Ciemnogrodu dzień powszedni (41)
Analfabetyzm jest stanem naturalnym. Zapotrzebowanie na kulturę jest niszowe. Hobbyści wymierają. Nawet tak zwyczajne kolekcjonerstwo, jak filatelistyka, numizmatyka, filumenistyka czy zbieranie etykiet i kapsli po piwie, że o puszkach nie wspomnę, odchodzi w niebyt. Bo wszystko to wymaga określonego wysiłku i znawstwa, no i zachodu. Mało kogo stać na poświęcenie czasu. Poświęcenie brzmi dwuznacznie. Dla mnie jest ten czas święty, który wypełnia się twórczą medytacją… nawet nad kapslem z butelki piwa.
Tymczasem czas się zabija, zamiast go poświęcać dla siebie!
Jakaś poważna usterka duchowa (względnie, jak kto woli, psychiczna) dotknęła przerażająco przeważającą część społeczeństwa. Ci ludzie są gotowi zanudzić się na śmierć, ale wszystko uczynią, by nie przyswoić sobie wiedzy przekraczającej zakres szkoły ponadpodstawowej. Stymulują się bodźcami (d)ogłupiającymi. Kiedy zaś zaczynają się nie tyle starzeć, co niedołężnieć, a przede wszystkim chorować – okazuje się, iż te kruche wartości, jakimi są zjawiska kultury i sztuki, mogłyby nieść im pociechę, lecz oni nie są zdolni ich przyjąć, pojąć, użyć, zażyć… Nie pomyślą nawet o nich. Bo kto w młodości książek nie czytał, ten na starość nie sięgnie po nie.
Za to przyjmie inną ofertę – nienawiść i zaanonsowane w tytule niniejszego felietonu wstecznictwo. Wstecz nic tworzyć się nie da, ale niszczyć jest się w stanie pamiątki przeszłości z godnym talibów zapałem i skutecznością barbarzyńską. Pustaki są nienawistnikami, szukają okazji do zaczepki (czytaj: są obrażeni, zwykle też są urażone ich irracjonalne uczucia wyznaniowe itp.) i ją znajdują. Ostatnio w sukurs idzie im inicjatywa ustawodawcza, która na celu ma obronę chrześcijan. Jak gdyby w Polsce byli jacyś prześladowani chrześcijanie, że o katolikach nie wspomnę?
Zżymam się na tę rzeczywistość, opisując ją w stanie jakimś delirycznym niczym coś, co już jest opiewaniem czy „opiskiwaniem” dokonanego upadku, a jednocześnie bezustanną powtórką uczestnictwa w degrengoladzie Rzeczypospolitej. Chciałbym być heroldem nadziei, a ledwo mi się udaje (a może i nie?) zachęcanie siebie oraz innych do wytrwałości. Powściągam nie tyle swój gniew, co rozpaczliwą frustrację na tle politycznym i społecznym (osobistą nie epatuję, zostawiam ją wyłącznie dla swej udręki).
Bicie piany frazesów nie zakryje przed nikim, a już zwłaszcza przed samym sobą, oczywistych faktów, że nie dlatego otrząsnąć się być może nam uda z macek układu Kaczyńskiego i Ziobry, bośmy na oczy przejrzeli – lecz spowoduje to degradacja naszego życia gospodarczego. „Ekonomia, głupcze!” – wołał słusznie prezydent USA Bill Clinton. Nie było w tym głośnym haśle finezji, ale ono nigdy nie straci na aktualności. Co nie znaczy, że nie należy akcentów w polityce gospodarczej rozkładać w sposób przyjazny ludziom z każdej warstwy społecznej. Bez fanatyzmu, bez faworyzowania, roztropnie po prostu.
Kiełbasiany sprzeciw, opozycja bezideowa, zacofani hołubieni jako emanacja świętości ludu, bunt chlebowy, ogniste igrzyska – taka desperacja i jednocześnie deprecjacja wartości nie jest dobrym świadectwem ani metodą godną polecenia w państwie, które nie jest li tylko sezonowym tworem przypadkowych okoliczności. Cóż, kiedy demokracja nasza jest od narodzenia upośledzona, a jej pozytywna rehabilitacja została przerwana, ba, spowodowano jej uwstecznienie, zaś niepełnosprawność się pogłębiła za sprawą umyślnych działań ludzi złych do szpiku kości. Jest coraz bardziej dzieciuchowata i motłochowata (pajdo-ochlokracja) z wybitnym odchyleniem szowinistyczno-szamańskim.
Wielki, pompatyczny benefis zabobonu, jakiego jesteśmy świadkami, budzi demony! Plugastwo roznosi się z kościelnych ambon, z ministerstw i kuratoriów antyoświaty i antyszkolnictwa… Festiwal obscenicznej bezmyślności, wulgarnego deptania rozumu, odmawiania prawa do prawdy (niekoniecznie objawionej, lecz naukowej) – dopiero się rozpoczął i rozkręca na dobre, a raczej na złe, na bardzo złe, jak najgorsze!
Tak, ostatnie siedem lat (od roku 2015) było jedynie uwerturą, przygrywką do tego, co nadciąga, gdyż sączony jad nienawiści zaczyna działać. Zainfekowani (co charakterystyczne, przeważnie zdeklarowani antyszczepionkowcy) przepoczwarzają się w ostateczną formę ciemnogrodzkiego zombie. Pasuje tu też analogia z Morlokami z H.G. Wellsa Wehikułu czasu (przy okazji pouczenie: ten frazeologizm funkcjonuje w polszczyźnie od ponad stulecia, więc każdy, kto pisze o maszynie czasu, ujawnia swoją ignorancję językową).
Oni to sprawią, że jutro będzie wczoraj, czyli znów ucieknie nam nowoczesność, choć ledwieśmy jej posmakowali przez raptem kilka dekad. Nie jest bowiem prawdą, że do Europy wracaliśmy (pomijam geografię). Nie, myśmy się do niej wprowadzali. Mam przede wszystkim na myśli współczesną Europę jako wspólnotę nie jedynie polityczną, lecz nade wszystko cywilizacyjną i kulturową, wręcz mentalną. Antytezą tego jest „ruski mir”.
Aspirowaliśmy do bycia rzeczywistą (i istotną z czasem) częścią tego kontynentalnego stowarzyszenia, porozumienia bez barier granicznych i nacjonalistycznych. Chcieliśmy wreszcie się wyzwolić z przekleństwa zapóźnienia, porzucić zaściankowość i smętną tęsknotę za żenującym współczuciem z powodu tego, że znów nas zdradzono, bo ponad nami ktoś się ułożył, aby nas… zjeść, czyli choćby w rozbiorach partycypować (participation – to przykładowo po angielsku właśnie rozbiory, zresztą avant la lettre pomysł węgierskiego wodza-awanturnika Rakoczego, więc ostrożnie z tymi bratankami…).
Oto wkraczaliśmy do euroatlantyckiego mainstreamu, przestając być dziwolągami z dzikiego wschodu półwyspu Azji, ale… Reszta jest jękiem i płaczem. I o ile złodziejstwo da się rozliczyć przed wolnymi sądami, o tyle wtłoczona do mózgownic tzw. suwerena ideologia wstecznictwa pozostanie z nim i z nami na pokolenia. Jak dziedziczny syfilis. Gdyż ci ludzie będą infekować innych tą postawą antyzachodnią, antymodernistyczną, przeciwnowoczesną.
Nie ma sensu ciągnąć dalej tej jeremiady, nie chcę przecież napisać autoparodii własnych dołerskich felietonów. Postanowiłem trzymać pewien fason, ba, wręcz może radykalny na tle obecnego zidiocenia – stawiając na piedestale to, czym chcę wypełniać moje życie, czyli pięknoduchostwo. Ciekawość nowości to pierwszy krok do… piękna. A skurweren może mnie cmoknąć tam, gdzie zwykł całować proboszcza!
W tym znaku zwyciężymy ***** ***!
ROBERT PAŚNICKI
Rozpacz, na którą chorujemy, jest jakby bez iskry nadziei, ale nie do końca.
Silnik bez iskry nie ruszy, a to edukacja. Nasza wspaniała młodzież, która jeszcze zupełnie inaczej myśli niż my zlaicyzowała się wbrew woli ciasnoty umysłowej zazwyczaj wywodzącej się z kościoła. Zlaicyzowana młodzież, która dobrowolnie przestała chodzić na religię powoduje, że dostaję skrzydeł.
Bardzo dobry tekst!
Super tekst