Buntownik bez twarzy

„Piękne – jak przypadkowe spotkanie na stole sekcyjnym maszyny do szycia i parasola”. To sztandarowe hasło francuskich surrealistów, którzy zaczerpnęli je z twórczości XIX-wiecznego pisarza, Lautréamonta (1846-1870). W skrócie: był to młody człowiek, który naczytał się III Części Dziadów Mickiewicza i postanowił być równie bluźnierczy, a nawet bardziej…

O jego życiu wiemy niewiele. Lautréamont urodził się jako Isidore Lucien Ducasse w Montevideo, stolicy Urugwaju, podczas trwającej od 1839 roku wojny domowej. Był synem urzędnika konsulatu francuskiego w tym mieście. Jego matka zmarła w tajemniczych okolicznościach, kiedy miał niewiele ponad półtora roku (możliwe, że popełniła samobójstwo), więc wychowywał go tylko ojciec, wielki miłośnik literatury i sztuki. 

Isidore posługiwał się biegle hiszpańskim, francuskim i angielskim. Został wysłany na naukę do Francji w wieku trzynastu lat i zamieszkał w internacie. Uczęszczał do gimnazjum w Tarbes, mieście na przedgórzu Pirenejów, z którego pochodzili jego rodzice. W 1865 zdał maturę w liceum w pobliskim Pau, z wynikiem dostatecznym. Czytał z zapałem poetów romantycznych, a także Dantego, Miltona i Racine’a. Wkrótce postanowił zostać pisarzem, aby „przedstawiać rozkosze okrucieństwa!”

Wzmianki o wyglądzie i zachowaniu Ducasse’a są bardzo nieliczne; najbardziej precyzyjne i niewątpliwie najbardziej wiarygodne są wspomnienia Paula Lespèsa, który był jego kolegą z klasy w liceum w Pau:

 „Znałem Ducasse’a w szkole średniej w Pau w roku 1864. Był ze mną i Minvielle’em w klasie retoryki, w tej samej grupie. Wciąż widzę tego wysokiego, szczupłego młodzieńca o lekko pochylonych plecach, bladej cerze, długich włosach, opadających na czoło i piskliwym głosie. Jego twarz była nieatrakcyjna. Zwykle był smutny i cichy, zamknięty w sobie. Dwa czy trzy razy rozmawiał ze mną z pewnym ożywieniem o zamorskich krajach, gdzie ludzie wiodą wolne i szczęśliwe życie”. 

Dagerotyp Isidore’a z tych czasów (około 1862 roku) został odnaleziony przez braci Guillot-Muñoz, wykładowców literatury i pierwszych biografów pisarza w Urugwaju, u jego stryjenki, wdowy Ducasse, wówczas 90-letniej. 

O historii odkrycia i samej fotografii pisał w 1933 roku belgijski pisarz i podróżnik, Léon Kochnitzky: 

„Zmięty, poplamiony, wyblakły dagerotyp wygląda jakby surowa twarz była przysłonięta woalem, zamazana, żeby się nie odsłonić. A jednak te brwi, te usta, mam wrażenie, że już je wcześniej widziałem. Już nigdy ich nie zapomnę.

W domu Guillot-Muñozów pracował pewien murarz. Zdarzyło mu się powiedzieć, że jego żona jest pochodzenia francuskiego i nazywa się Ducasse. Babcia tej kobiety wciąż żyła. Badacze poszli ją odwiedzić i to ona wyjęła z rodzinnego albumu <<zdjęcie Izydora, siostrzeńca jej biednego męża…>>.

Lautréamont był wysoki. A na tym zdjęciu słabej jakości (och, gdzież te luksusowe fotografie Baudelaire’a i Victora Hugo, wykonane przez Nadara!), jego ciało dziecka, rosnącego zbyt szybko, bardziej rzuca się w oczy niż jego twarz”.

Niestety dwa lata po opublikowaniu tej korespondencji z podróży Kochnitzky’ego, mieszkanie braci Guillot-Muñoz, którzy wówczas już wykładali w Buenos-Aires, zostało przeszukane przez policję argentyńską. Skonfiskowano wówczas dagerotyp wraz z innymi dokumentami i do tej pory się nie odnalazł. 

Dopiero w 1977 roku Jean-Jacques Lefrère, wówczas student i absolwent liceum w Tarbes, później hematolog i znakomity biograf, szukał w Tarbes i regionie Bigorre śladów po Lautréamoncie. Odkrył wówczas w albumie rodziny Dazat z tegoż miasta, udostępnionym mu przez Louise, córkę najlepszego przyjaciela Ducasse’a ze szkoły w Tarbes (jego ojciec, a jej dziadek, był opiekunem Isidore’a w czasach licealnych) zdjęcie z 1867 roku. Prawdopodobnie przedstawia ono pisarza (użyto jego fragmentu m.in. ilustrując jego biogram w Wikipedii). 

Po krótkim pobycie w Urugwaju Ducasse powrócił do Francji i zamieszkał w Paryżu, gdzie podjął studia (prawdopodobnie inżynieryjne), które rzucił po roku. Mieszkając w różnych hotelach i kwaterach na prawym brzegu Sekwany i utrzymując się dzięki finansom ojca, rozpoczął tworzenie osławionych Pieśni Maldorora. Isidore pisał podobno tylko nocami; siedział przy fortepianie i recytował wpierw szkice zdań, które przeplatał muzycznymi akordami (sąsiedzi z hotelu musieli być zachwyceni…).

W 1869 r. pod pseudonimem Comte de Lautréamont wydrukowano cały jego poemat prozą w sześciu pieśniach, dzięki finansowej pomocy jego ojca i znajomego bankiera Darasse. Wydawcy nie wystawili jednak książki na sprzedaż w obawie przed cenzurą, zważywszy na nadmierną przemoc, opisaną w dziele. W liście do jednego z nich Lautréamont wyjaśnił swoje literackie inspiracje i zamiary:

„Opiewałem zło jak Mickiewicz, Byron, Milton, Southey, de Musset, Baudelaire. Naturalnie trochę przesadziłem z wachlarzem emocji, aby zrobić coś nowego w zakresie tej wzniosłej literatury, która opiewa rozpacz tylko po to, by gnębić czytelnika i skłonić go do pragnienia dobra jako lekarstwa. Tak więc zawsze ostatecznie przedmiotem jest dobro, tylko moja metoda jest bardziej filozoficzna i mniej naiwna niż metoda starej szkoły. Czy to jest złe? Nie, z pewnością nie”.

Z konieczności Ducasse stworzył pseudonim Comte de Lautréamont, który miał chronić autora przed reakcją na jego dzieło, pełne bluźnierstw, czarnego humoru oraz ostrego seksu i przemocy. W końcu w tamtych czasach ryzykował nawet więzieniem…

Nazwisko to może dać pewien wgląd w symbolikę i szczegóły jego pisarstwa. Zmiana imienia na bardzo szlachetne comte czyli „hrabia” pokazuje jego ciekawy, sarkastyczny dowcip. Chociaż wiele z jego krótkiego życia pozostaje tajemnicą, można śmiało powiedzieć, że użycie comte było nie tylko szyderczym ukłonem w stronę szlachty, ale także uderzeniem we francuskiego filozofa Auguste’a Comte’a, który postulował o francuski „pozytywizm” podczas wielkiego chaosu i biedy w Paryżu za czasów Ducasse’a. 

Jeśli chodzi o jego nowe nazwisko, Lautréamont mogło zostać zaczerpnięte od tytułowej postaci degenerata z popularnej wówczas, gotyckiej powieści Eugeniusza Sue, Lautréaumont, chociaż pisownia została nieco zmieniona (wyrzucono jedną literę). 

Jest jeszcze inne wyjaśnienie (jak wiadomo, francuski znakomicie się nadaje do tworzenia kalamburów). Po francusku l’autre dosłownie oznacza „inny”, podczas gdy Amon o psich zębach i głowie kruka był przywódcą czterdziestu legionów piekielnych w XVI-wiecznym dziele okultysty Johanna Weyera. Ten zły Amon był znany między innymi jako gawędziarz i rozjemca waśni. Mont może być również aluzją do Mont(evideo), a możliwe, że – jak sugeruje biograf J.-J. Lefrère – był to dowcip: le comte de Lautréamont brzmi tak samo jak le compte de l’autre à Mont (dosłownie: rachunek tego drugiego z Montevideo), co miałoby być aluzją do ojca, łożącego na utrzymanie Isidore’a. 

Maldoror brzmi jak mal d’aurore, co się tłumaczy jako „zło świtu”. Druga część imienia bohatera to może też być hiszpański horror, który brzmi tak samo jak francuski wyraz aurore, albo nawet przekręcony hiszpański dolor, czyli „ból” – przypomnę, że Ducasse wychowywał się w hiszpańskojęzycznym Urugwaju. Tytułowy bohater, straszliwy mizantrop, dokonuje różnych zbrodni, ucieka przed policją i krąży przez krainy, przypominające sen. 

Początek książki jest ostrzeżeniem dla czytelnika i sugeruje, aby wyzbył się szukania „rygorystycznej logiki” na nadchodzących „ponurych, pełnych trucizny stronicach”. Nie jest to zachęta, jakiej szuka większość wydawców. Następnie Lautreamont przechodzi do pokazania przeszłości swojego bohatera, opisując, jak Maldoror miał kiedyś nadzieję, że stanie się podobny do tych „mężczyzn o wąskich ramionach”, którzy udają szczęście, gromadząc bogactwo. W dziecinnej próbie dostosowania się do przesłodzonych uśmiechów paryskiej burżuazji, rozciął sobie kąciki ust scyzorykiem, by stworzyć trwały uśmiech. Jak widać, Joker nie był tu pierwszy…

W jednej ze scen książki Maldoror zawiązuje oczy dziecku, rozcina jego klatkę piersiową paznokciami i pije jego krew, ciesząc się jego łkaniami. Po tym czynie Maldoror stwierdza, że niezależnie od tego, jak zostanie osądzony za swoje złe postępki, „ja wciąż istnieję!”

W innym miejscu dzieła Maldoror obserwuje przepływający okręt wojenny, gdy na horyzoncie pojawia się szkwał. Przeczuwając zagładę, statek zarzuca kotwicę, aby uniknąć rozbicia się o skaliste wybrzeże. Wkrótce jednak tonie we wzburzonych falach, podczas gdy zdesperowani ludzie płyną do brzegu tylko po to, by zostać rozerwani na strzępy przez rekiny. Maldoror, stojący na brzegu, zaczyna strzelać do … tonących marynarzy, zanim rekiny zdążą ich wciągnąć pod „karmazynową śmietanę”. Następnie nurkuje w wodzie i dźga niektóre rekiny tylko po to, by stanąć „twarzą w twarz” z okrutną przywódczynią stada. W końcu znajdując kogoś, kto ma „te same pomysły co ja”, Maldoror i samica rekina kopulują w odmętach, podczas burzy, w świetle błyskawic.

Styl pisania Lautréamonta, który pisarz meksykański, Octavio Paz (Nagroda Nobla 1990), nazwał „eksplozją psychiczną”, ukazuje w sposób pełen mistycyzmu udręczoną duszę bohatera, który bezczelnie sprzeciwia się woli Boga, jednocześnie szukając go i mając nadzieję, że pojawi się w końcu, by powiedzieć Maldororowi coś, cokolwiek. 

Lautréamont zajął się niebawem kolejnym projektem, Poezjami. Zbiór rozważań prozą, wydany w dwóch częściach tuż przed wybuchem wojny francusko-pruskiej, już pod jego własnym nazwiskiem, nie cieszył się zainteresowaniem i był czytany najwyżej przez dawnych kolegów z klasy autora. Tutaj Ducasse pisał: „Wyparłem się swojej przeszłości. Śpiewam już tylko o nadziei i wyżywam się na najpiękniejszych wierszach Lamartine’a, Victora Hugo, de Musseta, Byrona, Baudelaire’a i poprawiam je w duchu nadziei”.

Siły francuskie zostały pokonane przez Prusaków we wrześniu 1870 roku i rozpoczęło się oblężenie Paryża. Niedobory żywności doprowadziły do głodu i epidemii tyfusu czy cholery. Pod ostrzałem armii pruskiej paryżanie wpadli w desperację. Jedli psy, koty i szczury, a co bogatsi – egzotyczne zwierzęta z zoo. 

24 listopada 1870 roku, podczas ostrej zimy, właściciel hotelu przy 7 Faubourg-Montmartre i jego pracownik zgłosili zgon Lautréamonta. Ducasse został znaleziony martwy rankiem w hotelowym łóżku. Miał zaledwie 24 lata, a jego przedwczesna i nagła śmierć nasuwała myśl o samobójstwie przez otrucie, chociaż biografowie podejrzewają raczej gruźlicę lub tyfus z powodu złych warunków higieniczno-żywieniowych podczas oblężenia. Umierając, zanim jego dzieło została rozpowszechnione, zapewne uważał swoje życie za zmarnowane. Akt zgonu opisał go jedynie jako „pisarza”, nie podając żadnych szczegółów, dotyczących śmierci. Pospiesznie pochowano go w tymczasowym grobie na cmentarzu Montmartre (ryzyko epidemiczne!), a po dwóch miesiącach ekshumowano i przeniesiono na inny, niezidentyfikowany cmentarz.

W 1873 roku ojciec Lautréamonta przybył do Paryża, aby odebrać skromny dobytek syna i spłacić dług wobec wydawcy. Książka Pieśni Maldorora po raz pierwszy stała się dostępna w następnym roku, ale tylko w Brukseli. Dopiero kolejne wydanie z 1890 roku zawierało również prawdziwe nazwisko autora i notę biograficzną.

W nadchodzących latach dzieło Lautréamonta było w dużej mierze ignorowane, chociaż czytała je niewielka grupa Belgów. Dopiero kilkadziesiąt lat później, kiedy André Breton, Louis Aragon i ich przyjaciele odkryli egzemplarz Lautréamonta w małej paryskiej księgarni (w dziale opracowań matematycznych zresztą), jego twórczość zaczęła się rozpowszechniać w kręgach literackich. Na początku lat dwudziestych XX wieku Lautréamont stał się bohaterem lub raczej antybohaterem ruchu surrealistycznego. Jego twórczość została doceniona przez surrealistów, którzy widząc pokrewieństwo z ich ideami, zaczęli go uważać za swojego poprzednika. André Breton w swoim Manifeście surrealizmu (1924) napisał: „Wraz z Pieśniami Maldorora narodził się surrealizm. Aby znaleźć starsze przykłady, musimy wrócić do proroków i wyroczni”.

Mimo to pisarz nie cieszy się taką sławą (zwłaszcza w krajach anglojęzycznych), jak niektórzy jemu współcześni. Choć nie trafił do większego grona czytelników, Lautréamontowi udało się jednak wywrzeć wpływ na niektórych z najważniejszych pisarzy, artystów, filozofów, muzyków oraz przemysł teatralny i filmowy XX wieku. Pablo Picasso, Salvador Dali, André Breton i Manifest surrealistów wiele zawdzięczali Lautréamontowi, podobnie jak Teatr okrucieństwa Antonina Artauda.

Surrealistyczny film Jeana-Luca Godarda Weekend z 1967 roku, na podstawie opowiadania Julia Cortazara, ma scenę, w której jedna z postaci czyta Lautréamonta. Film opowiada o parze małżeńskiej, która jedzie z wizytą do rodziców żony, bo planuje ich zabić dla spadku.

Wpływy Lautréamonta z pewnością można znaleźć wśród tzw. bitników – Beat Generation (zwłaszcza u Williama S. Burroughsa, autora Ćpuna czy Nagiego lunchu).

Na hasła stojące za buntami studenckimi we Francji w maju 1968 roku silny wpływ wywarli filozofowie Guy Debord i Raoul Vaneigem, którzy odwołują się do Lautréamonta w swoich pracach.

Najprawdopodobniej pisarz byłby zachwycony debatą, jaką wywołało jego dzieło, i wpływem, jaki wywarło, nawet jeśli zostało ono całkowicie zignorowane przez główny nurt literatury. Podczas gdy tradycyjna powieść ogólnie „wyjaśnia” rzeczywistość, praca Lautréamonta sprawia, że czytelnik „doświadcza” rzeczywistości, co jest podejściem bardzo surrealistycznym. Literatura jako spektakl, zamiast literatury o spektaklu.

Lautréamont wyniósł literaturę na całkowicie „osobisty” poziom i chociaż niektórzy uznali go za zuchwałego, nieodpowiedzialnego i w sumie dziecinnego w tym jego buncie, należy zauważyć, że prowokował celowo. Maldoror został napisany, aby ukazać okrucieństwa życia. Dzieło pozostaje w wyraźnym kontraście do tradycyjnego podziału ról, gdzie mamy zazwyczaj okrucieństwa popełniane przez złego człowieka, często wroga głównego bohatera. Zajmując kontrowersyjne stanowisko i badając straszliwie absurdalne scenariusze, Lautréamontowi udaje się zmusić czytelnika do zrozumienia, że choć autora można uznać za politycznie niepoprawnego lub po prostu niepoprawnego, to jednak… zło istnieje.

Co do hasła, przejętego przez surrealistów – Breton i jego zwolennicy widzieli w nim poetycki triumf wyobraźni. Tymczasem biograf Lautréamonta, Jean-Jacques Lefrère wybrał się swego czasu do Urugwaju w poszukiwaniu pamiątek po pisarzu. „Pewnego dnia w archiwach ratusza w Montevideo odkryłem katalog handlowy z 1869 roku, w którym Lautréamont stworzył Maldorora” – wspominał Lefrère. „Kiedy dotarłem do ostatnich stron, natrafiłem kolejno na trzy reklamy: pierwszą – maszyn do szycia, drugą – parasoli, a trzecią – narzędzi chirurgicznych”. Koniec zagadki. Ostatni surrealiści wciąż nie wybaczyli biografowi tej zbrodni „obrazy wyobraźni”, a przecież trzeba było sporej wyobraźni autora, by te przedmioty połączyć w niecodzienny sposób.

Na koniec wstawka osobista: właśnie Lautréamont i jego wpływ na innych twórców miał być tematem mojej pracy magisterskiej. Zapisałam się grzecznie na IV roku studiów na seminarium z literatury XIX wieku. I tu niespodzianka… Promotorka, zresztą wypożyczona z polonistyki UJ, ale znająca francuski, z niewiadomych powodów kazała nam przez cały semestr czytać różne osiemnastowieczne powieści. Wtedy byłam grzeczną dziewczynką, więc nie spytałam jej, o co w tym […] chodzi. Kiedy jednak kolejną lekturą okazała się Nowa Heloiza Rousseau, którą omówiliśmy na ćwiczeniach z literatury jeszcze na II roku, czara goryczy się przelała. Poszłam do profesora, u którego właśnie zdałam summa cum laude egzamin z gramatyki historycznej francuskiego i poprosiłam, by mnie przyjął na swoje seminarium. I tak zostałam językoznawcą. I nie żałuję…

Prawdopodobna fotografia Lautréamonta, znaleziona w Tarbes w 1977.
Podziel się

2 Replies to “Buntownik bez twarzy

  1. No i teraz chodzę i szukam.
    „Melancholia i smutek są już początkiem zwątpienia; zwątpienie jest początkiem rozpaczy; rozpacz jest okrutnym początkiem szeregu stopni prowadzących ku złu”
    Jeszcze nie zacząłem, a już upadłem, jednakże nie spocznę, chimerze nie dam szans.

    Dziękuję.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *