Nic nie cieszy tak bardzo, jak rozpakowanie prezentu imieninowego kilka miesięcy po imprezie i odkrycie jak bardzo jest trafiony.
Tak właśnie się poczułem, gdy spojrzałem na datę ukazania się albumu, o którym chciałbym dziś napisać kilka słów, a tym samym zachęcić was do zapoznania się z muzyką, która na nim się znajduje. Doprawdy, mówię wam – warta jest każdej minuty jej poświęconej.
Håvard Jørgensen, znany również jako Haavard i Hojo, to norweski muzyk, wokalista, kompozytor i multiinstrumentalista. W latach 1993-1998 był członkiem norweskiej grupy Ulver.

11 listopada 2022 roku ukazał się album Haavard, a ja trafiłem na niego szukając muzycznych inspiracji do tekstów i kolejnych wydań 4xM.
Krótkie wyjaśnienie – mój sposób na wyszukiwanie nowej, dla mnie, muzyki jest dosyć prosty – przeglądając propozycje jakie ma dla mnie algorytm, wrzucam je wszystkie do ogromnego worka, z którego później wybieram płyty do przesłuchania i dokonuje swoistej selekcji – co zostaje ze mną na dłużej, a co zostaje wyrzucone z worka i mojej pamięci. Mniej więcej tak to wygląda.
I właśnie ta płyta okazała się takim spóźnionym prezentem imieninowym.
Włączając ją po raz pierwszy nie byłem zupełnie przygotowany na muzykę jaką miała do zaoferowania – pierwsze słuchanie odbyło się po dwóch płytach z muzyką rockową – a tutaj jest muzyka akustyczna, której bliżej jest do folku niż rocka.
Włączając ją po raz drugi byłem w pełni świadom z czym będę miał do czynienia i mogłem czerpać wielką radość ze słuchania muzyki, która się na niej znajduje. A jest się czym cieszyć i co chłonąć.
Muzyka prosta, klimatyczna jest w moim odczuciu bardzo trudna do opisania. Nie ma tutaj momentów, nie ma tutaj przebojowych melodii – jest za to ogrom powietrza. Dokładnie tak – słuchając dźwięków gitary akustycznej w otwierającym całość utworze Printemps wkraczamy do świata zupełnie odmiennego, od tego jaki nas otacza na co dzień. Świata spokojnego, wyciszonego, pełnego harmonii, która pozwala cieszyć się życiem, takim prostym, zwyczajnym. Wystarczy spojrzeć na obrazy, które towarzyszą muzyce w serwisie YouTube.
W każdym utworze główną rolę odgrywa gitara akustyczna, której towarzyszą także inne instrumenty – instrumenty smyczkowe, flety, instrumenty perkusyjne, a także słyszany w oddali, chór. Tworzy to niesamowitą atmosferę, czasami tajemniczości – jak w utworze Eastwood.
Z kolei utwór Emmanuelle może kojarzyć się z Francją (wszystko za sprawą wykorzystania dodatkowych instrumentów).
Mógłbym zatrzymać się na dłużej przy każdym utworze z tej płyty i pisać jaki jest dobry, a właściwie bardzo dobry. Tylko czy jest sens? Czy tego ode mnie oczekujecie? Rozkładania muzyki na czynniki proste, wydzierania z niej tego co dla mnie, dla was zapewne także, jest najważniejsze – ulotnego, magicznego czegoś, co zatrzymuje nas przy niej na dłużej. Tego czegoś, co wprawia nas w osłupienie, w zdumienie, co powoduje, że zatrzymujemy się i zaczynamy chłonąć dźwięki, które docierają do naszych uszu. A ta płyta właśnie taka jest, szumiąca jak wodospad z okładki, tajemnicza jak las za tym wodospadem i przepełniona przestrzenią, która rozpościera się za tym lasem.
To już drugi z kolei tekst, traktujący o muzyce łagodnej, spokojnej, dającej okazję do odetchnięcia pełną piersią, złapania pozytywnej energii, wyciszenia – może tego właśnie podświadomie potrzebuję po bardziej energetycznych dźwiękach, które towarzyszą mi w ciągu tygodnia? A może taki właśnie jestem – delikatny, szukający harmonii i spokoju?
Któż to może wiedzieć?
Do następnego razu…