„Czwarta władza” kontra media społecznościowe

Ciemnogrodu dzień powszedni (63)

            Napisałem dziś tweeta, który w kilka godzin miał ponad dziesięć tysięcy wyświetleń, skomentowało go pięćdziesiąt osób i zebrał prawie pół tysiąca polubień. Oto ten tweet: „A zatem do wojny z patowładzą doszła nam druga wojna – z patodziennikarstwem. Całe dywizje ciennikarzy, szurnalistów, PiSmaków i symetrystów naprzeciw pospolitemu ruszeniu zatroskanych o los ojczyzny obywateli. Z nami nie wygracie, za to hańbą okryjecie swoje nazwiska, patałachy!”. Za chwilę się wyjaśni, dlaczego zacząłem od statystyk reakcji na ten mój krótki tekst zamieszczony na Twitterze.

            Stało się coś niebywałego. Oto ludzie, którzy mieli dostarczać informacji, uznali, iż są wyroczniami. A nie są nimi z wielu powodów. Zacznijmy od tego, że rzadko kiedy są od nas lepiej wykształceni (piszę od nas, bo jako czytelnicy i autorzy toaktowidzimy.pl reprezentujemy pewien poziom intelektualny, którego nie musimy się wstydzić), a przede wszystkim nie są mądrzejsi z racji tego, że pracują w mediach, zaś ich polszczyzna nader często jest znacznie gorsza od tej, jaką posługuje się sztuczna inteligencja, ich teksty także nie są więcej warte niż te automatycznie generowane…

            Może więc mają dostęp do ekskluzywnej wiedzy, możliwość zaglądania za kulisy polityki? Otóż w większości przypadków wywiady przeprowadzają bez zadawania trudnych, krępujących i kontrowersyjnych pytań, zwłaszcza politykom układu Kaczyńskiego. Natomiast bieżące informacje czerpią z serwisu PAP, a przede wszystkim z profili polityków i partii funkcjonujących w mediach społecznościowych. Nie mówię o „obdzwanianiu” zblatowanej ferajny i przekazach dnia (z maili Dworczyka, które wyciekły do sieci, wiemy doskonale, jak ten proceder wygląda i działa, bo z pewnością działa nadal), ponieważ to już należy do skrajnej patologii.

            W momencie, w którym dziennikarz uległ złudzeniu, że jest kimś lepszym od swoich klientów, zaczyna się jego upadek moralny i zawodowy.

            Tymczasem w rankingu wolności prasy i w ogóle mediów Polska dołuje, zajmując z roku na rok coraz gorsze miejsce – i co? Larum nie podnoszą dziennikarze gremialnego, lecz burzą się na prztyczki w nos i przytyki internautów. Mimozy, ale takie specyficzne. Nie tykają silniejszych, a co najwyżej #SilnychRazem, jakby to była jakaś złowroga organizacja, która jakoby ich zastrasza, oczywiście, sterowana przez kogoś. Skoro im samym w głowie nie postało, że można być samodzielnym, bo to wymaga samo-dzielności z naciskiem na dzielność, a oni raczej do odważnych nie należą – to innym też imputują sterowność i oportunizm.

            Traktowani jak szmaty przez butnych polityków, odwet chcą wziąć na oceniającej ich publiczności, kierując swoją frustrację w stronę niewłaściwego adresata. Fakt, że są wzywani do bycia kimś więcej niż podstawka pod mikrofon, zrazu budził ich zakłopotanie, które teraz przerodziło się w narastającą irytację, eskalującą ku wściekłości.

            Zadarli z ludźmi aktywnymi w mediach społecznościowych, opryskliwie ich postponując. Chyba w swej pysze i pogardzie naprawdę sądzili, że ludzie uszy stulą po sobie. Tak się jednak nie stało i nie stanie.

            Teraz wrócę do początku niniejszego felietonu. Nie będę się wypowiadał o innych, ale opowiem o sobie nie w celu przechwalania się, lecz dla porównania, będąc samemu jakimś przykładem.

            Na Twitterze mam większą publiczność (interakcje, lajki i obserwujący) od wielu tych zarozumialców, którzy wierzą, że z tego powodu, iż są płatnymi pracownikami mediów, mają jakieś szczególne znaczenie, ba, autorytet z automatu. Skończyła się już epoka niepodważalnych twierdzeń ex cathedra. Teraz trzeba ludzi przekonywać, a nie bezczelnie pouczać. I być gotowym na krytykę oraz polemikę, do której należy się odnieść. Lekceważenie wyłącza z dysputy i kończy po jakimś czasie karierę takich dziennikarzy i mediów, mających siebie za nieomylnych i dysponujących na wyłączność przywilejem bycia opiniotwórczymi. Nam zaś potrzeba takich, którzy są opinio-współ-twórczy. Bez wzajemności nie ma dialogu. Bez dialogu trudno dojść do poznania sedna i do jądra prawdy, o czym wiemy już od czasów Sokratesa i Platona.

            Konkluzja nie może być inna, niż stwierdzenie, że dziś większość czwartej władzy to piąta kolumna układu rządzącego Polską. Kto się nie sprzeciwia, ten obiektywnie przykłada rękę do stanu obecnego. Kto zaś zwalcza tych, którzy się sprzeciwiają, ten jest wspólnikiem złoczyńców. Wydaje się pewne, że po pokonaniu rządów „podłej zmiany” ci sami publicyści wyskoczą z tezą o zgodzie narodowej, pojednaniu, że trzeba sprawców doprowadzenia Polski do ruiny udobruchać, a nie rozliczać… Ba, nawet szczujnię TVPiS da się naprawić, a funkcjonariuszy jej propagandy zresocjalizować, przecież oni też z pewnością dobrze chcieli…

Jeśli ten tekst okazał się ciekawy, to zachęcam do postawienia mi kawy.

buycoffee.to/robertpasnicki

Podziel się

One Reply to “„Czwarta władza” kontra media społecznościowe

  1. Bardzo mądry i potrzebny tekst. Zgadzam się z nim w 100%. Symetryści zrobili więcej złego w przestrzeni dyskusji politycznej niż zdeklarowani zwolennicy PIS. Stawiam dużą i najlepszą kawę. Pozdrawiam.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *