Na przestrzeni kilkunastu miesięcy, wolnych od „przywidzeń”, czy „halucynacji”, obraz wydarzeń lipca 1969 roku w pamięci Safony stopniowo przyjmował, bardziej i bardziej racjonalny charakter.
Po odurzeniu jej chloroformem przez Rosjan naprawdę ujrzała dwie kobiece postaci siedzące przy małym kawiarnianym stoliku. Wizje, to coś co naprawdę zdarza się ludziom powracającym z anestezji, zwłaszcza dokonanej w drastycznych okolicznościach, konowalskimi metodami. Szarawa ciemność, z której się wyłoniły, pochłonęła je wkrótce i tak to można by zostawić.
Safo nie była już w stanie przysiąc po kilkunastu miesiącach, czy rozmawiała z protagonistkami tej wizji. Ale była pewna… prawie, prawie, prawie pewna, iż po pełnym odzyskaniu przytomności siedziała w klatce sama.
Była tak samo pewna, że analizy potencjalnych scenariuszy, w które Rosjanie przemocą ją wciągnęli, dokonała sama. Teraz potrafiłaby wymienić nawet nieco więcej rozważanych wersji. Niektóre dotyczyły bardziej jej męża lub syna. Wszystkie, jednak skazywały ją na bycie zakładniczką przez co najmniej długie lata, albo śmierć… Jej śmierć albo śmierć jej bliskich.
W zamieszaniu, wyrwany guzik rzeczywiście utkwił w zamku klatki, co pozwalało na otwarcie jej bez klucza. Różnica polegała na rosnącym przekonaniu, że Safona odkryła ten fakt całkowicie o własnych siłach. Właściwie był to przypadek. Właśnie dlatego, że po drugim odurzeniu chloroformem, poczucie równowagi zawodziło ją przez kilka minut, po prostu wstając z podłogi klatki zachwiała się i instynktownie odparła o drzwi, które ustąpiły a po parkiecie potoczył się mały brązowy przedmiot. To był guzik.
Na rekonesans wzdłuż i wszerz otwartej więźby sali, Safona istotnie się wybrała pod wpływem impulsu każącego jej improwizować cokolwiek. Instynktu ukorzenionego w latach okupacji i polowania na Żydów.
GRUsznica istotnie wbiegła niespodziewanie do Sali i istotnie, była czymś wybita z równowagi. Uczyniła to dokładnie w momencie, gdy Safo właśnie przewieszała się wokół jednego z pionowych elementów konstrukcji i tym prawdopodobnie należy wytłumaczyć, iż Moskalka nie dostrzegła postaci na górze, gdy zmierzała w kierunku klatki. Gdy już stanęła przed pustą klatką, nie mogła Safony dostrzec ponieważ miała ją dokładnie nad czubkiem głowy.
Safona skoczyła na Rosjankę po prostu kontynuując wcześniej rozpoczętą improwizację. Musiała skoczyć na jakiś obiekt ponieważ była zbyt wysoko dla bezpiecznego lądowania na podłodze. Tym czymś miała być klatka ale skoro Moskalka weszła do pomieszczenia, nim Safona dotarła we właściwe miejsce ponad klatką, pierwotny plan oznaczał bycie schwytaną.
Nerwowe wtargnięcie GRUsznicy do sali a wcześniej przeparkowanie mini-Austina i upakowanie w nim zapasu broni, oraz amunicji, musiało być spowodowane jakąś niezwykle dramatyczną ale i równie niejasną informacją z zewnątrz. Czymś takim mógł być raport o wypadku. Taki raport musiał rozpocząć swą drogę od polskiej milicji drogowej, następnie przejść przez lokalną komendę rosyjskiej żandarmerii wojskowej, gdyż brał w nim udział pojazd z rosyjskimi tablicami wojskowymi. Żandarmeria dała znać do jednostki, na której pojazd był stanie(?) Kilka ‘filtrów tajności i nieufności’, oraz efekt ‘głuchego telefonu’ na trasie przebiegu tej informacji mogły z łatwością przetworzyć ją w przekaz wywołujący panikę u samotnej funkcjonariuszki czekającej na zupełnie inne sygnały. A może właśnie, brak oczekiwanego rozkazu o właściwej porze, był sygnałem alarmowym wszczynającym procedurę wygaszenia operacji i zatarcia jej śladów? A może zadziałało jeszcze coś innego? Dziwne przeczucia, jakie Safona miała tamtego dnia, co do wypadku będącego przyczyną objazdu, wydawały jej się teraz ostrzejsze, gdy tymczasem zapis ‘urojeniowej rozmowy’ na jego temat, uległ niemalże pełnej atrofii.
Tak, czy inaczej, pozostaje faktem, że GRUsznica straciła zimną krew, oraz czujność, czyli efektywnie, jej zadanie ją przerastało właśnie w chwili, gdy zbieg okoliczności dał szansę Safonie.
Decyzja o wywiezieniu ciała z rosyjskiego „obiektu” nie musiała zostać zasugerowana Safonie przez kogokolwiek, ponieważ nie było dla niej sensownej alternatywy.
Dziś stara zasada kryminalistyki Niema ciała-Niema morderstwa wydaje się być anachroniczna, lecz to był rok 1969 za żelazną kurtyną a operacja, w której porwanie Safony odgrywało jakąś rolę, gołym okiem wyglądała na nielegalną nawet z punktu widzenia tamtejszego ówczesnego „legalizmu”.
Zatem decyzja Safony, by wywieźć ciało a właściwie rzężącą wciąż Rosjankę z obiektu, była oczywistym krokiem. Safona, przez moment, rozważała także upozorowanie samobójstwa. Może nawet uległaby temu pomysłowi, ale nie miała na czym spisać romantycznego listu pożegnalnego i nie znała charakteru pisma pół-denatki. A przecież, według tradycyjnej kryminalistyki Nie ma listu pożegnalnego-Nie ma samobójstwa.
Fakt, że Rosjanka przeparkowała miniaka, Safona odkryła sama, gdy po wymianie odzieży z pół-denatką zrobiła rekonesans korytarza. Odkryła też wtedy łazienkę, gdzie lustro podpowiedziało jej, iż musi się przemyć i zapleść włosy, by nie wzbudzać podejrzeń przy bramie. Toalety w łazience podsunęły też inny użyteczny pomysł.
Pakując GRUsznicę za tylnymi siedzeniami odkryła arsenał i cudzą damską torebkę z „cudowną” zawartością. Jej własnej torebki tam nie było a w tej „cudownej” nie znalazła niczego pochodzącego z jej własnej, jak dowód osobisty lub karty biblioteczne. A jednak było tam coś co NIE należało z pewnością do Rosjanki. Tym czymś był prawdziwy paszport Safony. Jej własny paszport, najwyraźniej wyciągnięty z biura paszportowego[1] bez jej wiedzy.
Niejasne wspomnienie „tajniackich” opowieści jej męża kazało jej sprawdzić, co jest pod podszewką tej torebki. Była tam legitymacja STASI przysługująca rosyjskim oficerom łącznikowym w DDR, oraz uniwersalna przepustka specjalna rosyjskiego ministerstwa obrony [zwana przez tajniaków sowieckiego bloku ‘wiezdziechod’] z odręcznym podpisem Андрей Антонович Гречко Министр Oбороны.
To zawartość „cudownej” torebki wskazywała kierunek ucieczki a „arsenał” w aucie, którego też nie mogła porzucić, dawał wielkie szanse, nie tylko przejechania przez bramę, ale nawet wygrania małej bitwy.
Była tam też saperka podpowiadająca, co należy zrobić z ciałem, albo sugerująca co miało stać się z ciałem Safony.
Żołnierze przy bramie nie robili problemów poza estetycznymi. W Rosji nawet kapitan GRU może być obiektem sprośnych uwag pijanych szeregowców, jeśli jest kobietą. Ale to cała niedogodność.
Nie zaszła konieczność użycia „arsenału”, choć pokusa, by go użyć i tą drogą odpłacić jakiemukolwiek Rosjaninowi za drugą w ciągu 30 lat kradzież życia Safony, była ogromna… Może do trzech razy sztuka…
Zakopanie zwłok-już-naprawdę-zwłok w lesie wydawało się najbardziej oczywiste, lecz obserwując przez szybę samochodu, zalewowe łąki wzdłuż szosy pomyślała o grubej darni, jaka bywa w takich miejscach. Darni, którą łatwo naciąć saperką i oderwać od podłoża a potem niemal bez śladu umieścić w tym samym miejscu.
Zjechała w brukowaną tzw. kocimi łbami drogę, przechodzącą dalej w polną gruntówkę. Było tuż przed 22.00, wiec wciąż dość jasnawo. Pogodna letnia noc nigdy nie jest naprawdę ciemna. Do tego lato było suche, zatem o ugrzęźnięciu, lub uszkodzeniu nawet tak niskiego zawieszenia nie było mowy. Wystarczyło jechać ostrożnie.
Po zerwaniu darni wykopała płytki grób i wrzuciła doń GRUsznicę twarzą do dołu. Kobieta już nie charczała. Zapewne jej mózg ostatecznie przestał pracować z niedoboru powietrza i wyłączył całą resztę. Nie łatwo było wywieźć ją za siedzeniami mini Austina. Kobieta miała ok. 180 cm wzrostu, więc Safona upychała ją brutalnie i szczelnie przykryła kocem, oraz pokaźnym „arsenałem”, by uniknąć alarmu przy bramie … Diabli wiedzą po co Rosjanka przeparkowała miniaka i załadowała do niego 6 czeskich pistoletów maszynowych, tyleż toreb z magazynkami i dwa chlebaki granatów?…
Teraz to wszystko dosłownie wylądowało na jej głowie. Prawie wszystko. Safona zostawiła sobie coś co dawało jej poczucie, iż żywcem już nikt jej nie weźmie. …Nigdy więcej. Pozostało jeszcze położenie darni z powrotem. Na wszelki wypadek przyciągnęła na to miejsce suchy konar przyniesiony nieopodal wiosenną wysoką wodą.
+++
Diabli wiedzą po co Rosjanka przeparkowała miniaka i załadowała do niego 6 czeskich pistoletów maszynowych, tyleż toreb z magazynkami i dwa chlebaki granatów? To, właściwie już retoryczne (w trakcie pochówku) pytanie okaże się bardziej żywotne niż przypuszczała. Nawiedzało ją przez prawie siedemnaście miesięcy nierozwiązane, choć jej podświadomość znała rozwiązanie po pierwszym rzucie oka na saperkę, jeszcze na terenie rosyjskiego „obiektu”. Instynkt wytrenowany w wojennym dojrzewaniu, powiedział jej to, nawet kilkanaście minut wcześniej, choć mówił bezpostaciowymi impulsami.
To taki właśnie impuls pchnął Safonę do skoku na Rosjankę, gdy ta wykrzykiwała plugawe pogróżki z pistoletem w dłoni na widok pustej klatki.
GRUsznica miała zatrzeć ślady operacji zaprojektowanej w jakiejś specjalnej komórce, poza standardowym łańcuchem dowodzenia… Miała to zrobić, ponieważ zbyt wiele elementów się pochrzaniło, albo coś się stało jednemu jej przełożonemu, który mógłby powiedzieć спокойно продолжай… Albo zdarzyło się coś jeszcze innego… Nie ważne co. Ważne, że Rosjanka miała posprzątać a ‘śmieciem do zamiecenia pod dywan’, albo pod ziemię, byłam ja.
Tak, istotny jest tylko fakt, że Rosjanka przeszła do fazy wors-case-scenario co oznaczało, iż to ja miałam znaleźć się w jakimś dole …
Wyciągnięcie tej intuicyjnej konkluzji z mroków podświadomości w światło racjonalnych słów, było od początku rodzajem nieuchronności. To ‘olśnienie’ zdarzyć się musiało, by coś mogło się zakończyć i coś rozpocząć.
Są jednak i inni ludzie
Ludzie organicznie niezdolni do wiary w afirmację. Tacy ludzie skazani są na czekanie, aż ich pamięć zostanie samoistnie przeorganizowana jakąś śladową substancją. Przemieniona niezauważalnym enzymem zmieniającym kolory i odwracającym bieguny, oraz oświetlenie zapamiętanych wydarzeń.
Taka zmiana może czynić świadomość własnej przeszłości bardziej racjonalną i zdrowszą, lecz ma także swój koszt.
Nie da się takich przemian kontrolować, więc oświetlenie jakiegoś dobroczynnego detalu może oznaczać zepchnięcie w niepamięć innego równie dobroczynnego.
W przypadku Safony, pewna kluczowa kwestia pozostała w najgłębszym mroku. Pozostawała tam, tak przed tą naturalną, dobroczynną transformacją pamięci jak i po niej.
To była kwestia doskonałego skoku z więźby, który unieszkodliwił agentkę GRU w ułamku sekundy, bez walki. Skoku, który równie dobrze mógł skończyć się groźnymi obrażeniami a nawet śmiercią skaczącej.
Safona nigdy nie zgłębiła implikacji tego faktu. Ani przed, ani tym bardziej, po transformacji. Pomimo, że rozpatrywała wiele alternatywnych scenariuszy pozostałych epizodów, nigdy nie przyjrzała się krytycznie temu jedynemu.
Te drzwi pozostały nigdy-nieotwartymi.
A drzwi nigdy-nieotwarte rzadko bywają zamurowywane, pozostają więc jako połowicznie zapomniana nadzieja i/lub połowicznie zapomniana groza.
Trwają w takim paradoksalnym status quo do dnia, gdy ten dylemat przestaje być istotny.
Lecz nim to nastąpiło… był objazd i ostatnia mobilizacja…była DDRowska granica i arogancka brawura z wyczerpania… oraz Jorg wspaniały, romantyczny berliński taksówkarz… I był tysiącletni płacz…
Tysiącletni nawet jeśli ustał po „zaledwie” siedemnastu miesiącach.
Po siedemnastu miesiącach od chwili jaką zapamiętał cały świat.
Od chwili, gdy nogi skaczącej z belki Safony uderzały w ciało krzyczącej Rosjanki.
Fakt. Świat zapamiętał tę chwilę z innego powodu… W tym samym momencie ktoś inny odciskał właśnie pierwszy ślad w niemej powierzchni Księżyca.
+++
Nadzieją na przetrwanie w ‘nowym życiu’ był Orfeusz, jej więcej-niż-brat-bliźniak. Jej towarzysz przetrwania wojny i wczesnego powojnia.
Droga w nowe życie przez kontakt z Orfem była najbardziej obiecującą ale była jednocześnie najbardziej narażoną na ‘przechwycenie’ przez Moskali.
Ale jaka była alternatywa(?)
W paszporcie Safony znalazło się jednorazowo więcej wiz niż kiedykolwiek wcześniej ale wszystkie one były przecież pozyskane przez Moskali. To szlak, jaki będą trzymać pod kontrolą. W tamtych czasach uzyskanie wizy do wielu krajów było znacznie łatwiejsze, albo nie wymagano ich wcale.
Pozornie zapas gotówki mógł wystarczyć na relatywnie długo. Na wystarczająco długo, by znaleźć pracę. Może nawet praca dla Maisons-Laffitte była w zasięgu, wszak Safo nie była postacią anonimową dla paru współpracowników ‘Kultury’. Jednak, to wszystko, bez odcięcia jej prawdziwej tożsamości, było rodzajem rosyjskiej ruletki. A za pomysł z Maisons-Laffitte Safona skarciła się sama natychmiast po sformułowaniu tej opcji. ‘Kultura’ była tak dalece inwigilowana przez służby PRLowskie i parę innych, iż szukanie przystani właśnie tam, było raczej przeciwskuteczne. Abel odradzał jej nawet korespondowanie ‘Kulturą’, lata temu. A jako były „tajniak” wiedział co mówi.
Może Ameryka Południowa. Wciąż bez odcięcia mojej tożsamości, nigdy nie zaznam spokoju. To już nie lata 1940te, gdy znikali tam naziści. Teraz wszystkie latynoskie kraje penetruje wywiad Fidela, często efektywniejszy od swych mentorów-czekistów.
Może jednak kontakt z Orfem będzie bezpieczniejszy(?)
Safona mogła po prostu zadzwonić ze Stuttgartu na izraelski numer otrzymany od brata jakiś rok temu. Nie był to numer domowy, ponieważ jego miejsce zamieszkania zostały utajnione. Numer kontaktowy musiał być obsługiwany przez Shabak lub Aman. Taki kontakt przejdzie przez ręce paru osób, a to podwyższy ryzyko. Ich zadaniem jest chronienie cennego inżyniera izraelskiego przemysłu obronnego. Nie mam wątpliwości, że świetnie go chronią. Z pewnością nie narażą bez powodu takiej Żydówki jak ja ale… ale nie jestem pewna, czy im się nie przytrafi ‘taki powód’. Jeszcze więcej niepokoju budzi u mnie możliwość ‘przytrafienia się kuchy’ jaka narazi Abla i dzieci.
Kacapy mają bogatą ofertę i mogą kogoś, czymś skusić… Wystarczy jeden funkcjonariusz niskiej rangi. Znam osobiście paru ‘spooks’ a z jednym nawet mam dzieci, wiec trudno mi o naiwną wiarę w niewzruszony profesjonalizm, albo anielskość decyzji jakie podejmują… Czasem, bo chcą, czasem, bo muszą.
Jednak dzieciaki, które spędziły lata na ukrywaniu się przed śmiertelnym niebezpieczeństwem, miewają tajemnice, których szczegółów nie zna nikt inny, nawet najbliżsi.
Zadzwonię. Będę rozmawiać po hebrajsku, więc będą musieli traktować mnie jak Żydówkę… przynajmniej chwilowo.
+++
– … A kto mówi?
– Katarzyna Czajkowska.
– Proszę podać swoje dokładne dane paszportowe. W najbliższych dniach oddzwonimy i możliwe, że połączymy panią z panem Lilienthalem.
– Gówno ci podam. Orfo Lilienthal mnie zna. Macie mu powiedzieć, że dzwoniłam i będę ponownie dzwonić z innego numeru. Zadzwonię jutro o dziesiątej trzydzieści mojego czasu. Wiesz skąd dzwonię, więc sobie przeliczcie na wasz. Do jutra.
Tylko prawdziwa izraelska Żydówka mogła w ten sposób potraktować oficera służb. Dobrze, że niemieckie rozmównice na pocztach były dobrze wytłumione, bo całe centrum Stuttgartu doświadczyłoby śródziemnomorskiej natury Safony po hebrajsku.
[1] W PRL paszport musiał być zdeponowany w biurze paszportowym najdalej miesiąc po powrocie z podróży zagranicznej i spoczywał tam do czasu oficjalnie zatwierdzonej następnej podróży; naruszanie tych regulacji powodowało utratę prawa korzystania z niego na dłuższy czas lub na zawsze. Urzędnicy biura paszportowego mieli dość swobodne prawo blokowania paszportu nawet w sytuacjach, gdy te regulacje nie zostały naruszone.