Po łebkach metodą półgłówków

ROBERT PAŚNICKI

Ciemnogrodu dzień powszedni (21)

            Ciągnie wilka do lasu, a lisa do kurnika, więc nie wytrzymałem zbyt długiego rozbratu z Ciemnogrodu dniem powszednim – niech zaś usprawiedliwieniem dla mnie będzie to, że niemiłosiernie pospolitość skrzeczy…

            Dwie sprawy ostatnio wybiły się na czołówki gazet, nagłówki portali i zajmują szczyt w tak zwanych trendach: podręcznik do ideologizacji młodzieży oraz katastrofa ekologiczna spowodowana przez zatrucie rzeki Odry.

            PiS to w moim odczuciu skrót, który można rozwinąć jako Propaganda i Socjotechnika. Tym właśnie zajmuje się rząd Zjednoczonej Prawicy, to także sączy codziennie państwowa szczujnia, zwana dla niepoznaki telewizją publiczną. Nie bez uszczypliwości powiem, że jest to szczególnie antymisyjne medium, które łamie wszelkie zasady przyzwoitości, a nawet depce zapisane w swoim statucie wartości chrześcijańskie – cóż za paradoks!

            Partia Jarosława Kaczyńskiego buduje (na poły rozmyślnie, na poły z racji wpływu immanentnych cech charakterologicznych przywódcy) system władzy państwowej na wcale nie mafijny, o co wielu ją pomawia, lecz na wzór organizacji Kościoła rzymskokatolickiego, na którego czele stoi nieomylny papież, czyli wódz, naczelnik, prezes… Skutkiem tego są wszelkie możliwe nieszczęścia w sferze publicznej. Centralizacja, służąca głównie temu, by móc obsadzać lukratywne stanowiska swoimi ludźmi (sitwą – mówiąc wprost), nie bacząc na ich jakiekolwiek kompetencje i doświadczenie zawodowe, prowadzi do tego w praktyce działania urzędów i przedsiębiorstw państwowych (w tym SSP), że odseparowani od lokalnych uwarunkowań i po prostu elementarnej wiedzy o tym, jak sprawy się mają w tzw. terenie, nie są w stanie (nawet gdyby cokolwiek umieli) racjonalnie zarządzać. Natomiast ci z niższych stanowisk stosują wygodną spychologię, byle się tylko nie wychylić, nie narazić, nie być posłańcem złej nowiny (to postawa odwrotna od sygnalisty – ang. whistleblower; zresztą nadal w Polsce nieobjętego właściwą ochroną ustawową, kolejne projekty tułają się bez uchwalenia), uchylić się od jakiejkolwiek odpowiedzialności. Gdy dochodzi do katastrofy (vide zatrucie Odry) – winnych nie ma bądź szuka się ich w wyższych rejonach fantazji spiskowych, których wymienia się cały wachlarz, do kompletu brakuje chyba tylko koncepcji kosmatych kosmitów konspiracji…

            Otóż Odra – tu, niczym tony śniętych ryb, na powierzchnię wypłynął podstawowy problem aktualnego układu rządzącego, a mianowicie kłopot z rzeczywistością. Nie jest przypadkiem, że to wraca za każdym razem, gdy prymat nad rozwiązywaniem problemów ma propaganda i socjotechnika, służące ich zamiataniu pod dywan – w pewnym wszelako momencie wybrzuszenie jest już tak duże, iż nie sposób przejść po nim obojętnie, prześlepić go, a wręcz nie potknąć się…

            Tak samo kończy się ręczne sterowanie gospodarką bądź oddawanie jej segmentów w zarząd ludziom marnym, skorumpowanym i przede wszystkim głupim po prostu. Powiem coś niepopularnego, ale na gospodarce zna się każdy na tyle, na ile sam się w działalności sprawdził. Sam, czyli na własny rachunek i rozrachunek. Praktyka może nie czyni w tym przypadku mistrza (wszak nie każdemu się powiedzie), ale pozwala posiąść wiedzę innej miary niż li tylko teoretyczna (zwłaszcza po studiach marketingu i zarządzania dobrym mniemaniem o sobie samym…) i do tego pojęcie, że chciejstwo to za mało do osiągnięcia sukcesu, a choćby przetrwania biznesu.

            Już w okresie swej „dysydenckiej” i (samo)rozliczeniowej twórczości Kazimierz Brandys (1916 – 2000) napisał niewielką rozmiarami książkę (w oryginalnej formie kwestionariusza, to zresztą pierwsza publikacja w „drugim obiegu”, rok 1977), której sam tytuł definiował to, z czym się miało do czynienia w tzw. realnym socjalizmie, owym ustroju PRL – Nierzeczywistość. I oto stare wraca z przytupem, co potwierdza bulwersująca druga sprawa, która skłoniła mnie do napisania niniejszego felietonu.

            Przechodzę tedy do tematu, którym jest zapowiedziany dramat edukacyjny.

            Przewrót antycywilizacyjny, rewolucja antykulturalna, dewastacja, dotąd na ogół przez większość obywateli podzielanych, wartości narodowych, aby wprowadzić wartości bezwartościowe (choćby mit jakoby genialnej prezydentury Lecha Kaczyńskiego) – oto cele, jakie przyświecają realizatorom wizji państwa pisowskiego. Nie dziwi zatem, że wzięli i się na dzieci uwzięli minister edukacji Czarnek i gorliwy wykonawca jego woli profesor Roszkowski, autor podręcznika do przedmiotu szkolnego historia i teraźniejszość. Ta publikacja jest szczytem ideologicznego triumfalizmu obozu (wielu nazywa go sektą) rządzącego obecnie Polską – ale ze szczytu już tylko można zejść, a nierzadko się stoczyć…

            Nie będę referował zawartych w tej publikacji tez horrendalnych (autor konsekwentnie wyraża swój światopogląd skrajnie antyzachodni) i niegodnych (choćby „hodowla ludzi”), acz żenujące są także dyrdymały na temat popkultury, z którą pan Roszkowski kontakt miał jedyny i nader płytki, chyba przez wystawową szybę, w latach sześćdziesiątych dwudziestego wieku, acz nie tylko to ośmiesza jego dyletanckie wywody odnośnie do jej charakteru i zawartości, że o wartości nie wspomnę.

            Ciekawe jest to, iż ofensywa ruchów alt-prawicowych nie spotyka się z wyrazistym oporem tych, którzy nie tak dawno nazywani byli przez oponentów antyglobalistami, zaś przez sojuszników i siebie samych alterglobalistami (w nich Jacek Kuroń upatrywał nadzieję w swej niedokończonej książce, wydanej już pośmiertnie w roku 2004, Rzeczpospolita dla moich wnuków). Dlaczego takie inicjatywy (przypomnę jeszcze akcje związane z ACTA w roku 2012) rozlazły się, spaliły na panewce, chociaż były bardzo głośnie, ba, nawet sprawcze do pewnego stopnia, lecz już nie trwale wpływowe, okazały się zbyt płytkie, osiadając na społecznej mieliźnie. Aktywiści dorośli w większości do (cytując Grochowiaka) ustatecznienia swojego buntu. Brak idei czy brak ideowców? Wychodzi na to, że bez sponsorów ani rusz, a w ogóle z tym ruszeniem się jest największy ambaras.

            Mylnie nazywa się indywidualizmem to, co jest brakiem uobywatelnienia, czyli pospolitą biernością polityczną. Nie o to chodzi, aby każdy w polityce czynnie się udzielał, ale by brał w niej udział, a więc najzwyczajniej w świecie do wyborów chodził.

            Zlitujcie się nad sobą, jeśli obce jest wam zaangażowanie , które nazwę po prostu patriotycznym.

            Niedorzecznością jest oczekiwanie, że to musi przecież pieprznąć. No, pieprznie – i co z tego? Nas przywali, ale układu rządzącego nie musi to spowodować zmiany, zwłaszcza dobrej zmiany… Dalej więc byśmy gnili w ruinie Polski. Darmo, gratis czy bez wysiłku tak cennych rzeczy, jak wolność i władza, nigdy się nie otrzymuje. Trzeba je wywalczyć – psioczenie to za mało, popiskiwanie nie robi wrażenia, werbalne groźby są pustosłowiem… Głosowanie to minimum przyzwoitości, jakiego od każdego należy oczekiwać, wręcz wymagać.

ROBERT PAŚNICKI

Podziel się

One Reply to “Po łebkach metodą półgłówków”

  1. Właśnie przeczytałem komentarze pod tym podręcznikiem (księgarnia Biały Kruk), chyba o dwóch różnych książkach toczy się dyskurs.

    “Uczeń 2 klasy LO
    Super książka. Żałuję, że nie będę mógł z niej korzystać w szkole. Cieszę się, że moi młodsi koledzy dowiedzą się dzięki niej całej prawdy o świecie. Brawa dla Pana profesora, który jest dla mnie wielkim autorytetem.”

    Lub kupione te komentarze – ale chyba nie, u nas nie ma kupowania komentarzy.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *