Plama

Ksiądz, który przyszedł do kaplicy pogrzebowej, aby uskutecznić ostatnie pożegnanie znajomej staruszki, miał na sobie postrzępioną dołem sutannę, wytartą i splamioną, a na niej poszarzałą, dziurawą komżę. Był cichy. Głowę pochylał, ręce trzymał splecione na brzuchu i wspominał zmarłą z wielkim szacunkiem. Znał ją wcześniej. I – choć głośno nie mówił – wiedział, że wraz z jej odejściem znów znacznie skurczyła się liczba wyznawców religii katolickiej.

Nie, nie w Polsce.

W Irlandii.

Kiedyś było tam inaczej. Bardzo katolicko. Jeszcze w latach sześćdziesiątych ubiegłego wieku. Wszędzie. Każdy zakątek pięknej wyspy przykrywały dłonie watykańskich okupantów, którzy nie tylko stanowili na niej prawa, ale byli też głównymi egzekutorami ich przestrzegania. Z nadania kościelnego obowiązywał między innymi całkowity zakaz rozwodów, aborcji, antykoncepcji, homoseksualizmu. Niezamężne matki stygmatyzowano, a wraz z nimi na cenzurowanym stawiano całe ich rodziny. Dziewczęta karano także za flirtowanie z kolegami, a nawet za to, że zostały zgwałcone, zwłaszcza jeśli padły ofiarą kogoś z rodziny. Jego bowiem dobre imię nie mogło ucierpieć. Ona się nie liczyła.

Jedną z kar był pobyt w domu dla „upadłych kobiet”, prowadzonym przez zakonnice. Tam, poniżane, głodzone, zmuszane do ciężkiej pracy, miały się „nawrócić”. W 2002 roku powstał film „The Magdalene Sisters”, który opowiadał wprawdzie o wydarzeniach fikcyjnych, ale wywołał wielkie poruszenie na wyspie, bo trącił czułe struny pamięci w kobietach, które na własnej skórze odczuły porażający ból owych doświadczeń. U żadnej z nich blizny się jeszcze nie zagoiły. Niechętnie o tym mówią, choć pod wpływem różnych impulsów niektóre wyrzucają z siebie tę palącą gorycz, jakby wreszcie, po latach, chciały doznać choć maleńkiej ulgi.

– Dlaczego wciąż chodzisz do kościoła? – Zapytana, zaciska lekko zęby, jakby nie chciała pokazać podobnej reakcji, a jednocześnie trudno jej było te reakcje powstrzymać.

– Nie wiem. Ze strachu? Wzrastałam w przekonaniu, że odszczepieńcy nic nie są warci, Bóg się na nich sroży, obrzucając karami, więc wciąż gdzieś tam siedzi we mnie myśl, że nie mogę się wyłamywać.

– Ale teraz jest inaczej… Kościół niczego ci już zrobić nie może.

– Oni wszystko mogą. Czają się tylko, aby zły dla nich czas przeczekać, ale ciągle są gotowi do skoku, by znów wszystkie dusze i ciała zawłaszczyć.

– Ludzie już im na to nie pozwolą.

– Na chwilę. Wymrzemy. A pamięć razem z nami. Wtedy znów napadną szczęśliwe, acz wiecznie naiwne, społeczeństwo i wydrapią im wolność razem z oczami, które gorszą. Ja nie chcę powtarzać tego od nowa.

