Ciemnogrodu dzień powszedni (24)
Gawiedź, plebs – obojętnie, jakiego użyć epitetu – ekscytuje się celebryckimi podrygami wszelkiej maści monarchów współczesnych, tych anachronicznych królów i papieży, królowych i prezydentowych z przypadku łaski…
Płaszczenie się przed blichtrem i arystokratyczną pozłotką koronowanych półgłówków mają we krwi masy, mimo że chcą się uważać za zbiorowiska ludzi równych i wolnych, żyjących w imię zasad demokracji. Służalczość wmontowana w ich mentalność wywołuje bezrefleksyjne gięcie karku przed oficjalną pańskością (w tym kleru funkcjonariuszy), a jednocześnie fantazjowanie o swoim własnym prześwietnym pochodzeniu, niekiedy wręcz arystokratycznym, choć rodzimej arystokracji z definicji nie było w Rzeczpospolitej – i stąd jej nazwa. Republikańskie cnoty nie pociągają plebejskiego usposobienia ludzi, którzy wartości upatrują w tym, co się świeci (ech, te odblaskowe ornaty…). Tytułomania może już przeszła do historii i anegdoty, lecz nadal pociągają jej relikty.
Podziw zasłużony dla czyichś osiągnięć intelektualnych bądź artystycznych wymaga pewnego wysiłku – za to nic nie kosztuje (póki nie zacznie się kupować odnośnych, tematycznych gadżetów) zachwycanie się ludźmi znanymi z tego, że są znani (choćby z racji urodzenia w rodzinie królewskiej). Aliści mnie nie o samych celebrytów tu idzie, ale i o nasz cyrk i nasze małpy z politycznej sceny.
Iluż spośród tych partyjnych działaczy ma jakikolwiek dorobek poza medialnymi występami z przeważnie więcej niż żenującym tzw. przekazem dnia, który wyrzygują na każde zawołanie. A jednak dziennikarze (słusznie nazywani ośmieszająco „ciennikarzami”, a ja bym ich nawet określił „ciemnikarzami”) nie potrafią, nie mogą czy nie chcą się bez nich obyć; służalczo ich wysłuchują, nie korygują kłamstw jawnych, łgarstw oczywistych, ba, potakują z uśmiechem życzliwym.
Publiczność, która to karygodne widowisko ogląda, a nie ma czasu (i/bądź zdolności), aby wyrobić sobie zdanie własne, przyjmuje wygłaszane brednie i banialuki za prawdę po prostu. I nasze pomstowanie i prostowanie nic nie da, bo przecież w telewizji powiedziano…
Tu pojawia się jeszcze masa sługusów pomniejszej rangi (bo są rasowi, są i kundle), którzy biegają za politykami, aby sobie z nimi zrobić zdjęcie, jak gdyby to miało im dać gwarancję, że ich interesy będą zabezpieczone.
Jest to postawienie wszystkiego na głowie. Cnotą polityka, tym, co nim kieruje, powinna być szeroko rozumiana służba państwowa, służba obywatelom, społeczeństwu, narodowi – dowolnie można tę powinność określać. Wiem, banały, banały… W tym kłopot, że skoro trzeba je powtarzać, jest znakiem tego, iż dalekie są od stania się treścią codziennego postępowania tych, do których je kieruję.
Nie daję politykowi prawa do krzyczenia. Kto krzyczy, ten ma ze sobą problem i powinien poszukać specjalistycznej pomocy, a nie brać się do sprawowania władzy. Dobrze wiem (zostało to przebadane gruntownie i wielokrotnie opisane, nawet w popularnych książkach), że garną się do najwyższych stanowisk (także w biznesie, zwłaszcza korporacyjnym) ludzie o specyficznej osobowości, szczególnie socjo- i psychopaci. Otóż bez większego trudu moglibyśmy gros z nich bezboleśnie wyeliminować z życia publicznego, gdyby media wypełniały swoją misję kontrolną, zamiast zabawiać się w przysłużenie się tym czy innym układom partyjnym.
Promowanie, ba, w ogóle zapraszanie do mediów polityków jako ekspertów jest polską aberracją, na co niedawno słusznie zwróciła uwagę Agnieszka Holland.
Polityk odmawiający odpowiedzi na pytanie powinien być poddany medialnemu ostracyzmowi. Po prostu powinno się go – powiem dosadnie – olewać! Nie chce rozmawiać, niech więc sobie wydaje komunikaty i tyle; może się je zamieści w serwisie wiadomości, może nie…
Drugą sprawą jest zdumiewający i poniekąd zastraszający infantylizm nader wielu tych osób publicznych: te kawusie poranne, jakieś żarełko przepyszne a wymyślne – co z nimi jest nie tak?! I dlaczego tyle osób robi maślane oczy, gdy tylko ktoś taki da im lajka w mediach społecznościowych, a jeśli ich zaobserwuje, to już doznają orgazmu, acz akt owej „obserwacji” nie wiąże się z niczym potem więcej, zero interakcji.
Czy zatem wystarczy trochę zachęty i już zaczniemy pląsać do melodii wierszyka Konopnickiej z wersem A my się zimy nie boimy? Czego się wszelako spodziewać, skoro na jednym z filmików w internecie widziałem starszą panią, która stwierdziła, że nie straszna jej perspektywa winter is coming, ponieważ ona ani gazem, ani węglem nie ogrzewa domu, lecz… kaloryferem!
Rządowa (także w telewizji partyjnej, nic nie znaczy zmiana prezesa) propaganda pogardy winduje na szczyt bezradności poznawczej każdego, kto jej ulegnie. Stamtąd widzi tylko – mgłę. Tak, to właśnie jest mgła, a raczej smog (dez)informacyjny, który sprawia, iż osławiony suweren oddycha trucizną.
Tej zimy, zimy roku 2022, przekonamy się dowodnie, czy większość z nas to z urodzenia sługi, sługusi, służalcy? Czy też w wystarczającej liczbie spośród nas, aby doprowadzić do zrywu ku zmianom, uruchomi się dotąd uśpiony gen (mówię alegorycznie), gen sprzeciwu, samoorganizacji i solidarności?
Albo – albo… bo potem już może nie być żadnego wyboru, gdy agenda (rękami agentury) Putina zostanie w Polsce zrealizowana w całej rozciągłości, ze wszystkimi konsekwencjami na pokolenia, może na zawsze…
…którzy ujdą na Zachód, których wywiozą na wschód, którzy się ześwinią, którzy sobie życie odbiorą, a którzy popadną w apatię – tego nie wiem. Niemniej wpływ na naszą rzeczywistość będziemy mieli mniej niż iluzoryczny. Można ulec rozpaczliwemu defetyzmowi i uznać się spisanym na straty. Tymczasem równie dobrze można wobec tego przyjąć, że właśnie nie ma się nic do stracenia, tedy opór to naturalna postawa w kleszczach zaciskających się obcęgów, jeszcze do czasu metaforycznie, lecz nie ulega wątpliwości, iż także w rzeczywistości mogą nas nimi ścisnąć wrogowie naszej wolności, w tym polskojęzyczne łotry wszelkiego autoramentu, sługi despotii obcej.
Zatem obudźmy się i oburzmy się – nie z kolan wstać trzeba, lecz ruszyć zasiedziałe cztery litery!
P.S.
Kiedy zakończyłem pisanie tego felietonu, ukazał się w „Gazecie Wyborczej” doniosły wywiad red. Donaty Subbotko z gen. Piotrem Pytlem, który z innej strony naświetla moje intuicje, spostrzeżenia i wnioski.
Niestety, Rosja zawsze w Polsce mogła liczyć na gorliwych pomagierów (nie tylko płatnych). Tak było przed rozbiorami, po rozbiorach, przed drugą wojną światową, w jej trakcie i po niej. Dlaczego miałoby być inaczej teraz? Dlatego nie dziwi mnie sama zdrada, ale jej porażające wymiar i skala.
ROBERT PAŚNICKI
Dobre… Przekaz zrozumiały, może w końcu trafi do czytelnika i ludzie ruszą z miejsca te swoje cztery litery nie czekając na gotowe…inaczej obudzą się jak będzie za późno z przysłowiową ręką w gównie, nie w nocniku.
Gdy Kaczyński wygrał po poprzednich swoich rządach 2005-2007, ogarnął mnie smutek, który pogłębia się każdego kolejnego dnia. Nie rozumiem dlaczego mój naród jest ciągle tak łatwowierny? Dlaczego nie nauczyły go niczego rozbiory? Czy naprawdę jesteśmy aż tak głupi i zdeprawowani. Tu nic nie jest jednoznaczne. Nie działają żadne zasady! Tylko koryto i stanowiska, budzą respekt. Mądrość i wiedza nigdy nie zyskały uznania, co najwyżej, zawiść. Nie widzę niestety światełka w tunelu. Boję się o Polskę i moją w niej starość. Nigdy jej nie opuściłam, a na stare lata tego żałuję. Dlaczego Polakom przeszkadzała stabilizacja i ciepła woda w kranie? Nudno było?