No i stało się

W kończącym się tygodniu wydarzyło się coś, czego nie oczekiwałem (choć może skrycie o tym myślałem). Zdecydowałem się przyjrzeć nowościom muzycznym, które proponuje mi algorytm w zupełnie inny sposób, bardziej krytycznie. Tak by móc coś o nich opowiedzieć, zachęcić was do posłuchania lub zniechęcić. Przecież nie zawsze, wszystko jest warte naszego czasu. Czyli mówiąc krótko poświęciłem swój czas, byście wy nie musieli go tracić szukając czegoś nowego. Nie pozostaje mi nic innego jak zaprosić do subiektywnego przeglądu tegorocznych wydań muzycznych.

Magna Carta Cartel

Magna Carta Cartel
MCC – THE DYING OPTION (2022)

Od tego albumu zacząłem myśleć o takim spojrzeniu na muzykę w tym tygodniu. Utwory z tej płyty pokazywały mi się od kilku dni i w końcu stwierdziłem “sprawdzam”. Magna Carta Cartel to szwedzka grupa muzyczna powstała w 2006 roku. Na swym koncie ma dwa albumy, pierwszy wydany w roku 2008 (można na nim usłyszeć wokalistę grupy Ghost) i drugi pochodzący z czerwca roku 2022. Nie jest istotne, który utwór usłyszałem jako pierwszy. Ważne, że już po kilku dźwiękach byłem na “tak”. Muzyka jaką prezentuje grupa, to – jak sami ją określają – “magiczne dźwięki”. Coś w tym jest, wokal nie jest wysunięty na pierwszy plan, tworzy jedność z dźwiękami gitar, perkusji i instrumentów klawiszowych. Całość płyty, to piosenki utrzymane w stylu rocka alternatywnego (znowu te kategorie), może indie. W sumie jest to bez znaczenia. Ważne, że każda piosenka niesie w sobie wiele emocji, całkiem przyjemne melodie, które nie nudzą się po kilku przesłuchaniach (wiem coś o tym, płyty słuchałem przez ten tydzień kilkukrotnie), z dobrą warstwą tekstową. I chociaż płyta ukazała się w czerwcu, jej delikatne dźwięki wyśmienicie sprawdzą się w jesienne wieczory. Sprawdźcie.

The Fixx

The Fixx
The Fixx _ Every Five Seconds (2022)

Jakoś zupełnie umknął mi ten londyński zespół, a działa od 1979 roku. Jedynym stałym członkiem jest wokalista i kompozytor Cy Curnin. W czerwcu (znowu, ten czerwiec) ukazał się ich dwunasty album zatytułowany Every Five Seconds. Podobnie jak w przypadku płyty MCC, mamy do czynienia z muzyką będącą na pograniczu kilku gatunków. Znajdziemy tutaj zarówno wyraziste partie gitarowe jak i instrumentów elektronicznych, które w kilku miejscach przywołają niejedno muzyczne skojarzenie z przeszłości. Wszystko to tworzy mieszankę, która wyśmienicie sprawdzi się jako “muzyka tła”, która z czasem zmusi nas do zatrzymania się i uważnego posłuchania całości. Melodie, na pozór proste, wcale takie nie są (choć z pewnością da się przy nich potańczyć). Jednym z bardziej wyrazistych momentów płyty jest utwór Lonely As A Lighthouse i właśnie on niech będzie zachętą do zapoznania się z całością albumu.

Johnny Marr

Johnny Marr
Johnny Marr – Fever Dreams Pts 1-4

Mógłbym napisać, że Johnny Marr wydał nową płytę i dla fanów zespołu The Smiths byłoby wszystko jasne, a inni wzruszyliby ramionami. Ci pierwsi zdecydowanie by wygrali, a inni straciliby okazję na posłuchanie niezwykle dobrej płyty z nieszablonowymi utworami. Johnny pamiętany jest jako gitarzysta i kompozytor grupy The Smiths. Przez wszystkie lata po rozwiązaniu zespołu, obecny jest na scenie muzycznej jako wykonawca solowy oraz angażuje się w różne projekty muzyczne (wspominając chociażby projekt Electronic, który współtworzył wraz z Bernardem Sumnerem). Jego nowa solowa płyta zatytułowana Fever Dreams Pts 1-4 jest chyba najbardziej rockową z trzech, o których dziś napisałem (jak do tej pory). Znajdziemy na niej zarówno energetyczne utwory Spirit Power and Soul, Hideaway Girl, jak i trochę spokojniejsze momenty: The Speed of Love i Human, z początkiem mogącym kojarzyć się z Oasis. Tych pierwszych jest zdecydowana większość i bardzo dobrze. Potrzebne są takie energetyczne płyty z dobrymi melodiami, a tych jest tutaj całkiem sporo. Nie byłbym sobą, gdybym w tych wszystkich pozytywach nie znalazł małego „ale” – płyta nic by nie straciła, gdyby była krótsza o dwa utwory. Mam wrażenie, że płyty trwające poniżej godziny niosą ze sobą więcej wrażeń i chętniej się do nich wraca. Ale to tylko taka moja prywatna opinia.

Dropkick Murphys

Dropkick Murphys
Dropkick Murphys – This Machine Still Kills Fascists (2022)

Moja przygoda z amerykańskim zespołem Dropkick Murphys zaczęła się od utworu Rose Tattoo i trwa w najlepsze bez szans na jej zakończenie. Prowadzony przez Kena Caseya (basistę, kompozytora i jednego z wokalistów) zespół dostarcza nam od 1996 muzyki czerpiącej z kultury irlandzkiej, szkockiej, często określanej jako Celtic Punk. Pierwsze skojarzenie wędruje ku niezapomnianemu zespołowi The Pogues i nie pomylimy się zbytnio. Ich nowy album z września 2022 roku zatytułowany This Machine Still Kills Fascists trwa 30 minut z sekundami. Jest to stanowczo za mało, ja chcę więcej. Chcę więcej zachrypniętego wokalu, pragnę więcej skocznych melodii, ja chcę więcej. Wiem, mogę włączyć album jeszcze raz i jeszcze raz (i tak robię), jednak to nie to samo. Znajdziemy tutaj wszystko za co pokochaliśmy The Pogues, nawet duet kojarzący się z niezapomnianą piosenką Fairytale of New York.

Patrząc na fragmenty koncertów, muzyka ta sprawdza się jako pretekst do szalonej zabawy, nie ma przecież nic lepszego niż dobry celtycki punk-rock.

Johnossi

Johnossi
Johnossi – Mad Gone Wild (2022)

Na koniec zdecydowanie najbardziej rockowa propozycja. Johnossi to szwedzki duet, który tworzą gitarzysta, wokalista i kompozytor John Engelbert oraz perkusista Oskar “Ossi” Bonde. Muzyka tworzona przez duet w znacznej mierze oparta jest na dźwiękach gitary (często z wykorzystaniem różnych efektów) i instrumentów perkusyjnych czego doskonałym przykładem jest utwór Give Me the Knife, który otwiera ich ostatni album atytułowwany Mad Gone Wild . Kompozycje są proste, a zarazem przebojowe, idealne jako coś pobudzającego, dającego przysłowiowego ‘kopa”. Album wypełnia 13 kompozycji, a których najdłuższa trwa niecałe 4 minuty, czyli łącznie otrzymujemy 40 minut dobrego, gitarowego grania w stylu jaki lubię od zawsze.

Lista przesłuchanych albumów jest spora, niektóre z nich są lepsze inne są słabsze. Te, które wspomniałem dziś, najbardziej zapadły mi w pamięci i przyniosły najwięcej radości podczas słuchania. Mam malutką nadzieję, że wy także znajdziecie na nich coś miłego dla siebie.

Do następnego razu.

Podziel się

2 Replies to “No i stało się

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *