Ciemnogrodu dzień powszedni (27)
Dlaczegoś biedny? Boś stary!
Dlaczegoś stary? Boś niedołężny!
W Polsce nierówności społeczne pogłębiają się wraz z wiekiem. Im kto starszy, tym bardziej jest prawdopodobne, że jest nie tylko na bocznym torze, lecz również w gronie osób o najniższych dochodach i bez możności dorobienia (kolejne 13-14-15-stki tylko mydlą oczy i nie są rozwiązaniem problemu) tudzież największych z racji dolegliwości oraz przewlekłych chorób wydatkach na lekarzy i leki. Z regularnego jedzenia łatwiej zrezygnować niż z medykamentów. Ale ile można głodować? Albo nie płacić czynszu, aby nie odcięto mediów – nie o internet idzie, ale prąd, wodę, gaz… – że o eksmisji jako ostateczności nie wspomnę.
Daliśmy sobie wmówić, ba, ochoczo daliśmy się oszukać, że obywatel jest konsumentem, a pacjent klientem opieki zdrowotnej, która jeśli nie jest płatna, to jest nader iluzoryczna, z definicji niewydolna i coś w tym jest, gdy godzimy się z tym, że oczekiwanie na operację osoby w podeszłym wieku wyznacza się na termin, który dla niej jest abstrakcją, bo za kilka, a wręcz dziesięć lat, czyli rzecz odkłada się ad Kalendas Graecas… Konsument zaś nie może być obywatelem, gdyż powinien skupić się na menu bądź asortymencie tego, co oferuje mu polityczna scena, za co zresztą i tak on sam zapłaci mniej lub bardziej świadomie, jeśli nie dziś, to jutro, a jeżeli nie osobiście on, to jego potomkowie. No i jeszcze pojęcie podatnika.
Tak, ów podatnik, toż to kolejna fikcja, skoro system działa tylko w jedną stronę: bierze, ale się nie rozlicza z tym, który musi dać (nie mówię o zwrotach, ale o wydatkowaniu danin). Na co idą nasze podatki dosłownie i dokładnie? W ich wydatkowaniu już ów podatnik nie ma okazji nie tyle partycypować, nie o udział mi decyzyjny idzie, ale przede wszystkim o rzetelne rozliczenie tych kwot przez państwo. Tymczasem nasza sytuacja jest jeszcze bardziej dramatyczna i gorsza niż się nam wydaje. Państwo na niby kosztuje najdrożej!
Rzecz jasna („prawdka oczywistka”), jest to na rękę władzy, że obywatele się nie wtrącają – jak gdyby byli oni tylko potrzebni do utrzymania aparatu administracyjnego i rządowego, tudzież do słusznego (inne jest zdradą) głosowania w kolejnych wyborach, o ile takowe jeszcze będą (bo to ryzyko i lepiej przedłużać w nieskończoność kadencję, przeplatając to kolejnymi stanami nadzwyczajnymi – ustawa się już adekwatna szykuje) – wszak w rzetelność i uczciwość obecnego układu trudno wierzyć, a wręcz byłoby to nieroztropne. Oni władzy nie oddadzą w sposób gładki.
Geriatria leży, bo nie jest sexy – wszak ze starości już się ludzi nie da wyleczyć. Niech więc ci zgrzybiali osobnicy ZUS i NFZ wspierają i umierają przed terminem… przyjęcia do szpitala. Możemy się pośmiać i szydzić do woli, ale przecież nie ma licznych chętnych, aby się upomnieć o realny program opieki nad ludźmi, którzy sobie nie radzą bądź radzą sobie coraz gorzej. Czy niedołężniejąca osoba, czy ktoś z wrodzoną niepełnosprawnością, która oznacza całkowity brak samodzielności, musi być skazana na degradację, zwłaszcza gdy jest bez rodziny? Lecz jeśli ma rodzinę pełną poświęcenia, to suma wielkich jej wydatków (pieniądze, czas, nauka, kariera, życie osobiste) rzadko pozwala na coś więcej niż wspólną wegetację albo… Czasem samobójstwo, często rozpaczliwą decyzję o umieszczeniu kogoś najbliższego w umieralni. Wiem, są na to takie miejsca (które same w sobie bywają niekoniecznie czymś najgorszym, nie w tym rzecz), mogące rozmaite piękne nazwy nosić, mimo to są składowiskiem ludzi porzuconych i to nie tyle z często występującej nagannej obojętności, co z braku sił i środków.
Co zatem zrobić? Od razu na wstępie trzeba zaznaczyć, że jest to kwestia bardzo dużych pieniędzy. Wszystko, co można było zrobić we własnym zakresie, dzięki wolontariatowi i zbiórkom funduszy dla potrzebujących – zostało już wykorzystane. Nie da się też w żaden sposób istotnie zwiększyć w ten sposób pomocy.
I jeszcze jedna uwaga, która powinna dotrzeć do zadowolonych z siebie mędrków, którym się dotąd jeszcze nigdy noga nie powinęła. Tak, to prawda, iż często niedołężność jest „wypracowana” przez całe życie (mnie pewnie również czekać może…), tryb bytowania, samowyniszczający się organizm. Aliści nie da się cofnąć czasu i trzeba uczciwie stanąć w obliczu realnych problemów z pomysłem na ich rozwiązanie, a nie z prymitywnym pouczaniem, że samiście sobie winni, to teraz cierpcie („Cierp ciało – kiedyś chciało!”). Czy pomagamy tylko tym, którzy na to „zasłużyli”?
Społeczeństwo się starzeje – trudno o bardziej oklepany frazes i drugi jeszcze: rozwiązaniem jest zwiększenie dzietności. (Notabene GUS podał, że w RP jest obywateli i obywatelek oraz obywateląt poniżej 38 milionów – zwijamy się, proszę państwa…).
W państwie, w którym ideologia o podłożu religianckim zastępuje medycynę, nie można się spodziewać boomu demograficznego, żadna tzw. polityka pronatalistyczna nie przyniesie wymiernego skutku. Szansę na tymczasową poprawę sytuacji daje imigracja. Przybysze z innych krajów nie są jednak – wbrew mitom o polskiej gościnności i tolerancji – zbyt dobrze widziani i akceptowani przez obecną władzę i znaczną część społeczeństwa. Dla uchodźców z Ukrainy uczyniono pewien wyjątek, ale i tu się zaczyna psuć i zła krew się pojawia, nader często z inspiracji obcej, lecz nie brak i „naturalnych” nienawistników, których nie potrzeba prowokować.
Długowieczność starości to nie to samo, co długie życie, aż do najpóźniejszej śmierci. Człowiek ma w nazwie wiek. Wiek człowieka powinien się liczyć do stu lat. Tak moglibyśmy sobie liczyć lata do końca odliczając, kiedy rokiem zgonu nie byłby rok setny, ale pierwszy (zerowy nie istnieje; po ostatnim przed naszą erą następny był pierwszy; dlatego wiek XX skończył się w roku 2000, a wiek XXI zaczął w 2001 – tyle dygresja).
Oj, niewesołe jest w Polsce życie staruszka, a tym bardziej i raczej staruszki, bowiem u nas mężczyźni żyją krócej od kobiet.
Posiadając dość skromną wiedzę o realiach i rozmaitych współzależnościach, można mieć wystarczającą intuicję, by skonstatować, że przełom jest nieunikniony, gdyż dobiega końca agonia systemu (cokolwiek pod tym określeniem rozumiemy) – rozłazi się on w szwach. Nie ma już spoistości międzypokoleniowej, jakiejś naturalnej wspólnoty interesów także brak. Atomizacja i anomia. Nie ma również buntu młodych ani oporu starych. Degrengolada, rozkład, rozpad, depresja… Splin!
Można dysponować najnowocześniejszą, nawet kosmiczną, technologią, a pozostać w stanie barbarzyństwa bezdusznego. Probierzem rozwoju społecznego jest pozycja najsłabszych, bezbronnych. Jeśli ich egzystencja jest ustawiczną udręką, elementarne przetrwanie wymaga nie tyle hartu, co heroizmu, a nadto ludzie ci są pogrążeni w otchłannej samotności i dla ogółu jawią się nikim – to nie ma mowy o jakości ich życia lepszej bądź gorszej, lecz ma się do czynienia z rozpaczliwą wegetacją wśród nieprzyjaciół.
Akceptacja takiego stanu rzeczy nie tylko jest dla nas – jako ogółu mieszkańców tego państwa, które nazywa większość z nas ojczyzną – hańbą, lecz dosadną przestrogą! Bowiem los lubi się nie tyle mścić, co po prostu powtarzać. Dziedziczna bywa bieda, dziedziczne się zdarza wykluczenie – tak samo może być dziedziczna niedołężna starość zamiast pogodnej długowieczności ludzi spełnionych i bez cierpień nadmiernych dożywających swojego biologicznego kresu naturalnego i w gruncie rzeczy ciekawego.
ROBERT PAŚNICKI
Bardzo ważny temat. Los ludzi starszych, samotnych, dla których dzieci nie mają czasu, a państwo przypomina sobie o nich jak idą wybory. Nie wyobrażam sobie, abym tak traktowała moich rodziców. Byli mi potrzebni kiedy byłam nieporadnym dzieckiem. Teraz ja jestem im potrzebna. Mama jest schorowana i po 70-tce, ale pamiętam ją jako młodą dziewczynę (miała 23 lata kiedy się urodziłam). Zawsze dla mnie taka będzie 🙂❤
Robercie, realizm Twojego opisu jest wstrząsający! Tak, tak będzie wyglądać życie ludzi “niepotrzebnych”, stanowiących balast dla rządzących. Zrzucenie całkowitego obowiązku opieki nad starszymi i niepełnosprawnymi często rodzicami jest nie do udźwignięcia przez zapracowane dzieci. O ludziach z niepełnosprawnościami nawet nie wspominam, bo temat równie bolesny. Nie widzę choćby jednej jasnej iskierki, która pomogła by ulżyć i starszym i młodszym. Doskonale to opisałeś!