Drabina

Tekst Anny Kupczak

Idzie kominiarz po drabinie, fiku miku i już w kominie. 

Drabina była jedną z najwspanialszych zabawek w czasach mojego dzieciństwa, czyli dawno, dawno temu. Zakazanych, ma się rozumieć. Nie dlatego że sama w sobie jest czymś złym, ale dlatego że w nieodpowiednich rękach może być przyczyną nawet śmierci. Bądź kalectwa. Dzieciaki jednak nie myślą o konsekwencjach swych uciech, nawet tak drastycznych. Beztroska to przywilej szczenięcych lat. 

Każdy chciał dostać się jak najwyżej, najlepiej na sam szczyt, nawet jeśli drabina miała wiele szczebli. Nie każdemu jednak było dane zasmakować tej dumy. Janka na ten przykład zawsze zdobywała tylko pierwszy stopień. Obejmowała drabinę, kładąc się na niej i drżąc na myśl o drodze powrotnej. Zbyszek ważył zbyt wiele, aby wciągnąć tłuste pośladki wyżej niż szczebel trzeci. Kornel wspinał się, nie patrząc w dół, gdzieś do jej połowy, a potem – dwa razy wolniej – schodził, również spoglądając w górę. Gośka często wchodziła na sam szczyt, zaskarbiając sobie nasz szacunek i wielką uwagę. Franek potrafił wejść kilka stopni po odwrotnej stronie, co było naprawdę wyczynem nie lada. Ilonka wchodziła normalnie, a schodziła tyłem do drabiny, jak po schodach. 

Każdy jakoś się wpasowywał i nigdy nikomu z nas nic się nie stało. A marzeniem wszystkich był spacer po drabinie strażackiej, którą widzieliśmy podczas pożaru na ostatnim piętrze kamienicy. Marian nawet odgrażał się, że kiedyś podpali swoje mieszkanie i zaczeka na strażaków, żeby zejść po błyszczącym, rozkładanym i ogromnym sprzęcie. Brat go jednak, niestety, zakablował i ojciec wybił Marianowi ten pomysł okrężną drogą z głowy. Sami byliśmy ciekawi, jak poradziłby sobie na takich wysokościach, ale dobrze, że nie mieliśmy okazji o tym się przekonać. 

Jest wiele rodzajów drabin. Więcej, niż można wyliczyć, bo to i drewniane, i metalowe, i pionowe, i pochyłe, i wolnostojące. Oprócz strażaków, swoje drabiny mają także malarze, elektrycy, kominiarze. 

Jest też drabina, która przyśniła się Jakubowi. Musiał to jednak być bardzo realistyczny sen, skoro niejaki Sanderus, handlarz relikwiami, posiadał na składzie jeden z jej szczebli. 

No i jest drabina społeczno-polityczna. Mój zmarły przed laty papcio zwykł był mawiać, że to najważniejsza drabina dla ludzkości, ale i najbardziej niebezpieczna, bo będzie spełniać swą funkcję tylko wówczas, gdy na każdym szczeblu stanie dopasowana stopa osoby, która wspięła się nań samodzielnie. Trudne to było wówczas do zrozumienia dla nas, zdobywców nie tylko drabin, ale i świata. Wszak nie ma rzeczy niemożliwych, przynajmniej do chwili, w której rzeczywistość zaczyna wymierzać siarczyste policzki. 

Wraz z upływem lat wiele drabin, także alegorycznych, przewijało się w życiu. I coraz trudniej było je pokonywać. Zaczął rodzić się lęk, niepewność, poczucie pretensji do sił nieokreślonych, że oto znów trzeba się wspinać, choć już dawno brakuje na to ochoty. Będąc w wieku schyłkowym, najchętniej wszystkie drabiny wysłałoby się w nicość, gdyby nie fakt, że póki istnieją różne poziomy, bez drabin w wielu przypadkach nie da rady. 

Na drabinie społecznej moje stopy dopasowały się do szczebla na samodzielnie zdobytej wysokości. Wciąż jeszcze jest mocny, jakby dawał znak, że zadanie spełnione. Na polityczną nigdy mnie nie ciągnęło. Tłok za duży, a to zwykle bywa sporym utrudnieniem, zwłaszcza u nas, gdzie huśtawka zmian chcianych i odstręczających nie przestaje się bujać. Gdyby mój papcio dożył dzisiejszych czasów, zgryzota bardzo szybko położyłaby go do grobu. Wierzył w ludzi, choć przeżył wojnę i stalinizm; ufał, że drabina zawsze będzie odpowiednio wykorzystywana. A dziś… 

Dziś polska drabina polityczna oblepiona jest przez tłuste koty, którym ubrdało się, że z kominiarską łatwością po niej będą wchodzić. Wbiegać nawet. Wykazując oznaki braku myślenia o drastycznych konsekwencjach, mnóstwo, podobno już dorosłych, Janek, Zbyszków, Korneli, Gosiek, Franków, Ilonek i Marianów chce się piąć, nie bacząc na to, że stopy mają zbyt wielkie albo niedorozwinięte i sami nawet jednego szczebla pokonać nie potrafią. Często i wiek trudny w kontakcie z drabiną. Ręce, których nieskoordynowane ruchy zagrażają całym generacjom. I nie można tego usprawiedliwiać beztroską, ta bowiem przysługuje tylko dzieciom. Cóż zatem? Ignorancja? Perfidia? Głupota? Chciwość i żądza władzy? Owszem, takie mogą być powody, ale w rozliczeniu nikt za nimi się nie ukryje. 

Od jakiegoś czasu odnoszę wrażenie, że drabiny polskiej polityki już nie widać, tak szczelnie jest okryta niedopasowanymi wspinaczami. Słychać ją tylko. Trzeszczy, jęczy, zgrzyta. Jeszcze kilka fików, jeszcze parę mików i wszyscy, jak jeden mąż, znajdą się w kominie. 

Cóż, ten komin im się jak najbardziej należy. Szkoda tylko, że cały kraj na długie lata okryje się sadzą. 

Anna Kupczak / @DemosKratos55

Podziel się

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *