Sens

Wczoraj posłanka Magdalena Filiks poinformowała o śmierci swojego syna. Poza rodzinną tragedią, nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie fakt, że drogę do niepotrzebnej, serce wyrywającej śmierci, znali wszyscy od jakiegoś czasu. Swołocze, zwące siebie dziennikarzami, pod dyktando wierchuszki, robili wszystko, aby niewygodną posłankę opozycji zniszczyć, choćby za cenę życia jej dzieci.

Wspaniali aparatczycy, dekorowani medalami przez pałacową wydmuszkę czy też nowy narybek, młodzież, która w dupie była, gówno widziała (jak mawiały moje babcie), a chce innym mówić, jak żyć. Całe sfory wściekłych psów, toczących cuchnącą pianę, wspierały ich w mediach. Było trochę gardłowania w obronie prześladowanych; jedni nadymali się pychą, inni oburzeniem. Potem każdy zjadł kolację, obejrzał film albo posłuchał muzyki i poszedł spać.

Dziecko zostało pod ogromną, ciężką, przytłaczającą kopułą zaszczucia i – jak większość osób w tym wieku – nie dało rady przebić się przez jej grube mury, aby choć odrobinę powietrza zaczerpnąć.

Pisałam kiedyś o ciszy na porodówce tuż po narodzinach dziecka, jako o najgorszej ciszy, która może się zdarzyć. Dziś, po wczorajszej informacji i nieprzespanej nocy, coś do mnie dotarło. Nie wiem i nie chcę wiedzieć, co czuje teraz posłanka Magdalena Filiks, mama Mikołaja. Jako matka, nie chcę sobie tego nawet wyobrażać. Cisza w jej życiu i sercu, która teraz nastała, krzyczy tak głośno, że pękają wszelkie mury zaufania do kogokolwiek, czegokolwiek, jakiejkolwiek obietnicy, pociechy czy współczucia.

Oburzenie kipi na forach mediów społecznościowych. Każdy celebryta, polityk, osoby bardziej znane lub nieznane nikomu, uważają za swój obowiązek oskarżyć głównych sprawców tragedii o posiadanie krwi na rękach. Nie brakuje też obietnic rozliczenia winnych. Kiedyś. W jakiejś niejasnej przyszłości. Po czymś, co może być albo i nie; co wygramy albo i nie. Rozliczymy. Wszystkich. Z każdej podłości. Tacy jesteśmy wspaniali.

No super. Tylko kto i kogo tak naprawdę będzie rozliczał, skoro wszyscy mamy tę krew na rękach? Ba, kąpiemy się w niej, zanurzamy głęboko, skleja nas od stóp do głów. Jak to, wszyscy? Już słyszę głosy oburzenia. Przecież to oni, nie my. A żeby nikt nie miał wątpliwości, głosy owe popłyną z obu stron, bo każdy przecież tylko wroga zwalcza, nic złego w tym nie ma. Powiedzcie mi, proszę, jaki rodzaj zbydlęcenia okazują ci, którzy potrafią jeszcze w tym momencie matce dokopać? Wyć na forach jak szakale? Bronić takich synów? Kto ich tak przekręcił czy wyprowadził z ukrycia na światło dzienne? Czy już nie została ani odrobina tak zwanej zwykłej przyzwoitości? I kto do tego doprowadził?

My. Naród. W chwili, gdy po raz pierwszy złamali konstytucję i zorientowaliśmy się, że  nie zrobią ani jednego kroku w tył. Wtedy trzeba było ich odsunąć od koryta, zanim do niego przyrosną i nic już nie będzie w stanie ich ruszyć. Później było jeszcze parę okazji, ale nawet ci, którzy coś próbowali zrobić, działali z wolna, nieudolnie, nieefektywnie. My, naród, patrzyliśmy na ich działania z wygodnego ciepełka własnych foteli i kanap, narzekając, że i tak nic z tego nie będzie. Lata mijały. Łajdactwa zaczynały się piętrzyć. Kraj popadał w ruinę. A my wciąż czekaliśmy, aż przyjdzie Godot i posprząta.

Dalej czekamy. Za dwa dni jakiś gorący kartofel sprawę wyciszy i znów zatańczymy w rytm pisowskiego tańca chochołów. Już się wpycha, ustawą o pilotach. Aż zęby bolą na myśl, że taki bzdet może zagłuszyć wielką tragedię.

Byli w historii osobnicy, bo ludźmi ich nazwać nie można, którzy wszczynali wojny, także domowe, wyciskając z dotkniętych nimi ludzi najgorsze instynkty. Latami narody cierpiały, aż wreszcie sprzątali z powierzchni życia ową gehennę. Nie nam oceniać ich postawy. Zwłaszcza Polakom. Społeczeństwo bowiem, które widzi zło wokół siebie, wyhodowane na własnym łonie, złajdaczone do granic możliwości i nic nie robi, aby z tym skończyć, doprowadzając do śmierci własnych, zaszczutych przez kanalie dzieci (Mikołaj nie jest pierwszy, który padł ofiarą szczucia), nie jest godne nazywać się narodem. Jesteśmy zwykłą zbieraniną pychy, naiwności, zaniechania i wygody, niczym więcej. I żadni bogowie, czy ateistyczne przekonania o wolności od zabobonu, nie są w stanie nas z tego rozgrzeszyć.

Rodzi się pytanie: jaki jest sens o taką odczłowieczoną społeczność walczyć po raz kolejny? Przecież degrengolada toczy nas do szpiku kości, niczego już nie jesteśmy w stanie zrobić. Tyle było sytuacji, w której zdrowa tkanka zwalczyłaby chorobę, nawet za cenę drastycznego lekarstwa. Widać my już nie mamy zdrowej tkanki. Wystarczyło osiem lat działania jednych, a zaniechań drugich, aby naród skarlał, wyrzekając się pojęć kiedyś tak ważnych: dobra, moralności, patriotyzmu, człowieczeństwa. Jak szczury biegamy w kole, napędzanym przez najgorszych z najgorszych, takich, którym nawet życie dziecka służy do zbijania fortuny politycznej.

Dla owych osobników nie ma kary zdolnej choć w maleńkiej części okupić winy, których się dopuszczali, dopuszczają i dopuszczać będą. Coś tam prawnie możemy wysmażyć dla spokoju własnych, równie zbrukanych przez zaniechania sumień, ale kto, kiedy i gdzie – nikt nie wie. Kruk krukowi oka wszak nie wykole.

Wczoraj coś we mnie pękło. Myślałam – nie będę pisać na gorąco, przegryzę, prześpię się z tym. Sen nie nadszedł, a od zbyt długiego żucia rozbolała mnie szczęka. Straciłam ochotę na walkę, która jest pozbawiona sensu.

Rządzący obecnie naszym krajem złoczyńcy tak przyrośli do koryta, że nic ich nie ruszy, a już na pewno nie demokracja, której pozbywają się jednym, cuchnącym chuchem albo pstryknięciem brudnych paluchów. Trzeba całe koryto zniszczyć, cokolwiek to oznacza i jakiekolwiek każdy z nas ma o tym wyobrażenie.

Zamyka się nade mną skorupa zniesmaczenia, niemożności, żalu. Jeśli sensu nie widać, działania są bezcelowe. Zostawiam sobie jednak – maleńkie, ale zawsze – okienko, przez które możecie podsuwać mi pomysły, jak sens odzyskać. Gdzie go szukać.

Udowodnić, że w ogóle jest.

Ja wymiękam.

Wybaczcie.

Anna Kupczak   @DemosKratos55

Podziel się

3 Replies to “Sens

  1. Ciężko trwać w tym, co tu się dzieje. Nie można zrozumieć, chamstwo władzy przebija sufity, nawet na komendzie i wszelkie granice absurdu przekracza. Hipokryzja dziennikarzy jest jak stąd do ostatniej galaktyki i końca świata. Pisać już nie mogę, nie piszę, milczę.
    Czuję się jak ptak nie zamknięty, ale z powyrywanymi piórami, zmarźnięty i niezdolny do lotu.
    Amen.

  2. Niestety, od dawna go (sensu) nie znajduję, zupełnie.
    Ludzie potrafią zupełnie bez zastanowienia krzywdzić innych, w ten najgorszy sposób, swoimi słowami. Słowami, które bolą i wgryzają się w każdy kawałek głowy, serca. Bolą latami i nic nie jest w stanie ich usunąć z głowy.
    I tak każdego dnia, do u…. śmierci…

    1. Mnie sens potrzebny jest jak powietrze. Bez niego nie wyszłabym z łóżka. Jeśli go zgubiłam na zawsze, przestanę walczyć o swój kraj – na starość, po tylu latach, choć wcale tego nie chcę.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *