Otrzymując zaproszenie do współpracy z tak zacnym gronem, pomyślałem sobie „żart”. Co ja ciekawego mam do powiedzenia, napisania. Wiem, niby znam się na muzyce, niby rozpoznaje dźwięki. Czy kogoś to interesuje na tyle by skupić się na czytaniu o czymś tak infantylnym jak muzyka? Druga myśl, która się pojawiła wyglądała już inaczej ‘spróbuj, najwyżej nie wypali’.
Muzyka towarzyszy mi zawsze i wszędzie, o ile oczywiście jest taka możliwość. Wszystkim znajomym kojarzę się z muzyką. Biegam – słucham, jadę samochodem – słucham, czytam – słucham, sprzątam – słucham. Czasami są to nowości, czasami starocie, własne listy. Jestem na jej tle ‘zakręcony’ i tyle.
Oczywiście muzyka, to nie jedyna pasja. Jest jeszcze film, choć ostatnio odstawiony na boczny tor ze względu na brak odbiornika TV (oglądanie filmów na małym ekranie laptopa jakoś do mnie nie przemawia).
Wiadomo nie od dziś, że film i muzyka tworzą nierozerwalne dzieło. Często muzyka żyje własnym życiem, z dala od obrazu, do którego została skomponowana. Idealnym przykładem jest muzyka do filmu Ostatnie Kuszenie Chrystusa, którą skomponował nie kto inny jak Peter Gabriel. Jest to jedna z moich ulubionych płyt, na tyle samodzielna, że słuchając jej nie mam przed oczami scen z filmu.
Sama muzyka, to mało. Od czasów musicali w filmach funkcjonują piosenki. Pisane specjalnie z przeznaczeniem do filmu, jak i skrupulatnie wybierane. Z czasem właśnie one łączą się nierozerwalnie z filmem i konkretnymi scenami, że zapominamy o wykonawcach i słysząc je widzimy fragment filmu.
Męskie nogi ubrane w jasne „dzwony”, przemierzające miasto – od razy słyszymy dźwięki Stayin’ Alive z repertuaru Bee Gees. I nawet jeśli nie wiemy kto śpiewa, będąc fanem kina widzimy dokładnie tę scenę.
Młodzi, spoceni mężczyźni grający w siatkówkę, zachód słońca, obok przejeżdża motocykl, w oddali widać startujące odrzutowce. I w głowie może zabrzmieć tylko jedna piosenka – Take my breath away grupy Berlin. Podanie tytułu innej piosenki z ich repertuaru przychodzi z trudem, jednak ta jedna piosenka będzie w pamięci zawsze dzięki filmowi Top Gun.
Ona młodziutka, on przystojny, doświadczony tancerz. Lata ‘60, ośrodek wakacyjny, przygotowania do konkursu tańca. Osobiście nie doświadczyłem szaleństwa na punkcie tego filmu, choć będąc w górach, jedna z uczestniczek wspólnych wędrówek, chwaliła się dziewięcioma seansami. Wracając do piosenki – nawet ja słysząc pierwsze takty Hungry Eyes z repertuaru Erica Carmena widzę ich dwoje ćwiczących do konkursu. Można jeszcze wspomnieć o (I’ve Had) The Time Of My Life – jednak czy trzeba?
Deszcz, właściwie ulewa, on w garniturze z parasolem. Ludzie próbują się ukryć, wchodzą do taksówek, szybkim krokiem oddalają się do domów. On nic sobie z tego nie robi, wskakuje w kałuże, staje pod rynną, z której leje się woda. Rozpiera go najwspanialsze uczucie – miłość. I przed oczami od razy widzimy jak Gene Kelly tańczy i śpiewa Singin’ in the Rain.
Nogi, a właściwie stopy ubrane w buty. Różne buty, sportowe, wyjściowe, damskie, męskie. Pierwszy dźwięk, pierwsze kroki taneczne i już słyszymy utwór Footloose. Nie wszyscy znają tytuł, wykonawcę. Jestem pewien, że utwór tak.
Mogę tak długo wymieniać, w głowie z każdą chwilą pojawia się kolejny przykład fragmentu filmowego i towarzyszącej jemu piosence. Sam się sobie dziwię, że tyle tego mam w pamięci. Mam tylko nadzieję, że wy też tak macie. Inaczej będzie to znaczyło, że tylko ja sam jestem totalnie zakręcony.
Wiem, nie wymieniłem tego, nie wymieniłem tamtego i jeszcze tego. To już zostawiam wam, można skorzystać z opcji komentarza i wpisać swoje propozycje.
Marcin / @normalny88
Absolutnie nie jesteś sam. W każdym opisie sceny już słyszałem muzykę. Ale to głównie filmy muzyczne może z wyjątkiem Top Gun. Jeśli chodzi o filmy niemuzyczne to tak naprawdę trzeba po ścieżkę dźwiękowa sięgnąć osobno, bo w moim przekonaniu muzyka nie powinna przeszkadzać w odbiorze obrazu. Może jak najbardziej współgrać z obrazem, potęgować nastrój ale nie może, nie powinna wysuwać się na pierwszy plan. Dlatego niejednokrotnie wychodziłem z kina i… “Tyle pisali w recenzjach o dobrej muzyce a ja jej nie pamiętam”. Znajomy ze studiów odpowiadał wtedy: “Bo była dobra”. Teraz niejednokrotnie powtarzam sobie seans filmowy aby skupić się wyłącznie na muzyce. Pozdrawiam.
P.S.: Dirty Dancing widziałem chyba więcej razy niż Twoja współtowarzyszka wędrówek. Przynajmniej raz w roku lub co dwa lata. No ale sporo czasu minęło od premiery.
Wstań. Nie jesteś sam. Czytam od początku i od końca jednocześnie.