowie XX wieku zaczęto doceniać wytwory tak wcześniej pogardzanej kultury popularnej. Umberto Eco w latach sześćdziesiątych wprowadził do kręgów naukowych rozważania na temat komiksu. Wybitni twórcy filmowi czy pisarze coraz częściej tworzyli dzieła gatunkowe, np. kryminały, thrillery, powieści/filmy szpiegowskie czy horrory. Okazało się, że liczy się sposób realizacji i przesłanie dzieła – nie jest ważny podział na sztukę wysoką i popularną, a na dobrą i złą.
Pisząc moje teksty, chcę pokazać, że teatr, także operowy, to nie świątynia sztuki, ale miejsce dobrej zabawy i silnych emocji (nawet nieudane przedstawienia dostarczają niezapomnianych przeżyć). Próbuję też przybliżyć sylwetki pisarzy czy kompozytorów, by przestali być tylko papierowymi postaciami czy suchymi nazwiskami z kart podręczników.
W zamierzchłych czasach dosłownie wszyscy oglądali w poniedziałkowe wieczory Teatr Telewizji, a w nim dramaty Dürrenmatta, Ibsena czy Anouilha (upamiętnionego zresztą w Kabarecie Starszych Panów jako rym do „szuja”). Jakoś nie uważano, że to będzie za trudne dla przeciętnego odbiorcy. W najlepszym czasie ekranowym wyświetlano sfilmowane przedstawienia operowe, a olbrzymim powodzeniem cieszył się program o muzyce klasycznej Nie taki diabeł straszny znakomitego dyrygenta Henryka Czyża. Teraz telewizja mocno obniżyła poziom, więc radźmy sobie sami!
Z jednej strony nie wstydźmy się miłości do komiksu czy komedii romantycznych, a z drugiej – nie bójmy się opery czy teatru. Wiem, że czasy są trudne, ale kultura może nam dać wiedzę, nadzieję czy po prostu chwilę radości.
Podobny jest cel TAKtoWIDZIMY i moich kolegów: docere, movere, delectare (pouczać, wzruszać, zachwycać). Zapraszam do lektury!