Ciemnogrodu dzień powszedni (8)
Z tej wojny wyłoni się świat zmieniony, ale nie zaraz nowy paradygmat. Zaanonsowane w tytule tego felietonu zestawienie wydaje się na pierwszy rzut oka odległe od tego, co dzieje się w napadniętej przez putinowską Rosję Ukrainie. Tymczasem to jest właśnie starcie czy zderzenie cywilizacji w praktyce (acz pomińmy nazbyt ideologicznie nacechowany kontekst dzieła Samuela Huntingtona), to wojna między pojmowaniem świata przed i po przełomie millenniów. To ostatnia wojna XX wieku w drugiej dekadzie wieku XXI.
Czy mogliśmy to przewidzieć? Ostatnio największe pomyłki wynikają nie z braku, lecz z nadmiaru informacji. Trudno o syntezę, gdy nie sposób nawet pobieżnie ogarnąć całości. Tu pojawiają się nader zwodnicze pokusy, by ulec urokowi teoryj spiskowych albo „aby zbyć”, czyli nie przemęczać się bądź nie wychylać z własnym zdaniem, tylko być niczym ci wyborcy, którzy za aktualną większością się opowiadają, idąc po linii najmniejszego oporu intelektualnego, czyli na łatwiznę. Może to być na coś dobrego przekute, jeśli staje się częścią czegoś wartościowego. Dziś taka pozytywna emocja dotyczy uchodźców ukraińskich w Polsce. Koniecznie trzeba to pielęgnować, gdyż prowokatorzy wiadomego autoramentu (a nawet amatorscy nienawistnicy) będą usiłowali zniszczyć to, co szlachetne, aby zasiać ferment i nienawiść, waśń szerzyć między naszymi narodami. Kto akurat dziś, właśnie teraz Ukraińcom wypomina Wołyń, ten jest świadomym agentem bądź pożytecznym idiotą zbrodniarza Putina.
Mars to rzymski bóg wojny (grecki Ares) – ale zamiast spożytkować środki na ogólnoludzką załogową podróż na planetę jego imieniem nazwaną, musimy walczyć o to, aby powstrzymać kolejny ludobójczy totalitaryzm. Z pozoru odejdę do tematu, lecz w moim odczuciu istnieje zdumiewająca komplementarność (i nie jest to komplement dla żadnej ze stron) między tym, co nazwać na potrzebę niniejszego felietonu można ideologią holocenu a tym, co coraz głośniej (i nader słusznie) krytykuje się jako cancel culture. Kultura wymazywania i żądania, by się poza przeciętnych mniemań consensus nie wychylać. Niby nic nie ginie w internecie, a jednak kasowane są treści uznane za niepoprawne politycznie przez osobliwe porozumienie świata reklamodawców oraz mainstreamowe siły z prawa i lewa (nie bronię wolności dla wrogów wolności, lecz obecnie wcale nie wygląda to wyłącznie na zasadną walkę z nimi). Ma jeszcze jeden aspekt cancel culture – otóż chce zmienić przeszłość. Otóż tak się nie da i wcale nie stajemy się mądrzejsi ani lepsi przez odcinanie się od korzeni naszej cywilizacji. Niwelacja to droga donikąd. Żeby historia była nauczycielką życia – najpierw trzeba ją poznać! Bez tego znów będziemy powtarzać błędy i obłędy minione. Obecne ugłaskiwanie dyktatorów jest tego najdobitniejszym przykładem. A powinno być memento…
Istnieje potencjalnie jeszcze inne rozróżnienie między tymi, którzy chcą iść naprzód a wstecznikami – oto ludzie, którzy odrzucają dowody zmian klimatycznych spowodowanych działalnością człowieka, pozostają w epoce holocenu, natomiast ci, którzy widzą, że Homo sapiens odciska swoje klimatyczne piętno (ślad) w osadach geologicznych, zwać siebie by mogli ludźmi antropocenu (jakkolwiek w nauce jest to kontrowersyjne dotychczas określenie). Czemu powyższe rozróżnienie miałoby służyć? Otóż poniekąd byłoby obiektywną „łatką” dla dwóch typów postaw, które przekładają się na politykę, religijność bądź areligijność, styl życia itd.
Zamiast rozważać i badać być może przemianę naszego gatunku w inny wymiar człowieczeństwa (ewentualnie nawet w wejście w maszynę – transhumanizm w wersji hard) – musimy toczyć bój o przyszłość świata z jaskiniowcami uzbrojonymi w bomby atomowe. Czy taka ludzkość ma przyszłość? Czy taki świat ma sens? Mnie to wkurza, mówiąc oględnie.
Robert Paśnicki