– A oto i hotel Bazar. Wiesz, że mamy tu ministerialną rezerwację.
– Teraz już wiem. Osobiście wolałbym tam nie nocować… Najchętniej od razu ruszałbym spowrotem do mojego garnizonu i zrezygnował z reszty urlopu. Ale rozumiem, że masz jakiś plan.
– Wchodzimy
+++
– A witam, witam serdecznie. Czekaliśmy na panów… – Recepcjonista hotelowy przeczytawszy nazwisko w dowodzie osobistym Abla, w jednej sekundzie zamienił swoją wyniosłą, zdystansowaną ekspresję, lepkawą kordialnością. Recepcjonista dobrego hotelu w PRLu lat 1960tych ( a i długo później) był osobistością nieproporcjonalnie bardziej pływową niż wskazywałaby obiektywna natura tej profesji. Było ku temu sporo powodów.
Czy on mi się rozserwilistycznił dlatego, że rezerwację zrobiło ministerstwo obrony(?), czy to jeszcze jeden ‘współpracownik’ (?)… trzeba przyznać, że nie zniżył się do użycia formuły ‘towarzysz’. To jednak Poznań. – … Był już dziś do pana telefon z Ministerstwa Obrony Narodowej. Proszono, by pan oddzwonił… Mogę natychmiast zorganizować ‘międzymiastową’.
– To dobry pomysł. Poczekam na połączenie tutaj.
– Może pan rozmawiać w dyżurnym pokoju recepcjonistów, jeśli potrzebna jest dyskrecja.
– Kolejny świetny pomysł. Jest pan naprawdę wyśmienitym przedstawicielem swej profesji.
+++
Centrala międzymiastowa sprawiła się nadspodziewanie szybko. Abel uzyskał połączenie nim recepcjonista skończył formalności. Rozmowa nie była zbyt długa, nie tylko dlatego, iż Edwin nie zdobył zbyt wielu nowych informacji ale także dlatego, że po obu stronach telefonicznego kabla znajdowali się ludzie nieskłonni do zawisania na telefonie i rozumiejący się doskonale w pół zdania.
Rozłubirski jednak zakończył rozmowę czymś nieoczekiwanym:
– Rozpoznałeś recepcjonistę?
– A powinienem?
– On ciebie świetnie pamięta. Sam go zapytaj. Czołem. Do zobaczyska w Warszawie.
Abel zamówił jeszcze jedną rozmowę. Tym razem międzynarodową a w oczekiwaniu na połączenie zagadnął recepcjonistę.
– Mój rozmówca wspomniał, że już kiedyś się spotkaliśmy…
– To prawda. Rozpoznałbym pana nawet gdyby nikt nie uprzedził mnie, kogo oczekuję. Twarzy widzianych w pewnych okolicznościach nigdy się nie zapomina…
– A co to za ‘okoliczności’
– Miałem ‘zareagować’, gdyby ‘nadużył pan zaufanie’ kapitana… to jest generała… wtedy kapitana.
– To pan był tym żołnierzem z digitariewem na pace dodgea?
– Tak, to ja.
– Rozumiem. Przyznaję, że ja pańskiej twarzy nie zapamiętałem ale pamiętam, że w ‘tak jest’ tamtego żołnierza słyszałem silny poleski akcent.
– Dobrze pan pamięta. Urodziłem się w Pińsku… Tak, teraz już go nie mam… To przez kobietę a właściwie, jej poznańskich rodziców…
– Rozumiem… A zmieniając temat… Pamięta pan może, kto miał dyżur w poprzednią sobotę?
– Ja
– Świetnie. Niech pan rzuci okiem na to zdjęcie.
– Pamiętam tę panią.
– A jest pan na sto procent pewien, że to ta a nie ktoś bardzo podobny?
– Absolutnie… W tej profesji, zdolność wyłapywania niuansów trenuje się mimowolnie. Ja w tej branży siedzę od szesnastu lat. Na pewno zameldowała się w hotelu właśnie ta pani… Niestety nie wiele więcej mogę powiedzieć oprócz tego, że łączyłem jej jeden telefon ‘na miasto’. Numer podałem śledczemu. Pewnie pan słyszał, że zniknęła torba podróżna… Musiała zniknąć w niedzielę. Jestem pewien, że koleżanka jaka miała wtedy dyżur, jej nie ukradła ale… złodziej mógł ją wymanewrować raczej łatwo. Mógłbym zorganizować panu spotkanie z nią ale raczej nic to nie wniesie… Chcąc-nie-chcąc słyszałem co mówiła śledczemu.
– Dziękuję. Pomyślę jeszcze o tym. Teraz chciałbym zamówić jeszcze rozmowę międzynarodową… tu jest numer. Poczekam w hallu.
Wyszedłszy z pokoju recepcjonistów, Abel zobaczył, Yaxę wciąż siedzącego w hallu z jakimś katatonicznym wyrazem twarzy.
– Ty wciąż tutaj? Chciałeś iść do pokoju, się przemyć(?)… Nie ważne. Skoro jesteś, to ‘zdam ci raport’. Właściwie, chyba najważniejszy punkt programu pobytu w Poznaniu się zdezaktualizował…
– Tak mi się zdawało, że nie mogła nim być ta skazana na bezproduktywność identyfikacja. A co nim było?
– Właściwie potencjalnie były dwa a może nawet dwa i pół. W najbardziej oczywistym znaczeniu, identyfikacja była istotnie skazana na bezowocność ale nie na bezproduktywność… do tego jeszcze wrócę. Natomiast obecność w Poznaniu była okazją do przyciśnięcia faceta z wydawnictwa, którego Safona miała tutaj spotkać a dodatkowo, był jedyną osobą, do jakiej ona dzwoniła z hotelu.
– Rozumiem, że ‘Kapitan Kurdupel’ zamknął tę opcję(?)
– Nie całkiem zamknął. Dowiedział się, że facet nie żyje… Popełnił samobójstwo po tym jak porzucił go kochanek… Kochanek, którego nie ma jak namierzyć.
– Homoseksualista, którego SB nie potrafi namierzyć w PRLu(?)… Też mu się zmarło?
– Tego nie wiadomo. Ponoć sąsiedzi widywali dwudziestoparolatka wizytującego tegoż pana ale portret pamięciowy na nic się nie przydał. Po prostu nikt nie wie kim był, skąd się wziął i gdzie przepadł, pomimo, że któryś widział go w niedzielę rano, tuż przed lotem ‘nieszczęśliwego kochanka’.
– Lotem?
– Tak. Pan redaktor „wyskoczył” z okna.
– W PRLu nie mogą znaleźć homoseksualisty przy epizodzie zakończonym denatem(?)… Jasne. W takim razie, pójdę do pokoju, umyję się i jadę do garnizonu.
– OK. Ale potrzebuję jeszcze przegadać z tobą to i owo. Załóżmy wstępnie, że ruszymy jutro rano. Ja do Warszawy a ty do swego lasu.
Nie możemy nawet przejść się śladami mamy, bo nie wiemy gdzie chodziła. Nie wiemy nawet, czy to na pewno ona zameldowała się w hotelu. To mogłaby być jakakolwiek kobieta w przybliżeniu odpowiadająca jej rysopisowi, przecież nikt tu nie znał prawdziwej Safony…
– Recepcjonista jest pewny, że to ona się meldowała… pokazałem mu zdjęcie. Nie sądzę by się mylił ale gdyby nawet, to impostorka nie dzwoniłaby z hotelowego telefonu do redaktora w wydawnictwie. Zwłaszcza do takiego, który miał zostać samobójcą. A jeżeli działał tu jakikolwiek plan, to raczej na pewno było to z góry przesądzone. Przesądzone, bez względu na sukces, czy porażkę planu, gdyż prowincjonalny PRLowski ‘luminarz’ homoseksualista był tak słabym ogniwem, że musiał zostać wymontowany z układu… Za wyjątkiem sytuacji, gdyby sam był tajniakiem ale gdyby nim był, to by nadal żył. A nie żyje.
Safona zameldowała się i wniosła torbę podróżną. Ale zanim milicja weszła do pokoju w poniedziałek a prokurator zapieczętował go, torba zniknęła.
Pokój wynajęty był do poniedziałkowego poranka, więc pracownicy hotelu zrobili inspekcję około południa tamtego dnia a następnie zawiadomili milicję o personaliach osoby która opuściła pokój bez opłacenia rachunku. Meldunek stwierdzał, że osoba ta nie pozostawiła żadnych swoich rzeczy. Czy to dość nagminna nieuczciwość personelu(?) Mam wyjątkowo dobry powód by ufać temu recepcjoniście jaki nas meldował. Czy torbę ukradł ktoś kto zorganizował zniknięcie(?)
– Dobra. Chodźmy na górę. Odświeżymy się i będziemy myśleć.
– Idź na razie sam. Ja czekam na jeszcze jedno połączenie.
+++
– Dupki z naczelnej prokuratury wojskowej przyleźli na identyfikację w cywilkach. To skrajnie nienormalne… Oni obsesyjnie uwielbiają pokazywać się w mundurach, gdy wiedzą, że będzie widział ich prawdziwy oficer. Nawet nie podeszli do nas, by coś powiedzieć. Wydawało im się, że jeśli nie znam ich osobiście, to nie wiem kim są. Pchnęli do nas podwładnego z poznańskiego wydziału.
– Powiedział, że nie udało im się jeszcze ściągnąć z Krakowa dokumentacji dentystycznej Safony… Myślisz, że to normalna PRLowska inercja, czy coś więcej?
– Myślę, że ten facet już wie, iż pojawiły się jakieś problem z tą dokumentacją, choć może jeszcze nie wiedzieć jakie. Myślę też, iż on ma nadzieję, że nigdy nie będzie musiał tego wiedzieć.
– Co konkretnie masz na myśli?
– Właściwie dopiero twoje pytanie przypomniało mi rozmowę jaką miałem w poniedziałek. Skontaktowałem się z krakowskim prokuratorem… Brazauskas… Może ci o nim wspominałem przy okazji tamtej „historycznej” bójki, w którą milicja i SB usiłowali wrobić moich żołnierzy?
– Tak wspominałeś, że to bardzo etyczny i unikalnie przytomny człowiek
– Tak. I na dodatek prawie sąsiad. W każdym razie, poprosiłem go o parę porad proceduralnych na wypadek, gdybym musiał się ‘zmagać z organami’… tak żebym wiedział na co mam cisnąć i żeby mnie nie spuścili używając jakiś profesjonalnych zagrywek. Pogadaliśmy sobie na nocnym spacerze
Brazauskas dawał mi użyteczne wskazówki i posłużył się przykładem całkowicie świeżej sprawy z sobotnio-niedzielnej nocy. Otóż było włamanie do jednej z krakowskich przychodni… Milicja natychmiast zadziałała w niedzielę rano, bo przechodnie zauważyli otwarte drzwi…
– Pewnie jakiś „ateistyczny” milicjant zasuwający incognito na pierwszą poranną mszę…
– To bardziej niż prawdopodobne… Pewne jest, że milicja zadziałała jak to milicja, po najbardziej ogranym schemacie ‘jak jest włamanie do przychodni, to winni są narkomani’… Jeszcze w niedzielę zwinęli większość znanych sobie narkomanów, wygnietli z paru z nich jakieś zeznania i z dumą przerzucili sprawę prokuraturze w poniedziałek rano… Tylko że apteka przychodni była nienaruszona, natomiast kartoteka została dziko splądrowana…
Przyznaję się, że dopiero teraz, gdy wspomniałeś o braku dokumentacji Safony przypomniało mi się, że ona nie chciała korzystać z wojskowej służby zdrowia
– To prawda… nawet nazwałeś ją z tego powodu „paranoiczką”… – Yaxa przez chwilę chciał zrobić jakąś uwagę o znaczeniu tamtej sprzeczki rodziców sześć, lub siedem lat temu ale ugryzł się w język a Abel udał, że tego nie dostrzegł.
– Brazauskas nie powiedział mi, która to przychodnia a ja nie pytałem. Po twoim pytaniu skojarzyłem fakty… Teraz nawet nie muszę pytać, która to przychodnia. Ale na pewno wyciągnę go na kolejny nocny spacer po powrocie do Krakowa. Nie wiem, czy on nadal prowadzi tę sprawę, albo czy sprawa w ogóle jeszcze istnieje… ale i tak się z nim umówię.
– Jeśli włamanie było w Krakowie nocą z soboty na niedzielę, to daje nam dość silną przesłankę, że pod-grupa wykonująca włamanie nie brała udziału w poznańskim zniknięciu Safony, czyli gdzieś tu chodzą ludzie wtajemniczeni w sprawę, którzy nie spłonęli.
– Nie pomyślałem o tym… To potencjalnie obiecujące… ale i groźne…