Poprzednio pisałam o operowej nudzie. Co – oprócz znakomitych występów i wspaniałych inscenizacji – może skutecznie jej przeciwdziałać? Oczywiście: wpadki…
W operze, tak jak w teatrze, dość często zdarzają się różne nieprzewidziane rzeczy. Nie będę tu opisywać problemów głosowych; gorszy dzień może się zdarzyć każdemu. Na YT mamy mnóstwo nagrań wielkich śpiewaków, którzy na jakimś przedstawieniu wycięli strasznego koguta (np. Pavarotti w Cyganerii, a przecież rolę Rudolfa śpiewał znakomicie wiele razy).
Chcę się skupić na wpadkach i wypadkach związanych z samą inscenizacją – niektóre z nich są zabawne, inne dramatyczne…
Wyjątkowo tragicznie zakończył się upadek kolumny w Samsonie i Dalili: słynny Enrico Caruso (1873-1921), który właśnie święcił triumfy podczas amerykańskiego tournée, uderzony nią został bardzo mocno w plecy. Uraz ten spowodował poważne konsekwencje zdrowotne, które doprowadziły do śmierci śpiewaka w wieku 48 lat.
Dla przeciwwagi: świetny austriacki tenor Leo Slezak (1873-1946) był znany z poczucia humoru; pisał zabawne książki oparte na wątkach autobiograficznych i chętnie grał komediowe role w filmach. Śpiewał on kiedyś rolę rycerza Lohengrina w operze Wagnera. W pewnym momencie bohater odpływa w łodzi, ciągniętej przez łabędzia. Inspicjent dał znak zbyt wcześnie i łódź odpłynęła bez Lohengrina. Slezak krzyknął wtedy w stronę kulis: „Kiedy odchodzi następny łabędź?”
Czasem taka wpadka może dać początek pewnej tradycji scenicznej: Maria Jeritza (1887-1982), wspaniała czeska sopranistka, zwana „Morawskim piorunem” (z powodu błyskawicznej kariery), ulubienica samego Pucciniego, przewróciła się kiedyś w II akcie Toski w trakcie szamotaniny z dybiącym na cześć bohaterki baronem Scarpią.
Zamiast próbować się podnieść, pozostała już w półleżącej pozycji i tak zaśpiewała arię Vissi d’arte (o której wspominałam w poprzednim odcinku). Reżyser uznał, że znakomicie wyraża to rozpacz i bezradność Florii Toski i poprosił śpiewaczkę, by wprowadziła ten upadek do swojej roli. Stał się on znakiem firmowym Jeritzy i był często naśladowany przez inne wykonawczynie.
Tosca to dzieło, które daje pole do wielu niezamierzonych zdarzeń i jest chyba rekordzistą w tej dziedzinie: mamy tu otwarty ogień (płonące świece), tortury, zasztyletowanie, rozstrzelanie i samobójczy skok z wysokości – w każdej z tych sytuacji może wydarzyć się coś nieprzewidzianego…
Wspomniana wyżej Jeritza zraniła kiedyś przypadkowo włoskiego barytona Antonia Scottiego (1866-1936), gwiazdę Metropolitan, sztyletem-rekwizytem, którego ostrze nie schowało się na czas. Tym razem jęki barona Scarpii wypadły bardzo przekonująco…
Świetny odtwórca roli Scarpii, Tito Gobbi (1913-1984), opisał w swoich wspomnieniach, jak podczas przedstawienia w 1965 długie loki peruki Marii Callas (1923-1977) zajęły się ogniem od świecznika na biurku. Gobbi zorientował się w sytuacji, rzucił się na śpiewaczkę, objął ją mocno i zdołał zdusić płomień bez szkody dla nich obojga. Callas szepnęła mu wtedy: „Dziękuję, Tito!”, zanim wbiła sztylet w jego pierś… Publiczność nawet się nie zorientowała, myśląc, że taka brutalność Scarpii jest częścią roli.
Podobna sytuacja przydarzyła się w 1978 w Wiedniu rosyjskiej śpiewaczce Galinie Wiszniewskiej (1926-2012), która uparła się, by wystąpić we własnej peruce, a nie teatralnej, w tamtych czasach już ognioodpornej. Skądinąd Wiszniewska to bardzo ciekawa postać: jako jedyna z rodziny przeżyła blokadę Leningradu, występowała na najlepszych scenach mimo braku formalnego wykształcenia muzycznego, w 1974 zmuszona do opuszczenia ZSRR za poparcie dla Sołżenicyna, utraciła obywatelstwo, wszelkie odznaczenia oraz nagrody i odzyskała je dopiero po zmianach politycznych, w 1990. Była żoną słynnego wiolonczelisty i dyrygenta Mścisława Rostropowicza. Specjalnie dla niej utwory pisali Szostakowicz czy Britten.
Podczas II aktu przedstawienia, po zabiciu barona Scarpii Tosca zapala dwa lichtarze i ustawia je obok trupa szefa policji. Od jednej ze świec zajęła się peruka Wiszniewskiej, a ona tego nie zauważyła. Spostrzegł to jednak świeżo zamordowany Scarpia, poderwał się natychmiast i zaczął gasić płomień. Na scenę wbiegł także malarz Cavaradossi (wtedy śpiewał tę partię Placido Domingo), który powinien wówczas siedzieć uwięziony w Zamku Świętego Anioła, a nie biegać po Palazzo Farnese, i pomógł w tłumieniu ognia.
Mimo tej dramatycznej sytuacji przedstawienie potoczyło się dalej. Podobno tylko Domingo wzruszył się, gdy, pochylony nad poparzonymi dłońmi Florii (bo Wiszniewska też w końcu próbowała coś zrobić z płonącą peruką), śpiewał: O, dolci mani (O, delikatne ręce).
Zabawną sytuację z chwili zabójstwa barona Scarpii opisał wspomniany już Tito Gobbi: kiedy w czasie premiery przedstawienia leżał już „martwy” na podłodze, zorientował się, że Tosca ma problemy ze znalezieniem wyjścia. Maria Callas miała bardzo słaby wzrok – na próbach nosiła okulary i nie mogła używać soczewek kontaktowych. Przypomnijmy też, że w tym momencie scena tonie w ciemności, oświetlana tylko przez dwie świece obok zwłok Scarpii. Gobbi zaczął dyskretnie pokazywać Callas, w którą stronę ma pójść, ale cała sytuacja go tak rozbawiła, że zaczął się trząść ze śmiechu. Dało się to dostrzec z widowni.
Następnego dnia krytycy podkreślali w recenzjach, jak wspaniale śpiewak odegrał przedśmiertne drgawki Scarpii, który ostatkiem sił groził Tosce uniesioną dłonią…
Z rozstrzelaniem Cavaradossiego w ostatnim akcie wiążą się różne historie; opiszę tu stosunkowo niedawną, w dodatku uwiecznioną na nagraniu (ten fragment jest na YT). W 1995 na festiwalu operowym we włoskim mieście Macerata tenor Fabio Armiliato został zraniony w nogę ślepym nabojem. Zamiast paść na scenę zgodnie z treścią opery, siedział i trzymał się za stopę, jęcząc. Podbiegła do niego Tosca, która jest obecna przy egzekucji – w tym przypadku bułgarska śpiewaczka, Raina Kabaivanska. Zorientowawszy się w sytuacji, wyszła z roli i zaczęła po włosku prosić o pomoc lekarską.
Ktoś z obsługi pomógł Armiliato zdjąć but i rozdarł mu nogawkę, by odsłonić ranę. Na widok krwi Kabaivanska zasłabła. Kolejne sceny nagrania pokazują akcję ratowniczą. Armiliato bohatersko wrócił po paru dniach na scenę, by śpiewać tę samą partię, chodząc o kulach, ale podczas antraktu potknął się w garderobie, upadł i złamał sobie zdrową nogę…
Już na weselszą nutę: również we Włoszech w latach 90. w pewnym przedstawieniu źle załadowane strzelby plutonu egzekucyjnego nie wypaliły, ale tenor padł martwy, zgodnie z librettem. Następnego dnia włoskie gazety doniosły: Cavaradossi zmarł na atak serca…
Jeśli mowa o wypadkach i nagraniach, to bardzo efektownie wyglądał upadek Placida Dominga w wersji Toski z 1992, najpierw transmitowanej na żywo. Akcja opery rozgrywała się we właściwych miejscach w Rzymie i o właściwej porze (rzadki przypadek, gdy wstałam przed 5 rano – by obejrzeć rozstrzelanie Cavaradossiego o świcie).
W pewnej chwili w I akcie Domingo spieszył do kaplicy Attavantich w kościele Św. Andrzeja, aby pomóc zbiegłemu więźniowi, który się tam ukrył. Nagle śpiewak potknął się po chyżym zeskoku z pochylni malarskiego rusztowania i przewrócił się jak długi na posadzkę. Padając, wydał z siebie dość głośny okrzyk, ale pozbierał się szybko i okiem nie mrugnąwszy, śpiewał twardo dalej. Dodało to zresztą realizmu całej historii…
Inscenizacja ta została później parokrotnie wydana, ostatnio na Blu-Rayu. Jest także na YT, podzielona na trzy akty. To bardzo dobra wersja, z Ruggero Raimondim w roli Scarpii (wcześniej był on znakomitym Don Giovannim w filmie Josepha Loseya).
Ostatni akt Toski kończy się samobójczym skokiem bohaterki z murów Zamku Świętego Anioła na jego niższe tarasy (pierwotnie Puccini chciał, by skoczyła ona do Tybru, ale mu wytłumaczono, że musiałaby przelecieć kilkadziesiąt metrów do przodu, aby wpaść do rzeki). Tu oczywiście pojawia się sposobność do popełnienia różnych błędów. W 1993 roku w St. Paul (Minnesota) sopranistka Elisabeth Knighton Printy w ostatniej chwili zdała sobie sprawę, że materac, który miał amortyzować jej upadek, leży w niewłaściwym miejscu. Pod presją chwili skoczyła mimo wszystko i skończyło się to dla niej złamaniem obu nóg…
Na szczęście Tosca nie zawsze skacze z wysokości kilku metrów. Swego czasu w Operze Krakowskiej bohaterka wykonała skok, ale tak niewielki, że tył jej sukni pozostał na murze. Wprawdzie po chwili jeden ze ścigających Florię zbirów Scarpii przytomnie skopał stamtąd tkaninę, ale z pewnością duża część widowni (w tym ja) zdążyła zauważyć, że śpiewaczka najwyraźniej przykucnęła tuż za murem.
W 1999 roku Eva Marton skoczyła w Metropolitan Opera na wypełniony pierzem materac, który pękł pod jej ciężarem. Publiczność tego akurat nie widziała, za to miała możność obejrzeć, jak śpiewaczka wyszła zaraz potem do końcowych ukłonów, pokryta piórkami od stóp do głów.
Oczywiście ulubioną opowieścią operową jest ta, w której personel techniczny – czy to z troski czy ze złośliwości – podłożył śpiewaczce zamiast materaca trampolinę. W rezultacie Tosca, zamiast spocząć godnie w objęciach śmierci, odbiła się od trampoliny i pokazała się dwa czy trzy razy ponad murem Zamku zaskoczonym i rozbawionym widzom.
Długo zastanawiano się, czy ta opowieść nie jest zbyt piękna, by być prawdziwa. Kiedy jednak w telewizyjnym programie, prowadzonym przez tenora Roberta Merrilla, spotkały się po latach sławne odtwórczynie tej roli – Eva Turner (1892-1990), Grace Bumbry, Renata Tebaldi, Zinka Milanov, Ljuba Welitsch i Birgit Nilsson, ta pierwsza przyznała, że właśnie jej przydarzyła się to w chicagowskiej Lyric Opera. Myślę jednak, że tytuł szlachecki otrzymany z rąk królowej w 1962 dostatecznie osłodził jej życie… Poza tym jako pedagog wykształciła tak dobrych śpiewaków, jak Kiri Te Kanawa, sopranistka z Nowej Zelandii.
Czasem wpadka nie wynika z błędów czy przypadku, a jest efektem czyjegoś nieprofesjonalnego zachowania. Na YT można zobaczyć, jak w 2006 w La Scali francuski tenor Roberto Alagna, rozwścieczony gwizdami i buczeniem widzów po pierwszej arii Radamesa w Aidzie, zszedł ze sceny, wygrażając pięścią publiczności. Takie zachowanie miało miejsce po raz pierwszy w 228-letniej historii tego teatru.
Obrażonego tenora zastąpił – całkiem udanie – ściągnięty błyskawicznie z widowni dubler, Antonello Palombi, w dżinsach i czarnej koszuli (dopiero w II akcie pokazał się na scenie w odpowiednim stroju). Na nagraniu widać zaskoczenie śpiewaczki, wykonującej partię córki faraona, Amneris, która nagle zobaczyła przed sobą innego partnera…
La Scala uznała postępek tenora za lekceważenie widzów i teatru, a jednocześnie za zerwanie kontraktu. Odtąd nie chciała mieć z Alagną nic do czynienia (próbował on potem nawet drogi sądowej, starając się o odszkodowanie). Śpiewak tłumaczył swój postępek obawą przed wrogo nastawioną publicznością, która mogła go na przykład obrzucić kamieniami, a nawet zabić (!) Przywołał przy tym tragiczną śmierć Johna Lennona…
Alagna zaśpiewał po latach w La Scali w grudniu 2020 na koncercie gwiazd, który ze względu na pandemię zastąpił planowaną wcześniej na otwarcie sezonu premierę Łucji z Lammermoor. Chętni mogą obejrzeć na YT, jak tenor – z wyraźnymi kłopotami głosowymi – wykonał wtedy arię Cavaradossiego E lucevan le stelle (I świeciły gwiazdy) z ostatniego aktu Toski.
Podobnie gwiazdorskie zachowanie pokazała w 2016 znana z trudnego charakteru Angela Gheorghiu, zresztą była żona Alagni (teraz jest on w związku z polską sopranistką, Aleksandrą Kurzak).
W wiedeńskiej operze, znów podczas Toski, niemiecki tenor Jonas Kaufmann bisował właśnie tę arię z ostatniego aktu na wyraźne życzenie publiczności. Zaraz potem powinna się pojawić na scenie Floria Tosca i uspokajać zrozpaczonego kochanka, że jego egzekucja będzie tylko pozorowana (oczywiście okaże się prawdziwa, bo to zemsta zza grobu barona Scarpii). Tymczasem tenor skończył śpiewać, orkiestra gra dalej, a tu nic. Ani śladu Toski…
Kaufmann cierpliwie czekał i w końcu zwrócił się do widzów, nucąc po włosku w stylu recytatywu: „Nie mamy sopranu…”. Potem znów na zmianę rozkładał ręce i uśmiechał się, a wreszcie przeprosił wszystkich po niemiecku i poprosił o cierpliwość. Publiczność była zresztą ubawiona całą sytuacją.
Gheorghiu zjawiła się wreszcie i zaśpiewała swoje. Tłumaczyła później, że słysząc bisowanie arii, wróciła do garderoby i dlatego się spóźniła. Wymówka dość nędzna, zważywszy że arie w operach Pucciniego są nadzwyczaj krótkie; na przykład Cavaradossi śpiewa w II akcie bardzo udane, ale tylko cztery linijki tekstu (zaledwie!), na wieść o zwycięstwie Napoleona pod Marengo. Giuseppe Verdi zrobiłby z tego trzy zwrotki z refrenem, który nuciliby widzowie, wychodząc po przedstawieniu z teatru.
Wszyscy wiedzieli, że Angela, zazdrosna o sukces kolegi, próbowała się w ten sposób odegrać i przyciągnąć ogólną uwagę – i rzeczywiście, media skupiły się na jej zachowaniu. Ten fragment z Kaufmannem i „Non abbiamo il soprano” jest dostępny na YT.
Po tych anegdotach, związanych przede wszystkim z Toską, pozostaje mi tylko polecić jej wersję filmową z 1976, nakręconą w autentycznych rzymskich lokalizacjach (w obsadzie Raina Kabaivanska, Placido Domingo i znakomity amerykański baryton Sherill Milnes). Całość można znaleźć na YT. Jest również dostępna na DVD.
Barbara Cynarska