Maura, jak bohaterka innego filmu o podobnej tematyce – „Philomena” z 2013 roku, tym razem opartego na prawdziwych wydarzeniach – została przez rodziców odesłana do podobnego domu, gdzie urodziła dziecko, które sprzedano za granicę. Nigdy nie dowiedziała się niczego o dalszych losach swego maleństwa. Nigdy jednak też nie zapomniała. Czy wini swoich rodziców? Odpowiedź na to pytanie sprawia jej wyraźną trudność. Z jednej strony bowiem ogromny żal, który wciąż do nich czuje, każe jej potępiać ich na wieczność, ale z drugiej… Wszyscy się bali. Zatrzymanie w domu ciężarnej panny oznaczałoby dla nich potępienie kościoła i społeczny ostracyzm, który wtedy mógł nawet równać się z głodową śmiercią, bo nikt nie zatrudniłby nikogo z takiej wielodzietnej rodziny. Bieda była powszechna, ale zastraszeni ludzie nie upatrywali jej przyczyn w kościelnej dominacji. Maura, choć żal i tęsknota za utraconym dzieckiem wciąż wyżera jej serce, przyznaje, że na ich miejscu sama mogłaby się ugiąć pod tak ogromną presją. Nigdy zresztą ich już później nie widziała, choć pewnie z ulgą przyjęliby dodatkową parę rąk do roboty. Raz tylko wróciła do rodzinnej miejscowości, aby zapukać do drzwi ojca dziecka, który był w znacznej mierze winien jej udręki. Nie zważając na obecność jego żony i dzieci, zrobiła karczemną awanturę i pożegnała życzeniami wiecznych wyrzutów sumienia dla nich, ich dzieci, dzieci ich dzieci i siedmiu następnych pokoleń. Ponoć do szczętu rozwaliła mu życie w ten sposób, ale nie czuła żadnych wyrzutów sumienia. Tęsknota za utraconym dzieckiem przyćmiewała wszystko.

Ludzie jednak, choć karki mieli przygięte, zaczęli wreszcie zauważać, że coś jest nie w porządku z tym kościelnym miłosierdziem. Zbyt dużo bowiem zgwałconych przez księży dzieci płakało w kącikach, bojąc się mówić prawdę, bądź będąc uciszanym przez rodziców, którzy nie mogli – nie chcieli? – uwierzyć w podobne opowieści. Nikt już nie zamierzał oddawać bogu ducha winnych córek zakonnicom na wyrobek i zatracenie.

Liberalizacja odbywała się powoli. Dom za domem, dzielnica za dzielnicą, zaczęli protestować przeciw prawu, które nakładało ludziom wędzidła i chlastało kościelnym batem. Dyskutowano, długo i boleśnie. Każdy ropiejący fragment konstytucyjny trzeba było leczyć w referendach.

Kontakty homoseksualne zalegalizowano w 1993 roku. W 2005 zezwolono homoseksualistom na adopcje dzieci. A w 2015, ustawą z poparciem referendalnym, wydano zgodę na śluby par jednopłciowych.

Zakaz rozwodów zniesiono w 1995 roku.

Aborcja podlegała karze nawet dożywocia. Wpisane w konstytucję restrykcyjne prawo utrzymywało się jeszcze przed dekadą, aż do dnia, gdy w klinicznym szpitalu Galway zmarła 29-letnia Savita Hallapanavar, lekarka stomatolog, Hinduska mieszkająca w Irlandii. Zgłosiła się do szpitala z prośbą o aborcję po niepełnym poronieniu, ale personel odmówił, twierdząc, że byłoby to niezgodne z irlandzkim prawem. Po jej śmierci aktywiści, od lat walczący o prawo do aborcji, wyprowadzili ludzi na ulicę. Wzburzenie było ogromne. Kiedy informacja obiegła świat, zaczęto prace nad nowymi ustawami, które zaowocowały dopuszczeniem aborcji w sytuacji zagrożenia życia matki i obniżeniem kary więzienia do 14 lat za pomoc przy aborcji w pozostałych przypadkach. To było już coś, ale ludzi nie uspokoiło. Trzeba było jeszcze kilku lat, aby ówczesny premier, Leo Varadkar, rozpisał referendum, w którym ponad 66% głosujących opowiedziało się za wolną aborcją do 12 tygodnia ciąży. Zmieniono wpis konstytucyjny, uchwalono prawo. Dopiero wtedy ludzie przestali protestować.

Po długich i krętych drogach udostępniania antykoncepcji, dziś jest ona bezpłatna dla młodych kobiet; we wrześniu wiek uprawnionych zostanie rozszerzony do 16 i 30 lat.

Większość szkół w Irlandii wciąż jest w rękach właścicieli budynków, czyli kościoła, ale w tych, które finansuje budżet, zniesiono możliwość decydowania przez kler o tym, kogo będą uczyć pod swoim dachem. Muszą zatem przyjmować dzieci wszystkich wyznań, także te bezwyznaniowe i nie wolno im narzucać żadnych religijnych dogmatów. Coraz więcej też powstaje szkół świeckich. Wprowadzono obowiązek rejestracji nauczycieli, aby nie zatrudniano osób przypadkowych, którym zwykle płaci się niższe stawki.

Dziś funkcjonuje w Irlandii tylko jedno seminarium duchowne, w którym rocznie wyświęca się zaledwie kilku księży, z tendencją spadkową. Jeszcze gorzej jest z tak zwanymi powołaniami zakonnymi. Czają się, jak mówi Maura, czy może znienawidzona ich hegemonia przepadła na wieki? Życzę pogodnym i miłym Irlandczykom tego drugiego, Nacierpieli się już bowiem za wszystkie czasy.

Tak prawo, po wielu latach dominacji krzywdzących doktryn zacofanej religii, krok po kroku odsunęło się od zabobonu.

A ludzie?

Od lat odsuwają od siebie tych, którzy tak ich zawiedli. Punktem zapalnym jednak był rok 2017.

Tuam. Niewielka miejscowość w hrabstwie Galway. Urokliwa, podobna wielce do innych tego typu miejscowości, cicha, spokojna. W latach 1927 – 1961 siostry zakonu Bon Secours w pofabrycznym budynku prowadziły dom dla „upadłych kobiet”. W latach siedemdziesiątych, dzieciaki bawiące się w ruinach opuszczonego domu, znalazły coś w rodzaju podziemnej krypty, w której zobaczyły czaszki i inne kości dzieci w różnym wieku, przeważnie małych, nawet niemowląt. Postanowiono ich nie ruszać, ale lokalna historyczka, Catherine Corless, spędziła wiele lat, kompletując akty urodzenia i zgonu dzieci z tego domu, przy których nie znaleziono żadnej wzmianki o legalnym pochówku.

Doszukała się 796 takich akt.

Zasugerowała, że niektóre z nich mogą leżeć w odkrytej przed laty krypcie, która okazała się zbiornikiem na ścieki, popularnie zwanym szambem.

Trudno określić temperaturę wrzenia, które wypełniło Irlandczyków. Ludzie znów wyszli na ulice. Żądali przeprowadzenia śledztwa w tej sprawie. Wyjaśnienia. Nawet zadośćuczynienia, jeśli takowe w ogóle jest możliwe.

Dom został wyburzony przed laty; w jego miejsce powstał teren rekreacyjny. Ogródek przyklasztorny, z kapliczką w rogu, stał się teraz miejscem kultu. Przyjeżdżają osoby, którym udało się przeżyć traumatyczne dzieciństwo w owym miejscu, a także wielu takich, którzy pragną dać wyraz swej dezaprobaty dla podobnych praktyk kościelnych. Składają kwiaty, listy, wiersze; na gałęziach drzew wieszają dziergane dziecięce skarpetki.

Maura przeżyła szok. W tym to właśnie domu urodziła swoje dzieciątko, o którym słuch zaginął, bo rzekomo zostało adoptowane. A jeśli bezproduktywnie przez tyle lat modliła się za nie, a ono tymczasem leżało golusieńkie, zlekceważone, na dnie przyklasztornego szamba? Nikt nie dbał o warunki higieniczne matek i dzieci. Panoszyły się tam choroby, których nikt nie leczył; kto przeżył, ten żył, a reszta… Poszłaby raz jeszcze do domu ojca dziecka, tym razem zdzielić go patelnią przez łeb, gdyby wciąż żył. Szkoda, że nie dane mu było usłyszeć podobnej nowiny. Zasłużył na to jak mało kto…

Sześcioletnie śledztwo potwierdziło, że 3251 dzieci urodziło się w tym domu, bądź zostało przyjętych krótko po urodzeniu się gdzie indziej. Osiemset dwoje zmarło z różnych przyczyn podczas pobytu u sióstr, co stanowiło niemal jedną czwartą ogólnej liczby dzieci Tuam w tamtym okresie. Matki i dzieci tłoczyły się w przeludnionych pomieszczeniach, co przy braku higieny powodowało dużą zachorowalność, między innymi na: gruźlicę, grypę, nieżyt żołądka i jelit, zapalenie opon mózgowych czy odrę. Podczas śledztwa nie znaleziono żadnych dowodów na legalny pochówek większości zmarłych w placówce dzieci. Potwierdziło ono natomiast, że ujawnione w szambie szczątki są ludzkie.

Minister zajmujący się dziećmi, Roderic O’Gorman, wygłosił sławetne wciąż słowa: „To, co stało się w Tuam, jest plamą na narodowej świadomości.”

W tym roku rozpocznie się – zapowiadana wcześniej – ekshumacja dziecięcych szczątków z przyklasztornego grobu-szamba w Tuam. Każde z nich zostanie poddane identyfikacji, czego domagali się, wciąż przecież żyjący, potencjalni krewni tych dzieci.

Maura też oddała swoje DNA…

Czy kościół dał głos?

Owszem.

Arcybiskup Dublina Diarmuid Martin powiedział: „Musimy przyznać, że kościół zawiódł przy budowaniu kultury, która rozpoznaje Jezusa w najmniejszych i najsłabszych.”

Arcybiskup Tuam Michael Neary przeprosił za „ból zadany przez upadki kościoła w tym czasie, gdy matki i dzieci, miast być doceniane, były niechciane i niekochane.” Aż się prosi, by zapytać, czyja to zasługa…

Uważany za kontrowersyjnego, wielebny Brian D’Arcy powiedział: „Najłatwiej jest oskarżać zakonnice. Ludzie, w tym zakonnice, którzy prowadzili domy matki i dziecka, wykonali dużo dobrej roboty. Co się jednak stało z ich dobrocią i rozsądkiem, kiedy wrzucali martwe dzieci do szamba? Brak usprawiedliwienia. Dlaczego nie znalazł się nikt odważny, aby krzyknąć: stop?! To trwało wiele lat. Trudno sobie wyobrazić, że żadna z zakonnic nie pomyślała, jak okrutnym, bezmyślnym, złym był taki brak szacunku dla zmarłych dzieci i ich załamanych matek. Jawna kpina z każdego dobrego uczynku, których niewątpliwie w ich posłudze nie brakowało. To były czasy, gdy prawa stanowił kościół, a rządzący zachowywali się jak strażnicy moralności. Często słyszymy o nich – stare, dobre czasy. Jeśli religia naprawdę tak uważa, nie dziwota, że jest jej tak mało teraz wokół nas.”

Polko, Polaku, czytasz ze zrozumieniem?

Wystarczy stworzyć sprzyjające okoliczności, aby natychmiast znaleźli się tacy, którzy pomyślą, że wszystko im wolno. Od ośmiu lat mamy tego żywy przykład w Polsce: wielebni i świeccy, pospołu, dopadli takich możliwości i coraz częściej nie liczą się z nikim i z niczym. Teraz jeszcze aspirują do roli ich towarzyszy rodzimi faszyści.

Czy ktoś ma na tyle bujną wyobraźnię, aby jej oczyma zobaczyć, jaki los mogą zgotować swoim rodakom?

Nie wiem, czy w Polsce są szamba, w których zakonnice upychały zwłoki swych podopiecznych. Nie wiem też, czy gdyby takowe zostały odnalezione, zatrute już porządnie mózgi naszych rodaków ujrzałyby w tym fakcie coś złego. Nie wiem, czy opinia publiczna tak długo maltretowałaby swoich rządzących, aż ci wyjaśnią wszystko i odsuną szkodliwe dla ludzi kościelne prawa z powszechnego użytku.

Wiem natomiast jedno: jeśli w nadchodzących wyborach pozwolimy im dalej myśleć, że są bezkarni, nic i nikt już nam nie pomoże.

Plamy zabiją naszą tożsamość.

Tekst powstał przy małej pomocy irlandzkiej prasy: Irish Times, BBC News, Connacht Tribune, Irish Central. Tłumaczenie cytatów własne.

Anna Kupczak @DemosKratos55

Podziel się

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *